, !Kerstin Gier Zieleń szmaragdu 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- N'est-cepas*? - Mrugnęła do mnie. - A artyście wolno się czasem rozmyślić. Tamta suknia
wydawała mi się zbyt blada do białej peruki. Taka cera jak twoja wymaga mocnych... comment on
dit**l Kontrastów.
- Ach, prawda! Peruka! - Westchnęłam. - Ona wszystko popsuje. Może mi pani jeszcze szybko
strzelić fotkę? - Podałam jej swój telefon.
- Bien sur*** - Madame Rossini wzięła komórkę i posłała mnie na stołek obok komody.
Xemerius rozwinął skrzydła, przyfrunął do mnie i wylądował tuż przed porcelanową głową z
peruką.
- Masz pojęcie, co zwykle roi się w takiej czuprynie? - Odchylił głowę do tyłu i spojrzał na
przypudrowaną na biało wieżę. - Wszy z całą pewnością. Pewnie też mole. Ewentualnie jeszcze coś
gorszego. - Podniósł teatralnie łapy. - Powiem jeszcze tylko: tarantula.
Zdusiłam w sobie komentarz na temat tego, że miejskie legendy to już naprawdę przebrzmiała
sprawa, i demonstracyjnie ziewnęłam.
Xemerius ujął się pazurami pod boki.
- Ale to prawda - powiedział. - A ty powinnaś się strzec nie tylko pająków, lecz także pewnego
hrabiego, jeśli ci to umknęło w tym twoim kostiumowym amoku.
Niestety, miał rację. Dziś jednak, ozdrawiała i nawet przez Strażników uznana za nadającą się do
uczestniczenia w balu, chciałam tylko jednego: myśleć pozytywnie. A gdzież mogłoby to przyjść
człowiekowi łatwiej niż w pracowni madame Rossini? Nie znałam lepszego miejsca.
Rzuciłam Xemeriusowi surowe spojrzenie i przesunęłam wzrokiem po wieszakach na ubrania.
Każda następna suknia była piękniejsza od poprzedniej.
- A nie ma pani przypadkiem czegoś w zieleni? - spytałam z nadzieją.
Przypomniała mi się impreza u Cynthii i pomysły Leslie na nasze marsjańskie przebrania:
 Potrzebujemy tylko zielonych worków na śmieci, kilku wyciorów do fajki, pustych puszek po
konserwach i paru styropianowych kulek - powiedziała. - Za pomocą zszywacza i pistoletu do
klejenia na gorąco w mgnieniu oka przeistoczymy się w marsjańskich luzaków w stylu vin-tage.
Można powiedzieć, w żywe dzieła sztuki nowoczesnej, i nie wydamy na to ani grosza".
- Zieleni? Mais oui* - powiedziała madame Rossini. - Kiedy wszyscy jeszcze myśleli, że ten
rudowłosy chudzielec będzie podróżował w czasie, używałam wielu odcieni zieleni, która
doskonale harmonizuje z rudymi włosami i naturalnie także z zielonymi oczami tego młodego
łobuza.
- Och, och - rzucił Xemerius, grożąc jej pazurem. - Niebezpieczny teren, najdroższa!
I miał rację. Tego  młodego łobuza" zdecydowanie nie było bowiem na liście pozytywnych rzeczy,
o których chciałam myśleć (lecz jeśli Gideon naprawdę miałby się pojawić z Charlotta na tej
imprezie, to ja z całą pewnością nie będę tam stała w worku na śmieci, niech sobie Leslie mówi, co
chce, na temat luzu i sztuki nowoczesnej).
Madame Rossini wyszczotkowała moje długie włosy i zebrała je na czubku gumką.
- Nawiasem mówiąc, dziś wieczorem on też będzie ubrany na zielono, w ciemną morską zieleń.
Całymi godzinami głowiłam się nad doborem kolorów, żeby się ze sobą nie gryzły, i na koniec
wypróbowałam wszystko przy świetle świec. Absolument oniriąue*. Będziecie razem wyglądać jak
król i królowa mórz.
- Apsolumą - zaskrzeczał Xemerius. - I jeśli nie umrzecie, będziecie mieli razem dużo małych
książątek i księżniczek mórz.
Westchnęłam. Czy on czasem nie powinien być w domu i pilnować Charlotty? Nie darował sobie
towarzyszenia mi aż do Tempie, co w sumie było nawet miłe. Xemerius dobrze wiedział, że boję się
tego balu.
Madame Rossini rozdzieliła mi włosy na trzy pasma i zaplotła je w warkocz, który marszcząc
czoło, upięła szpilkami w węzeł.
- Zieleń, powiadasz? Niech się zastanowię. Mamy na przykład strój do jazdy konnej z końca
osiemnastego wieku, z zielonego aksamitu, a poza tym, o! To mi się udało doskonale: garderoba
wieczorowa z 1922 roku, jasnozielony jedwab z odpowiednim kapeluszem, płaszczem i torebką,
tres chic* *! I skopiowałam też kilka sukien od Balenciagi, jakie Grace Kelly nosiła w latach
sześćdziesiątych. Najwspanialszy okaz to suknia balowa w kolorze płatków róży, też byś w niej
cudownie wyglądała.
Ostrożnie podniosła konstrukcję peruki. Znieżnobiała, ozdobiona niebieskimi wstążkami i
brokatowymi kwiatami, przypominała wielopiętrowy tort weselny. Rozsiewała nawet woń wanilii i
pomarańczy. Madame Rossini zręcznie włożyła mi ten tort na ptasie gniazdo na czubku głowy i
kiedy znowu zerknęłam w lustro, nie mogłam się poznać.
- Teraz wyglądam jak połączenie Marii Antoniny i mojej babki - powiedziałam.
- Bzdury - sprzeciwiła się madame Rossini, przymocowując perukę ogromnymi szpilkami do
włosów. Przypominały małe sztylety z końcówkami ze lśniących szkiełek, które przeświecały przez
konstrukcję loków niczym niebieskie gwiazdki. - Chodzi o kontrasty, łabędzia szyjko, kontrasty to
najważniejsza rzecz. - Wskazała na otwartą paletę do makijażu stojącą na komodzie. - Jeszcze
makijaż. Wersja smokey eyes także w osiemnastym wieku będzie w świetle świec zupełnie en
vogue*. Odrobina pudru, etparfaitement**. Znów będziesz najpiękniejsza ze wszystkich.
Tego oczywiście wiedzieć nie mogła, bo przecież jej przy tym nie byto. Uśmiechnęłam się.
- Pani jest dla mnie taka miła. W ogóle jest pani najlepsza ze wszystkich! A za swe suknie powinna
pani dostać modowe-go Oscara.
- Wiem - powiedziała nieskromnie madame Rossini.
*
- Pamiętaj, przy wsiadaniu do samochodu i wysiadaniu zawsze najpierw głowa, mój cukiereczku! -
Madame Rossini odprowadziła mnie aż do limuzyny i pomogła wsiąść.
Czułam się trochę jak Marge Simpson, tylko że moja wieża z włosów była nie niebieska, lecz biała,
a samochód na szczęście miał wystarczająco wysoki sufit.
- Nie do wiary, że taka szczupła osóbka może zajmować tyle miejsca - powiedział ze śmiechem pan
George, kiedy rozłożyłam spódnice na siedzeniu.
- O tak, prawda? Mając takie suknie, właściwie trzeba by złożyć wniosek o własny kod pocztowy.
Madame Rossini posłała mi na pożegnanie wesołego buziaczka. Och, jaka była kochana. W jej
obecności zupełnie zapominałam, jak straszne jest teraz moje życie.
Samochód ruszył, a w tym momencie drzwi kwatery głównej otworzyły się gwałtownie i ze środka
wybiegł Giordano. Jego wygolone brwi układały się pionowo i pod warstwą samo-opalacza był z
pewnością blady jak trup. Wydęte usta otwierały się i zamykały, co przypominało rybę zagrożoną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl