,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaproponowała Sydney. - Stamtąd będziesz mógł spokojnie telefonować i szukać sobie jakiegoś lokum. Oczywiście, o ile nie masz zamiaru wracać do Charleston. Collin zapatrzył się w szybę samochodu. Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Wrócić do domu i sprawę morderstwa zostawić w rękach miejscowej policji czy też szukać dalej na własną rękę? 123 ous l a and c s Musiał przyznać, że znowu ogarnęły go wątpliwości. Zawsze uważał, że osoba, która decyduje się oddać jakiś swój organ innemu człowiekowi, jest szlachetna i bezinteresowna. Tymczasem im więcej dowiadywał się o Dougu Greenie, im więcej widział", tym mniej go lubił. Być może wcale nie powinien czuć się jego dłużnikiem i narażać swojego życia, żeby odnalezć mordercę. Sydney kochała męża bezgraniczne, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Wystarczyło popatrzeć na nią na cmentarzu. Prawda o tym, jakim człowiekiem był Doug, mogłaby ją zranić. Pragnął oszczędzić jej cierpienia i rozczarowania. - Collin, czy ty mnie słyszysz? - Palce Sydney zacisnęły się na jego ramieniu. Obrócił się gwałtownie. - Bardzo cię przepraszam, Zamyśliłem się. Zmęczony przesunął ręką po karku. Jego włosy i skórę czuć było jeszcze dymem pożaru i nawet prysznic w szpitalu nie zdołał zmyć tego przykrego zapachu. - Doceniam twoją propozycję, ale czy mogłabyś mnie najpierw zawiezć do spalonego hotelu? Chciałbym zobaczyć, czy przypadkiem nie ocalała któraś z moich rzeczy i przy okazji wziąć z parkingu swój samochód. - No tak, a potem wyjeżdżasz? - wydawało mu się, że słyszy w jej glosie nutę rozczarowania. - Nie, zostaję - powiedział. Dopóki nie dowiem się prawdy, dodał w myślach. 124 ous l a and c s - Nie mogę sobie wyobrazić, co czułeś, zamknięty w pułapce płomieni. - Drgnęła, a on z trudem stłumił chęć, by ją przytulić. - To musiało być straszne. - Faktycznie - rzucił beztrosko. Pamiętał, że pocałowała go, kiedy leżał na noszach, tuż przed odjazdem karetki, a potem zrobiła to jeszcze raz, w sali intensywnej terapii. Przyjechała na miejsce wypadku jako jedna z pierwszych. - Skąd wiedziałaś, gdzie się pali? - spytał. - Nie mogłam spać tego ranka - przyznała, zniżając głos. Zacisnęła palce na kole kierownicy. - Wyszłam z domu, żeby wsiąść do samochodu i pojechać gdziekolwiek. Wtedy poczułam dym. Chciałam sprawdzić, gdzie się pali, i tak trafiłam na Bay Street. Wyczuł, że coś przed nim ukrywa, ale nie pytał o nic więcej. Sydney odezwała się, dopiero gdy dojeżdżali do ruin hotelu. - Kiedy zobaczyłam cię na noszach, przestraszyłam się, że tego nie przeżyjesz - wydusiła i zatrzymała samochód. Z pięknego zabytkowego budynku nie zostało ani śladu. Popiół i sadze pokryły pięknie przystrzyżony trawnik, krzewy i kwiaty podeptali strażacy i tłumy gapiów. Nie ocalało zupełnie nic. W pobliżu kręciło się kilku policjantów, a cały teren otaczała żółta taśma. - Mój Boże - odezwała się zdławionym głosem Sydney. - Cud, że nikt tu nie zginął. Collin pomyślał dokładnie to samo. - Czy domyślasz się, dlaczego ktoś chciałby spalić ten hotel? - zapytał. 125 ous l a and c s Pokręciła głową. - Davenportowie to mili ludzie. Ten dom od pokoleń należał do ich rodziny. Ostatnio wydali mnóstwo pieniędzy na odnowienie oryginalnych gzymsów i zabytkowych elementów wystroju - westchnęła ciężko. - Teraz są zrujnowani. Nie mam pojęcia, kto mógłby zrobić coś takiego. Może zrobili to sami, żeby otrzymać pieniądze z ubezpieczenia, pomyślał Collin. Możliwe, że zaciągnęli kredyt i znalezli się w długach, więc zdecydowali się zaświecić pochodnię i zgarnąć kasę. Niestety, nawet jego nie przekonywało takie wyjaśnienie. Sydney znowu dotknęła jego ramienia. Zdaje się, że wchodziło jej to w zwyczaj. Miły zresztą. - Jeżeli chcesz pojechać do mnie do domu i skorzystać z telefonu, moja oferta jest wciąż aktualna - powiedziała. - Mam zamiar to zrobić - uśmiechnął się. - Chcę tylko zamienić kilka słów z policjantami. Potem zabieram mój samochód i jadę za tobą. - W porządku - skinęła głową. Ruszył w stronę najbliższego policjanta. Ogarnął przy tym wzrokiem połamane i zwęglone szczątki mebli i nadtopione przez ogień metalowe akcesoria. - Wstęp zabroniony - zakomunikował mu jeden z mężczyzn, ostrzegawczo podnosząc rękę do góry. 126 ous l a and c s - Rozumiem - odparł posłusznie, choć poczuł się nieco zawiedziony. Wolałby oszacować straty osobiście. - Czy znalezliście panowie coś ciekawego? - Zbieramy próbki. Upłynie kilka dni, zanim otrzymamy wyniki wszystkich testów - powiedział mu oficer straży pożarnej, trzymając w ręku kawałek metalu. Wyglądało na to, że jeszcze nie skończyli przeszukiwać pogorzeliska. Na razie więc wszelkie rozmowy były bezcelowe. Niczego się teraz nie dowie. Wrócił do Sydney. Umówili się, że ona pojedzie pierwsza, prosto do domu, a Collin zatrzyma się jeszcze przy domu towarowym i kupi potrzebne rzeczy. Chciał zresztą wykorzystać ten czas nie tyko na zakupy. Miał zamiar zadzwonić do Sama i opowiedzieć mu o pożarze. Oczywiście nie dlatego, że wiązał tę sprawę ze śmiercią Douga Greena, ale ze względu na podejrzane wydarzenia w Beaufort, które wymagały szybkiego wyjaśnienia. Uwinął się dość szybko i pojechał do Sydney. Przywitała go w progu. - Tak się cieszę, że jesteś - wyszeptała, podekscytowana i trochę zakłopotana. - Collin, muszę ci coś powiedzieć - zaczęła. - Ktoś dzwonił do mnie w środku nocy przed pożarem. Nie wiem, czy to ma z tym jakiś związek... - Kto to był? - zapytał. Miał nadzieję, że wreszcie trafi na jakiś trop. 127 ous l a and c s - Nie wiem. Jakiś mężczyzna. - Sydney zaczęła nerwowo obracać w palcach pierścionek. - Miał przytłumiony głos, jakby nakrył czymś słuchawkę. Collin przytrzymał jej dłoń. - Bardzo cię wystraszył? - Powiedział, żebyśmy zostawili sprawę Douga w spokoju i nie mieszali się do niczego, bo w przeciwnym razie... - głos jej się załamał. - W przeciwnym razie co, Sydney? - Zginę, tak jak Doug. Zadrżała, więc przyciągnął ją do siebie. - Już w porządku. Nikt ci nie zrobi krzywdy, obiecuję - wyszeptał i ukrył twarz w jej włosach. Pachniała jaśminem jak wtedy, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Wtuliła się w jego ramiona, jakby od dawna należała do niego. - Nie wiedziałam, co robić - opowiadała zdławionym głosem. - Zadzwoniłam do ciebie, ale telefon milczał, więc wzięłam samochód, żeby pojechać do ciebie i wtedy zobaczyłam pożar. A ty... - zawahała się - ty leżałeś na noszach. Pomyślałam, że to przeze mnie... Tylko dlaczego to ciebie skrzywdził? Collin zamknął oczy i przytulił ją mocniej. Troszczyła się o niego, szukała jego pomocy... - Nie wiem, Sydney. Myślę, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Uspokój się, kochanie, już po wszystkim, - Odgarnął jej 128 ous l a and c s włosy z czoła i uniósł jej podbródek, by spojrzała mu w oczy. - To nie twoja wina - zapewnił. Stracił panowanie nad sobą, kiedy zobaczył jej reakcję. Zacisnęła powieki i lekko, kusząco rozchyliła wargi. Zaczął głaskać jej plecy, ramiona i ręce aż do nadgarstków, zanurzył palce w jej włosach, zmysłowo musnął wgłębienie nad obojczykiem. Wtedy przycisnęła się do niego całym ciałem. Jej gorący oddech parzył jego szyję, gdy otarła się o nią policzkiem. Krew pulsowała mu w skroniach, oddech stał się ciężki. Poczuł na sobie pieszczotę drobnej dłoni. Znieruchomiał na chwilę, a potem naparł na nią całym ciałem. Zapominając o wszystkich powodach, dla których nie powinien [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|