, Diana Appleyard Pampersy, kamera i on. Rok z dziennika kobiety sukcesu 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na łazienkowej macie. Teraz, kiedy podniósł głowę i nasze oczy się spotkały,
zarejestrowałam tylko... co? Za żenowanie? Strach?
- Chodz - powiedziałam, starając się obrócić to w żart. - Zwykle musisz żebrać o
taką gratkę.
Odwrócił się i objął mnie, ale nie było dzikiego zapamiętania na dywanie, tylko
przenieśliśmy się statecznie do łóżka, gdzie wszystko odbyło się dość
powściągliwie i jakby dla zachowania formy. W szczytowym momencie, gdy Mike
wbił oczy gdzieś nad moją głową, poklepałam go po ramieniu.
- Przepraszam - powiedziałam. - Ja też tu jestem.
Sobota, l 9 września
217
Faceci od przeprowadzki nazywają się Barry i Trevor. Rzucili jedno spojrzenie na
nieprzeliczone małe pudełka, jakie zgromadziłam, i powiedzieli:
- Jezu!
Po czym poszli na uspokajającego papierosa. Przywiezli ze sobą ogromne paki
do pakowania, do których zaczęłam wrzucać wszystko jak popadnie, dopóki nie
wrócili, mówiąc:
- Lepiej niech pani zostawi to nam.
- Co zrobimy z rybkami, mamusiu? - chciała wiedzieć Re beka.
- Z rybkami? - powiedzieli chórem. - Nie przewozimy ryb.
- Ani psów - dorzucił Barry, patrząc z wyraznym zaniepokojeniem na Turtlea i
Angusa.
Oba psy doprowadziły się do stanu totalnego psiego stuporu. Ich paranoja na
widok walizek została podniesiona do n-tej potęgi. Pakowano cały ich świat. Stół
kuchenny - ten sam stół, pod którym Turtle spędza większość życia - leżał teraz
do góry nogami w przedpokoju. W żałosnym i próżnym geście protestu Turtle
usiadł na środku, skomląc cicho. Angus natomiast położył się przed frontowymi
drzwiami, co znaczyło, że wszyscy musieli przez niego przechodzić. Wie, że
jestem tak roztrzepana, że mogę o nim zapomnieć, wobec tego umiejscowił się w
najbardziej strategicznym miejscu, żeby nie zostać porzuconym i nie musieć
jechać do naszego nowego domu autostopem.
Po usunięciu mebli wyszły na jaw rozmaite okropności: wyrwane kontakty,
odpadający tynk, wielkie plamy na wykładzinie. Całe szczęście, że już nas tu nie
będzie, kiedy zjawią się nowi właściciele. Mike znikł na cały ranek, pojechawszy
po klucze do agencji nieruchomości. To tylko pięć mil od nas, a nie ma go już od
218
przeszło dwóch godzin. Gdzie on się, do diabła, podziewa? Naprawdę dobrze by
było, gdyby zajął się przez chwilę Rebeką i Tomem, żebym mogła zrobić obchód
domu i sprawdzić, czy nie zapomnieliśmy czegoś ważnego, jak na przykład łóżek.
- Proszę pani! - wrzasnął Barry z ogrodu. - Co mamy z tym zrobić?
Piekło i szatani! Całkiem zapomniałam o zawartości szopy ogrodowej.
W końcu, po lunchu, Mike nareszcie się zjawił.
- Gdzie byłeś, do jasnej cholery? - spytałam ze złością, starając się nie podnosić
głosu, żeby Trevor i Barry nie słyszeli. - Muszę się sama użerać z tymi dwoma
niedołęgami, którzy rozwalili już dwa obrazy, a do tego Tom zginął nam w jednej z
pak. Naprawdę byłeś mi potrzebny.
- Pojechałem otworzyć dom - syknął do mnie z równą wściekłością - i oni wciąż
tam byli! Pani Gower najspokojniej w świecie parzyła herbatę. Powiedziałem im,
że przyjeżdżamy z rzeczami po lunchu; odparła, że nic nie szkodzi, do tej pory ich
już nie będzie. Zmusiła mnie, żebym został i wypił z nimi filiżankę herbaty.
- Nieprędko dostaniesz następną! - powiedziałam, wybuchając śmiechem. - Idz
teraz, pomóż temu dynamicznemu duetowi pakowaczy.
Postanowiliśmy, że ja będę jechać za ciężarówką, a Mike pojedzie przodem i
sprawdzi, czy Gowerowie rzeczywiście już się wyprowadzili, a nie zaprosili sobie
na przykład przyjaciół na brydża. Musiałam jechać bardzo wolno, bo Rebeka
trzymała na kolanach akwarium z rybkami. Turtle i Angus siedzieli sztywno z tyłu
na kołdrach i ręcznikach, przechylając się niebezpiecznie na zakrętach. Rybki
wyglądały na mocno zestresowane, jako że ich normalnie stojąca woda zamieniła
się w burzliwy ocean. Trzepotały rozpaczliwie małymi płetwami, żeby utrzymać się
w pozycji pionowej, a ich pyszczki były otwarte w szerokie  O ze zdumienia.
Dobrze im to zrobi. W ich życiu brakowało odrobiny szaleństwa.
219
Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, Rebeka ostrożnie postawiła uszczęśliwione
rybki na solidnej ziemi, wyciągnęła Toma z samochodu i pobiegła z nim ścieżką.
Chciała sama pokazać mu dom; zdążyła już wybrać sobie swój pokój. Ja
zaczęłam dyrygować mężczyznami, posyłając ich to tu, to tam, i dając im zupełnie
inne instrukcje niż Mike, który wyraznie nie miał pojęcia, gdzie co ma iść. W końcu
obrażony wycofał się do kuchni.
W domu było zimnawo. Myślałam, że zostawią włączone ogrzewanie i chociaż
pani Gower dała mi w zeszłą sobotę długie i szczegółowe instrukcje na temat
sposobu działania kotła, który był dość przedpotopowy, muszę przyznać, że
niewiele z tego zrozumiałam. Dlatego byłoby lepiej, żeby Mike wtedy ze mną był.
Pokażcie mi tablicę z mnóstwem strzałek i przycisków, a ja wam pokażę kogoś,
kto chce się położyć i umrzeć.
Przed wieczorem wszystko było już w środku, a Barry i Trevor odjechali. Po
południu zaproponowałam im herbatę i w popłochu spojrzałam na pięćdziesiąt
piętrzących się pudeł.
- Niech sobie pani nie robi kłopotu - powiedział Trevor uprzejmie. - Mamy termos.
- Moglibyście mnie poczęstować? - spytałam. Kupiliśmy gotowe ryby z frytkami na
kolację i jedliśmy je, siedząc na pudełkach w chłodnej jadalni. Kanapa zniknęła
gdzieś pod nawałem bielizny pościelowej i kocy; nie jestem w stanie nawet myśleć
już dziś o porządkowaniu. To może poczekać do jutra. Dzieci poszły spać
nieumyte i w swetrach na piżamach. Miejsce pobytu ich szczoteczek do zębów
jest nieznane. Rebeka leżała w łóżku z kołdrą naciągniętą pod brodę, i kiedy
pochyliłam się, żeby pocałować ją na dobranoc, spytała sennie:
- Czy to już nasz dom na zawsze? Mam nadzieję - odpowiedziałam.
220
Piątek, 25 września
Mike powiesił huśtawkę na największej jabłoni w sadzie i dziś po południu
poszłam zbierać jabłka, a Rebeka wolno huśtała Toma. Wyglądali tu tak bardzo na
swoim miejscu. Wszystko powoli zaczęło się układać po koszmarze pierwszego
wieczoru, kiedy otworzyliśmy z Mike em szafkę z kotłem i spojrzeliśmy ze zgrozą
na wielką, brzęczącą maszynę.
- Brzęczy - powiedziałam szeptem, starając się nie absorbować jej naszą
obecnością - więc musi działać.
- Ale kaloryfery są zimne - syknął równie cicho Mike.
- Naciśnij ten guzik.
- Który?
- Ten czerwony.
Mike pochylił się, ostrożnie wystawił palec i nacisnął. Rozległo się donośne
westchnienie, cała metalowa maszyneria zatrzęsła się gwałtownie i poleciały na
nas małe drobinki kurzu. Po czym brzęczenie ustało. Mike odwrócił się do mnie
powoli.
- Chyba trzeba wezwać fachowca.
Próba gotowania na tutejszej kuchence również dała mi się we znaki - to typ z
czterema piekarnikami i zapominam, gdzie co wsadziłam. Wkładam w jej
przepastne czeluści brytfankę i potem następuje kakafonia trzasków, kiedy
próbuję ją znalezć.
221
- Gdzieś tu musi być - mówię z rozpaczą do dwojga głodnych dzieci i dwóch psów
siedzących cierpliwie przy mojej nodze z czujnie nastawionymi uszami.
Dałam Claire tydzień wolnego, co było bardzo odważne z mojej strony, ale nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl