, 01 Niezgodna Roth Veronica 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

strami wokół mnie i kablami podłączonymi do czoła. Nie spodziewałam się, że znowu ją zo-
baczę.
- No, cześć. - Uśmiecha się. - Nawet nie przypuszczałem, że cię jeszcze spotkam. Be-
atrice, zgadza się?
- Właściwie to Tris - prostuję. - Pracujesz tutaj?
- Pracuję. Po prostu zrobiłam sobie przerwę, żeby nadzorować testy. Większość czasu
spędzam tutaj. - Stuka się w podbródek. - Rozpoznaję to imię. Byłaś pierwszym skoczkiem,
prawda?
- Tak, to ja.
- Dobra robota.
- Dziękuję. - Dotykam szkicu przedstawiającego ptaka. - Słuchaj& Muszę z tobą po-
rozmawiać o& - Zerkam na Willa i Christinę. Nie mogę teraz wdać się w dyskusję z Tori;
będą dopytywać. - O czymś. Kiedyś.
- To chyba nie byłoby mądre - szepcze. - Pomogłam wam tyle, ile mogłam, a teraz
musicie sami sobie dawać radę.
Zciągam wargi. Ona zna odpowiedzi, wiem, że zna. Jeśli nie chce udzielić mi ich te-
raz, muszę znalezć sposób, żeby kiedy indziej skłonić ją do mówienia.
- Chcesz tatuaż? - pyta.
Szkic z ptakiem przyciąga moją uwagę. Kiedy tu przyszłam, wcale nie zamierzałam
zrobić sobie piercingu ani tatuażu. Wtedy wbijałabym między mnie a rodzinę kolejny klin,
którego nie da się usunąć. A jeśli moje życie tutaj będzie takie jak do tej pory, wkrótce stanie
się to najmniejszym klinem między nami. Ale teraz rozumiem to, co Tori powiedziała o swo-
im tatuażu, że przedstawia strach, który przezwyciężyła, że to przypomnienie, gdzie była, ale
także przypomnienie, gdzie jest teraz. Może istnieje sposób, żeby uhonorować moje stare ży-
cie, kiedy wkraczam w nowe.
- Tak - mówię. - Trzy takie lecące ptaki. - Dotykam obojczyka, znacząc tor ich lotu w
stronę serca. - Jeden za każdego z członków rodziny, którą zostawiłam.
Rozdział 9
- Ponieważ jest was nieparzysta liczba, jedno nie będzie dzisiaj walczyć - oznajmia
Cztery, odchodząc od tablicy w sali ćwiczeń. Spogląda na mnie. Miejsce obok mnie jest pu-
ste. Węzeł w żołądku się rozluznia.
- Ułaskawienie. Niedobrze. - Christina trąca mnie łokciem.
Jej kość dzga mnie w obolały mięsień - dziś rano mam więcej tych obolałych niż nie-
obolałych - wykrzywiam się.
- Oj.
- Przepraszam. Ale patrz, mam przeciw sobie Czołg.
Z Christiną siedziałam przy śniadaniu, a wcześniej zasłaniała mnie przed resztą sypial-
ni, kiedy zmieniałam ubranie. Nigdy jeszcze nie miałam takiej przyjaciółki. Susan bardziej
zaprzyjazniła się z Calebem niż ze mną, a Robert ciągle chodził za Susan. Wcześniej chyba
nigdy nie miałam przyjaciółki i kropka. Prawdziwa przyjazń jest niemożliwa, kiedy nikt nie
chce przyjąć pomocy albo nawet porozmawiać o sobie. Tutaj tak nie będzie. Już teraz wiem
więcej o Christinie niż kiedykolwiek wiedziałam o Susan, a minęły tylko dwa dni.
- Czołg? - Odnalazłam imię Christiny na tablicy. Obok było napisane  Molly .
- Tak, niezbyt kobiecy sługus Petera. - Wskazuje głową tłumek po drugiej stronie sali.
Molly jest wysoka tak jak Christina, ale na tym kończą się podobieństwa. Ma szerokie
ramiona, brązową skórę i bulwiasty nos.
- Tych troje& - Christina po kolei wskazuje Petera, Drew i Molly - właściwie odkąd
wypełzli z macicy, są nie do rozdzielenia. Nienawidzę ich.
Will i Al stają naprzeciwko siebie na arenie. Podnoszą ręce do twarzy, żeby się bronić,
tak jak uczył nas Cztery, i krążą wokół siebie. Al jest z piętnaście centymetrów wyższy od
Willa i dwa razy od niego szerszy. Patrzę na niego - nawet rysy twarzy ma grubsze: gruby
nos, grube wargi, wielkie oczy. Ta walka nie potrwa długo. Spoglądam na Petera i jego przy-
jaciół. Drew jest niższy od Petera, i od Molly, ale budową przypomina głaz, a ramiona ma za-
wsze przygarbione. Pomarańczowo-czerwone włosy są koloru starej marchewki.
- Co z nimi jest nie tak? - pytam.
- Peter to czyste zło. Kiedy byliśmy dziećmi, wszczynał bójki z ludzmi z innych frak-
cji, a potem, kiedy przychodzili dorośli, żeby to przerwać, płakał i zmyślał jakąś historyjkę, że
to tamten zaczął. I oczywiście wierzyli mu, bo byliśmy w Prawości i nie mogliśmy kłamać.
Ha. ha. - Christina marszczy nos i dodaje: - Drew to tylko jego pomagier. Wątpię, żeby my-
ślał samodzielnie. A Molly& to taki człowiek, co pali mrówki za pomocą szklą powiększają-
cego, żeby popatrzeć, jak machają nóżkami.
Na arenie Al mocno wali Willa w szczękę. Krzywię się. Po drugiej stronie sali Eric
uśmiecha się do Ala i obraca jeden z kolczyków w brwi. Will zatacza się w bok, dłoń przyci-
ska do twarzy i wolną ręką blokuje uderzenie Ala. Sądząc po jego minie, blokowanie ciosu
tak samo boli jak uderzenie. Al jest powolny, ale silny. Peter, Drew i Molly rzucają ukradko-
we spojrzenia w naszą stronę, potem nachylają się do siebie i szepcą.
- Chyba się orientują, że o nich rozmawiamy - zauważam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl