,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strami wokół mnie i kablami podłączonymi do czoła. Nie spodziewałam się, że znowu ją zo- baczę. - No, cześć. - Uśmiecha się. - Nawet nie przypuszczałem, że cię jeszcze spotkam. Be- atrice, zgadza się? - Właściwie to Tris - prostuję. - Pracujesz tutaj? - Pracuję. Po prostu zrobiłam sobie przerwę, żeby nadzorować testy. Większość czasu spędzam tutaj. - Stuka się w podbródek. - Rozpoznaję to imię. Byłaś pierwszym skoczkiem, prawda? - Tak, to ja. - Dobra robota. - Dziękuję. - Dotykam szkicu przedstawiającego ptaka. - Słuchaj& Muszę z tobą po- rozmawiać o& - Zerkam na Willa i Christinę. Nie mogę teraz wdać się w dyskusję z Tori; będą dopytywać. - O czymś. Kiedyś. - To chyba nie byłoby mądre - szepcze. - Pomogłam wam tyle, ile mogłam, a teraz musicie sami sobie dawać radę. Zciągam wargi. Ona zna odpowiedzi, wiem, że zna. Jeśli nie chce udzielić mi ich te- raz, muszę znalezć sposób, żeby kiedy indziej skłonić ją do mówienia. - Chcesz tatuaż? - pyta. Szkic z ptakiem przyciąga moją uwagę. Kiedy tu przyszłam, wcale nie zamierzałam zrobić sobie piercingu ani tatuażu. Wtedy wbijałabym między mnie a rodzinę kolejny klin, którego nie da się usunąć. A jeśli moje życie tutaj będzie takie jak do tej pory, wkrótce stanie się to najmniejszym klinem między nami. Ale teraz rozumiem to, co Tori powiedziała o swo- im tatuażu, że przedstawia strach, który przezwyciężyła, że to przypomnienie, gdzie była, ale także przypomnienie, gdzie jest teraz. Może istnieje sposób, żeby uhonorować moje stare ży- cie, kiedy wkraczam w nowe. - Tak - mówię. - Trzy takie lecące ptaki. - Dotykam obojczyka, znacząc tor ich lotu w stronę serca. - Jeden za każdego z członków rodziny, którą zostawiłam. Rozdział 9 - Ponieważ jest was nieparzysta liczba, jedno nie będzie dzisiaj walczyć - oznajmia Cztery, odchodząc od tablicy w sali ćwiczeń. Spogląda na mnie. Miejsce obok mnie jest pu- ste. Węzeł w żołądku się rozluznia. - Ułaskawienie. Niedobrze. - Christina trąca mnie łokciem. Jej kość dzga mnie w obolały mięsień - dziś rano mam więcej tych obolałych niż nie- obolałych - wykrzywiam się. - Oj. - Przepraszam. Ale patrz, mam przeciw sobie Czołg. Z Christiną siedziałam przy śniadaniu, a wcześniej zasłaniała mnie przed resztą sypial- ni, kiedy zmieniałam ubranie. Nigdy jeszcze nie miałam takiej przyjaciółki. Susan bardziej zaprzyjazniła się z Calebem niż ze mną, a Robert ciągle chodził za Susan. Wcześniej chyba nigdy nie miałam przyjaciółki i kropka. Prawdziwa przyjazń jest niemożliwa, kiedy nikt nie chce przyjąć pomocy albo nawet porozmawiać o sobie. Tutaj tak nie będzie. Już teraz wiem więcej o Christinie niż kiedykolwiek wiedziałam o Susan, a minęły tylko dwa dni. - Czołg? - Odnalazłam imię Christiny na tablicy. Obok było napisane Molly . - Tak, niezbyt kobiecy sługus Petera. - Wskazuje głową tłumek po drugiej stronie sali. Molly jest wysoka tak jak Christina, ale na tym kończą się podobieństwa. Ma szerokie ramiona, brązową skórę i bulwiasty nos. - Tych troje& - Christina po kolei wskazuje Petera, Drew i Molly - właściwie odkąd wypełzli z macicy, są nie do rozdzielenia. Nienawidzę ich. Will i Al stają naprzeciwko siebie na arenie. Podnoszą ręce do twarzy, żeby się bronić, tak jak uczył nas Cztery, i krążą wokół siebie. Al jest z piętnaście centymetrów wyższy od Willa i dwa razy od niego szerszy. Patrzę na niego - nawet rysy twarzy ma grubsze: gruby nos, grube wargi, wielkie oczy. Ta walka nie potrwa długo. Spoglądam na Petera i jego przy- jaciół. Drew jest niższy od Petera, i od Molly, ale budową przypomina głaz, a ramiona ma za- wsze przygarbione. Pomarańczowo-czerwone włosy są koloru starej marchewki. - Co z nimi jest nie tak? - pytam. - Peter to czyste zło. Kiedy byliśmy dziećmi, wszczynał bójki z ludzmi z innych frak- cji, a potem, kiedy przychodzili dorośli, żeby to przerwać, płakał i zmyślał jakąś historyjkę, że to tamten zaczął. I oczywiście wierzyli mu, bo byliśmy w Prawości i nie mogliśmy kłamać. Ha. ha. - Christina marszczy nos i dodaje: - Drew to tylko jego pomagier. Wątpię, żeby my- ślał samodzielnie. A Molly& to taki człowiek, co pali mrówki za pomocą szklą powiększają- cego, żeby popatrzeć, jak machają nóżkami. Na arenie Al mocno wali Willa w szczękę. Krzywię się. Po drugiej stronie sali Eric uśmiecha się do Ala i obraca jeden z kolczyków w brwi. Will zatacza się w bok, dłoń przyci- ska do twarzy i wolną ręką blokuje uderzenie Ala. Sądząc po jego minie, blokowanie ciosu tak samo boli jak uderzenie. Al jest powolny, ale silny. Peter, Drew i Molly rzucają ukradko- we spojrzenia w naszą stronę, potem nachylają się do siebie i szepcą. - Chyba się orientują, że o nich rozmawiamy - zauważam. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|