[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śpiącego. Naciągnęła mu kołdrę na nogi i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego twarz. Podziwiała doskonałe proporcje, prosty nos, mocną Unię szczęki i oczy - zamknięte, lecz niezmiennie piękne. Teraz widziała w nim nie tylko urodę, lecz również wielkie, szlachetne serce. Przejęta bólem i współczuciem, zrozumiała, że całe życie borykał się z rozpaczą, poczuciem osamotnienia i tęsknotą za tym, co utracił. Zawsze chciał spotkać kogoś, kto uśmierzy jego ból po tragedii z dzieciństwa, lecz nie było mu to dane. Teraz, gdy dorósł, zapragnął wykorzystać swoje umiejętności i doświadczenia, żeby przynieść pokrzywdzonym przez los dzieciakom ulgę w ich cierpieniu. Dlatego zdecydował się stworzyć ośrodek terapeutyczny dla sierot, dać im nowe życie, nadzieję na lepszy los. Połykała łzy. Miała ochotę położyć rękę na piersi Donovana i poczuć rytm jego dobrego, czułego serca. Serca, które zostało tak zranione, że nie miał już odwagi nikogo pokochać. Powtórzyła w myśli jego słowa: wiem, jak cierpią i co odczuwają - rozpacz, osamotnienie, a nawet poczucie winy". Nagle pojęła sens wcześniejszej rozmowy, gdy obiecywał poprawę. Prawdopodobnie uważał, że dorastanie w samotności odbiło się na jego psychice i pozbawiło zdolności nawiązywania prawidłowych kontaktów z otoczeniem. Obwiniał się o brak więzi uczuciowych z innymi ludzmi i postanowił się zmienić. Zaczęły jej się kleić oczy. Otuliła Donovana kołdrą i wyszła z pokoju. Owładnęło nią nieznane dotąd, przemożne uczucie. Zapragnęła otoczyć opieką tego mężczyznę, chronić go za wszelką cenę, nieważne, jak długo, nieważne, jakim kosztem. Po raz pierwszy w życiu nie z obowiązku, lecz z potrzeby serca. ROZDZIAA �SMY Następnego dnia wrócili ze szpitala wykończeni. Donovan miał ciężki dzień, dwie trudne operacje, jedna po drugiej. Jocelyn spędziła wiele godzin w poczekalni w ciągłym napięciu. Zaraz po ich powrocie zadzwonił telefon. Jocelyn poszła do holu odebrać. - Dowiedzieliście się czegoś nowego, sierżancie O'Reilly? - zapytała po chwili. Donovan podszedł bliżej, ciekawy rezultatów działań policji. Na razie niewiele rozumiał, bo Jocelyn odpowiadała półsłówkami. Gdy skończyła, odłożyła słuchawkę, zbliżyła się do Donovana i położyła mu rękę na ramieniu. - Co się stało? - Lepiej sobie usiądzmy, zanim ci opowiem. Pewnie mi nie uwierzysz. - Poprowadziła go do pokoju, usadziła na sofie, wzięła za rękę i dopiero powtórzyła słowa sierżanta. - Zaatakował cię mąż tej kobiety, która zderzyła się z tobą w ubiegłym roku. Nazywa się Ben Cohen. Gdy przekazałam im wiadomość, wkroczyli do jego mieszkania. Nie było go w domu, ale gospodyni przekazała im sporo informacji, na podstawie których uzyskali nakaz rewizji. Funkcjonariusze, którzy weszli do środka, zobaczyli na ścianach twoje zdjęcia, wycinki z gazet dotyczące wypadku, znalezli nawet fotografię twojego zniszczonego samochodu. Wpatrywał się w nią nieprzytomnym wzrokiem przez dłuższą chwilę. - Aresztowali go? - W tym szkopuł, że od dwóch tygodni nie przebywa w domu. Policja nie wie, gdzie go szukać, do pracy też od tygodnia nie chodzi, nawet nie zadzwonił, żeby się usprawiedliwić. Obłędna żądza zemsty czyni go szczególnie niebezpiecznym, ponieważ nie zważa na konsekwencje. Donovan złapał się za głowę i ucisnął pulsujące skronie. - To jakaś paranoja! Przecież to ona na mnie wpadła. - Wiem, ale Cohen nie myśli logicznie. Jego żona zginęła po małżeńskiej awanturze. Rozpacz i wyrzuty sumienia doprowadziły go do obłędu. Obsesyjnie szuka winnego i nie cofnie się przed niczym. Wstał i zaczaj chodzić po pokoju. Jocelyn podeszła bliżej i próbowała ukoić jego wzburzenie. - Policja go śledzi. Zobaczysz, wkrótce go złapią. - A zanim to nastąpi? Jak mogę prowadzić normalne życie, nie wiedząc, z której strony padnie kolejny strzał? Ujęła jego dłonie i spojrzała mu w oczy. - Dopóki ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia, musisz się pożegnać z normalnym życiem. - Co to ma znaczyć? - Zaraz ci wyjaśnię. Ten człowiek to szaleniec. Obserwuje cię i czeka na stosowny moment. Uderzy znienacka, jak wczoraj na chodniku. Nie jestem w stanie cię sama obronić. Rozważałyśmy z Tess zorganizowanie ochrony grupowej, ale i to może zawieść, bo morderca jest sprytny i działa z ukrycia. Nie ma wyjścia, musimy wyjechać z miasta. Donovan zadzwonił do doktora Reevesa z prośbą o zastępstwo. Ten zgodził się, ale, poruszony jego relacją, domagał się coraz to nowych szczegółów. Ponieważ to on przedstawił Jocelyn koledze, najbardziej interesowało go, jak rozwija się ich znajomość. Donovan, zawsze szczery i otwarty, tym razem odpowiadał wymijająco. Mark nalegał: - Widziałem, jak na siebie patrzycie w poczekalni, żar od was bije, aż iskry lecą. Nie bądz taki tajemniczy, powiedz, co was łączy? Donovan, zirytowany dociekliwością przyjaciela, pospiesznie zakończył rozmowę. - Za duży już jestem na to, żeby chwalić się każdym pocałunkiem. Dzięki za zastępstwo, zobaczymy się po moim powrocie. Odwiesił słuchawkę. Nie mógł się już doczekać wyjazdu z Jocelyn, pragnął znalezć się z nią sam na sam, w bezpiecznym miejscu, gdzie będzie mogła się trochę odprężyć i zapomnieć o nieustannej czujności. Nie myślał profesjonalnie. Wyjechali z Chicago samochodem, wynajętym na nazwisko Tess, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Po długiej podróży Jocelyn skręciła w polną drogę, obsadzoną drzewami, która wiodła do letniego domku. Wybrała świetną kryjówkę. Nikt nie mógł ich tu odnalezć, a sama Jocelyn znała to miejsce doskonale. Jechali kilka kilometrów, słońce przeświecało spomiędzy gałęzi, a pył z wiejskiej drogi drapał ich w gardle. Donovan wyjrzał przez okno. - To prawdziwe pustkowie, czy aby będziemy tu bezpieczni? Od napastnika na pewno, pomyślała, ale istnieje jeszcze inne ryzyko. I tu już nie mam pewności, czy zdołam się oprzeć twojemu urokowi, mój piękny. Zwłaszcza że znajdujemy się w najbardziej romantycznym zakątku na kuli ziemskiej. Postanowiła zignorować te wątpliwości i nadać głosowi spokojne, rzeczowe brzmienie. - Oczywiście, wyjechaliśmy z miasta z zachowaniem wszelkich środków ostrożności i nikt nie wie, gdzie nas szukać. Zatrzymali się przed cedrowym domkiem z widokiem na jezioro, z wielopoziomowym tarasem i olbrzymimi oknami. Porośnięta trawą ścieżka prowadziła w dół, aż do nadbrzeża i niewielkiej przystani, gdzie cumował niewielki stateczek spacerowy. - Jak tu pięknie - zachwycił się Donovan. - Wybrałaś wspaniałe miejsce. - Doszłam do wniosku, że skoro i tak musimy opuścić [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|