,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zakaszlał. Postać klęcząca pod baldachimem poruszyła się z wolna, wyrzuciła przed siebie ręce i pochyliła czoło ku ziemi. Ukłon ten powtórzył się trzykrotnie. Potem tajemniczy gospodarz wstał, obrócił się i z uśmiechem wyciągnął dłoń w stronę Keitha. — Dobry wieczór, Johnie Keith! — przemówił słodko Szan Tung. Wokół postaci Chińczyka migotała miękka, wschodnia lama, spływając ku ziemi w głębokich fałdach. Na purpurowym tle ciemnej tkaniny pląsały wzorzyste pawie. Szan Tung, podobny do groteskowego bożka, bezszelestnie sunął przez pokój. — Dobry wieczór, Johnie Keith! Od Keitha dzielił go już tylko krok. Uśmiechnął się przyjaźnie i wciąż wyciągał w stronę gościa otwartą dłoń. Lecz jego głos, miękki jak pomruk kota, brzmiał nutą ukrytego triumfu. Keith nie podał mu ręki. Udał, że nie widzi wyciągniętej dłoni. Bez drgnienia powiek patrzył w oczy Chińczyka. Szan Tung uśmiechał się bez przerwy. — Nie poznaje mnie pan? — zaczął z lekką ironią. — Jestem Szan Tung! Przyznaję, że wyglądam trochę inaczej niż zwykle. Ale bo też znajduję się u siebie! Prószę, niech pan siada. Wytwornym gestem wskazał dwa fotele stojące obok rzeźbionego stołu. Pierwszy zajął miejsce, a Keith, po sekundzie wahania, siadł również. Azjata wyczytał snadź z oczu białego nieprzyjazne zamiary, gdyż raptem klasnął w dłonie. —Czy wypije pan ze mną herbatę? — spytał. Zaledwie wymówił te słowa, już wokół nich, ze wszystkich stron naraz, barwne zafalowały lekko. Poruszył się jakiś ekran. Powiało świeżym powietrzem. Zadudniły liczne kroki miękko obutych stóp. Kędyś, z ukrytych drzwi, wyśliznął się Chińczyk niosąc obrus. Za nim dreptał inny z przyborami do herbaty. Trzeci dążył w ślad za nim, mając w dłoniach dymiący imbryk. A zewsząd dobiegały nadal szmery i szepty. Keith wiedział, że sala roi się od niewidzialnych istot. Jednak ani nie poczerwieniał, ani nie zbladł; rzucił jedynie w stronę Szan Tunga beztroski uśmiech. Upłynęła zaledwie minuta, a już milczący słudzy Azjaty, spełniwszy swe czynności, znikli. — Niezwykle sprawna służba! — pochwalił Keith. — Niezwykle zwinna! Ale ja trzymam dłoń na czymś, co jest jeszcze zwinniejsze! — Johnie Keith, dostałeś chyba pomieszania zwysłów! — rzekł spokojnie Szan Tung. — Po co masz mnie zabijać? Bądźmy raczej przyjaciółmi! Keith szedł prędko, lecz ostrożnie. U szczytu schodów natknął się na jeszcze jedne drzwi. Otworzył je jak najciszej. Znalazł się w dużej izbie zastawionej dziesiątkami parawanów i nagle zasłony ROZDZIAŁ XXI KSIĄŻĘ KAO Z twarzy Szan Tunga spadła maska pogodnego uśmiechu. Keith, gotów do walki, podniecający sam siebie koniecznością gwałtownego czynu, doznał nagłego oszołomienia. Szan Tung był ogromnie poważny. W oczach miał ponadto wyraźny niepokój. Najwidoczniej pragnął z całej duszy, by Keith potwierdził przymierze. Lecz nie wyciągnął dłoni po raz wtóry. Zdawał sobie wreszcie sprawę z [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|