, Curwood James Tajemnica Johna Keitha 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zakaszlał.
Postać klęcząca pod baldachimem poruszyła się z wolna, wyrzuciła przed siebie ręce i pochyliła
czoło ku ziemi. Ukłon ten powtórzył się trzykrotnie. Potem tajemniczy gospodarz wstał, obrócił się i z
uśmiechem wyciągnął dłoń w stronę Keitha.
— Dobry wieczór, Johnie Keith! — przemówił słodko Szan Tung.
Wokół postaci Chińczyka migotała miękka, wschodnia lama, spływając ku ziemi w głębokich
fałdach. Na purpurowym tle ciemnej tkaniny pląsały wzorzyste pawie. Szan Tung, podobny do
groteskowego bożka, bezszelestnie sunął przez pokój.
— Dobry wieczór, Johnie Keith!
Od Keitha dzielił go już tylko krok. Uśmiechnął się przyjaźnie i wciąż wyciągał w stronę gościa
otwartą dłoń. Lecz jego głos, miękki jak pomruk kota, brzmiał nutą ukrytego triumfu.
Keith nie podał mu ręki. Udał, że nie widzi wyciągniętej dłoni. Bez drgnienia powiek patrzył w
oczy Chińczyka. Szan Tung uśmiechał się bez przerwy. — Nie poznaje mnie pan? — zaczął z lekką
ironią. — Jestem Szan Tung! Przyznaję, że wyglądam trochę inaczej niż zwykle. Ale bo też znajduję
się u siebie! Prószę, niech pan siada.
Wytwornym gestem wskazał dwa fotele stojące obok rzeźbionego stołu. Pierwszy zajął miejsce, a
Keith, po sekundzie wahania, siadł również. Azjata wyczytał snadź z oczu białego nieprzyjazne
zamiary, gdyż raptem klasnął w dłonie. —Czy wypije pan ze mną herbatę? — spytał.
Zaledwie wymówił te słowa, już wokół nich, ze wszystkich stron naraz, barwne
zafalowały lekko. Poruszył się jakiś ekran. Powiało świeżym powietrzem. Zadudniły liczne kroki
miękko obutych stóp. Kędyś, z ukrytych drzwi, wyśliznął się Chińczyk niosąc obrus. Za nim dreptał
inny z przyborami do herbaty. Trzeci dążył w ślad za nim, mając w dłoniach dymiący imbryk. A
zewsząd dobiegały nadal szmery i szepty. Keith wiedział, że sala roi się od niewidzialnych istot.
Jednak ani nie poczerwieniał, ani nie zbladł; rzucił jedynie w stronę Szan Tunga beztroski uśmiech.
Upłynęła zaledwie minuta, a już milczący słudzy Azjaty, spełniwszy swe czynności, znikli.
— Niezwykle sprawna służba! — pochwalił Keith. — Niezwykle zwinna! Ale ja trzymam dłoń
na czymś, co jest jeszcze zwinniejsze!
— Johnie Keith, dostałeś chyba pomieszania zwysłów! — rzekł spokojnie Szan Tung. — Po co
masz mnie zabijać? Bądźmy raczej przyjaciółmi!
Keith szedł prędko, lecz ostrożnie. U szczytu schodów natknął się na jeszcze jedne drzwi.
Otworzył je jak najciszej. Znalazł się w dużej izbie zastawionej dziesiątkami parawanów i nagle
zasłony
ROZDZIAŁ XXI
KSIĄŻĘ KAO
Z twarzy Szan Tunga spadła maska pogodnego uśmiechu. Keith, gotów do walki, podniecający
sam siebie koniecznością gwałtownego czynu, doznał nagłego oszołomienia. Szan Tung był ogromnie
poważny. W oczach miał ponadto wyraźny niepokój. Najwidoczniej pragnął z całej duszy, by Keith
potwierdził przymierze. Lecz nie wyciągnął dłoni po raz wtóry. Zdawał sobie wreszcie sprawę z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl