, Trifonow Jurij DŁUGIE POĹťEGNANIE SERIA WSPÓŁCZESNA PROZA ŚWIATOWA 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wojną. Weronika nie ma męża, miała jakiegoś pijaka, ale go wypędziła, a ja  szkoda słów.
No, a Kola  może szczęśliwy? Olimpiada taka chciwa, wyrachowana. Mamę wpędziła do
grobu. Co tu gadać, nikt z nas nie miał szczęścia, tylko Irina, ale też, jak pan widzi, nie
uciekła przed losem... A niby co powiedziałam o panu? Nic takiego. Ja, powiadam,
zawsze współczuje Griszy, bo jest sam jak palec. Ani ojca, ani matki, ani braci, ani sióstr 
nikogo. Dobrze mówię?
 Owszem  powiedział Grisza.  Ale nie trzeba się nade mną litować.
 Wcale się nie lituję, tylko mówię jej: musisz to zrozumieć. Ty masz, powiadam,
Lalkę, Pietię, rozmaitych krewniaków ze trzy kopy, a on? kogo ma?
 Naprawdę nie trzeba mi współczuć. Nie zależy mi na tym.
 A ona:  Podlizujesz mu się! Sam jak palec to żadna zasługa. Ty też jesteś sama jak
palec. Ma się rozumieć, więcej z nią nie gadałam. Niech cię Pan Bóg kocha, myślę sobie,
mało cię życie uczyło, ale jeszcze nauczy. Tak to jest...  Naraz usiadła przy stole. W
świetle lampy wyłoniła się twarz o dużym nosie, przeorana wieloma latami, nieszczęściami,
rozmaitymi szerokościami geograficznymi, twarz, która w dziwny sposób łączyła w sobie
rysy zabiedzonej staruszki i osmaganego morskim wiatrem marynarza. Odezwała się
niespodziewanie potulnie i prosząco:  Ale niech się pan na nią nie gniewa, dobrze? Irina
była taka pięknal Ilu mężczyzn jej się oświadczało w dwudziestym trzecim roku! Była wprost
cudowna. A wie pan, że była ba- letnicą. Chodziła do studium baletowego Polakowa na
Bron- nej. Cała nasza paczka biegała tam, żeby ją oglądać. Polakow proponował jej wyjazd
do Rygi. Nie pojechała przez wzgląd na mamę  ojciec właśnie umarł, Kola miał
przykrości... Wtedy już zjawił się Pietia, ale nikt o nim nie wiedział... Została dla mamy,
tylko dla mamy... Powiedziałam  szczęśliwa, ale czy to jest szczęście? Grzebać się w
ziemi, w gnoju, sadzić kartofle, piłować i rąbać drzewo niby jakiś chłop ze wsi. Cała rodzina
mówiła jej: sprzedajcie ten dom, ogród, po diabła to komu w Moskwie, kupcie sobie nieduże
mieszkanie z wygodami, w śródmieściu, będziecie żyć jak ludzie. Skądże znowu  Pietia nie
może żyć bez ogrodu. To jej trzeba przyznać: rodzina jest dla niej najważniejsza. Co tu
gadać, cała jej młodość, wszystkie nadzieje, talenty, bo przecież coś tam w niej było 
wszystko poszło do ziemi. Takie to szczęście, życie się kończy. A jak, nie daj Boże,
coś się stanie z Piotrem Aleksandrowiczem? Nie przeżyje tego... Nie uwierzyłby pan, jaka
ona jest głupia i naiwna...
Tamara Ignatjewna mamrotała pod nosem, Grisza nadstawiał ucha  ani szczekania psa,
ani głosów nie było słychać. Pomyślał sobie: jak obrzydliwa musi być twarz ludzka oglądana
przez lupę, te wszystkie pory, włoski, chropowatości skóry... A my przecież nic innego nie
robimy, tylko patrzymy przez lupę. Każda minuta, sekunda jest jakby tysiąckrotnym
powiększeniem. A. trzeba widzieć wszystek czas  lata, całość... Wtedy nie byłoby
nienawiści. Nie można nienawidzieć kobiety, która wydała na świat inną kobietę  tę, bez
której życie nie ma sensu. To niemożliwe, one stanowią nierozdzielną całość. Jak drzewo i
jego gałęzie. Cierpienia nie da się podzielić. Chciała zostać tancerką, a przeżyła nędzne życie,
kwiaty, warzywa  no i co? Nie wolno nienawidzieć. Człowiek ani się spostrzeże, jak zmie-
nia się nie do poznania...
Irina Ignatjewna wróciła po godzinie i dowiedziawszy się, że Lala nie przyjechała,
zaczęła szlochać. Grisza również wyobrażał sobie rozmaite okropności, nieszczęśliwe
wypadki, napady. O żadnym spaniu nie mogło być mowy,
o pozostaniu w jednym pokoju ze szlochającą teściową również. Poszedł na górę, do
mansardy, usiłował czytać, ale bez powodzenia, położył się na łóżku, palił, męczył się, chwi-
lami morzył go sen, kilka minut upływało w majaczeniach, potem zrywał się nagle i chwytał
za papierosy. O jakiejś niewiadomej porze stanęła przed nim Irina Ignatjewna  twarz
zapuchnięta, pasma włosów wymykają się spod chustki  i wypaliła od progu:
 Niech piekło pochłonie te pieniądze! Wszystkich pieniędzy i tak się nie zarobi!
Czemu wysyła ją pan na zarobek? Jak panu nie wstyd?
Grisza poczuł, że coś mu dławi gardło.
 Kto ją wysyła?
 Pan! Pan nie ma sumienia!  W białych, załzawionych oczach malowała się nie
wściekłość, ale niezachwiana wiara w to, co mówi, i rozpacz, że zięć jest takim łotrem.
 Nikt jej nie wysyła! To pani... nie ja!...  wrzasnął tra
cąc oddech.  To pani niszczy nasze życie! To pani, nie ja! Pani! Pani!
 Wysyłać kobietę na zarobek...
 Pani kłamie! Pani już rozbiła nasze małżeństwo! Tak jest! Pani zabrania Lali wziąć ze
mną ślub! Pani każe jej robić skrobanki! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl