[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nością próbuje naśladować. - A mimo to nigdy nie byłam w poważnym związku. Jak myślisz, dlaczego? Może ja ci to wyjaśnię - dodała, zanim zdążył odpowiedzieć. - Mężczyzn nie interesują kobiety takie jak ja. Może jedynie w łóżku. Jako trofeum. Podoba im się mój wygląd, ale... - Ale co? Wyplątała się z jego objęć i przetarła dłońmi twarz. - Gdybym chciała pójść na terapię, poszukałabym psychologa - odburknęła. - Mam dużo pracy, Sam. Proszę, idz już. Za bardzo się do niej zbliżył i jak zwykle zareagowała wrogością. - W porządku. - Miał ochotę ją udusić. - Zrobiłem już wszystko, o co mnie prosiła bab- cia. Będę ci schodził z drogi, dopóki pogoda nie umożliwi mi wyjazdu. Ale tego - dodał, chwy- tając drabinę i rzucając nią o ścianę, aż rozpadła się na drobne kawałki - nie wolno ci używać. Jeśli chcesz wejść wyżej, musisz mnie poprosić o pomoc, nawet jeśli z trudem przejdzie ci to przez gardło. Wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. Zwykle, kiedy był tak wściekły, rozładowywał energię na siłowni albo okładał pięściami worek treningowy, ale teraz jest odcięty od świata i do tego jeszcze trawi go pożądanie. Co ma zrobić z kobietą, która w łóżku doprowadza go do szaleństwa, a poza nim - do szału? %7ładen facet nie jest gotowy znieść tak wiele dla seksu. Seria telefonów do pracy nie pomogła mu w rozładowaniu napięcia. Włożył ciepłe ubra- nie i poszedł odśnieżyć schody przed domem, a potem ścieżkę do stodoły. Wreszcie zabrakło mu sił do dalszej pracy i wrócił do domu zdyszany. L R T Kiedy poczuł w powietrzu znajomy zapach perfum Annalise, wpadł na genialny pomysł. Nie rozumiał do końca własnych motywów. Chce ją jeszcze bardziej rozzłościć, czy li- czy na coś więcej? Uśmiechnął się do siebie w drodze do kuchni. Annalise nie potrafi gotować i to on ma decydujący głos w sprawach kulinarnych. Teraz wyrówna rachunki po sromotnej po- rażce przy stole bilardowym. Ma nad nią przewagę w gotowaniu i zamierzą ją w pełni wyko- rzystać. ROZDZIAA �SMY Dochodziła już prawie piąta, kiedy Annalise kończyła pracę. Zimowy mrok za oknem wywoływał u niej przygnębienie. W Charlottesville biegała od czasu do czasu, żeby zażyć tro- chę ruchu i rozładować stres, ale jest teraz uwięziona i to z facetem, przez którego zaczęła kwe- stionować własne wartości. Jest mu winna przeprosiny. Sam to miły facet. No proszę! Wreszcie to przyznała. Był tak wrażliwy i wyrozumiały, że zupełnie nieoczekiwanie zaczęła mu się zwierzać. Zamiast mu po- dziękować, okazała kompletny brak wdzięczności. Nic dziwnego, że rzucił drabiną o ścianę. Dlaczego jest tak strasznie drażliwa? %7łycie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby nauczyła się otwierać przed ludzmi. Poszła do pokoju, żeby się odświeżyć. Mimo że ogrzewanie już działało, po zachodzie słońca w domu panował chłód. Włożyła rozpinany sweter, który do tej pory miała przewiązany wokół szyi. Kiedy rozczesywała włosy, nagle zadrżała jej ręka, bo powróciło wspomnienie ze- szłej nocy. Sam był w jej sypialni. Trudno jej będzie wyrzucić z pamięci obraz jego nagiego ciała na zabytkowym łóżku. Zamierzała spiąć włosy gumką, ale rozpuściła je i skrzywiła się, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała kobieco i krucho, ale nie czuła się z tym dobrze. Zaczęło jej już burczeć w brzuchu, więc nie mogła się dłużej ukrywać. Postanowiła ze- brać się na odwagę i poszukać Sama. Zaskoczyły ją przyjemne zapachy dochodzące z kuchni. Ostrożnie otworzyła drzwi i zobaczyła Sama ze szpatułką w ręce. Zatrzymała się w drzwiach. - Coś tu fantastycznie pachnie - pochwaliła go w nadziei, że usłyszy w jej słowach nie- wypowiedziane przeprosiny i nie będzie już musiała przez to przechodzić. - Zaraz będzie gotowe - odrzekł neutralnym tonem. - Może otworzysz wino? Przynieś przy okazji dwie lampki. L R T Była niemal wdzięczna, że on nie okazuje złości, choć sobie na to zasłużyła. Przyglądała się, jak Sam nakłada kotlety schabowe, risotto, zieloną fasolkę oraz kromki chleba domowej roboty. Wziął talerze w obie ręce i skinął głową. - Zjemy w salonie. Idz pierwsza. Zabrała ze stołu kryształowe kieliszki i butelkę wina, po czym otworzyła biodrem drzwi do sąsiedniego pokoju i nagle zastygła. Sam zaklął cicho, prawie na nią wpadając. - Coś nie tak? - Poczuła jego oddech tuż za uchem. - Nie, wszystko w porządku - odparła, przypominając sobie, że miała załagodzić sytu- ację. Salon wyglądał jak plan filmowy. Sam ustawił stolik przy kominku i rozpalił ogień, któ- ry trzaskał radośnie, ogrzewając pokój i tworząc przyjemny nastrój. Koronkowy obrus był ide- alnym tłem dla ceglastych talerzy, które niósł w rękach. Na stoliku stała stara butelka po chian- ti, a w niej tkwiła woskowa świeca, w kryształowym wazonie zaś znajdował się suszony bukie- cik z lawendy i wrzosu. Annalise postawiła kieliszki na stole drżącymi rękoma. - Aadnie to wszystko wygląda. Sam podał do stołu i nalał chardonnay, wypełniając kieliszek Annalise niemal po brzegi. - Jedzmy, zanim ostygnie. Posłusznie zabrała się do jedzenia, choć serce waliło jej jak oszalałe. Sam jadł z wielkim apetytem, usiłując prowadzić z nią rozmowę, lecz Annalise odpowiadała tylko półsłówkami. - Odebrało ci mowę? - zapytał wreszcie, unosząc brwi. - Nie, po prostu widzę, że włożyłeś w to wiele wysiłku. - W jej ustach zabrzmiało to jak oskarżenie. - Nie przejmuj się, zrobiłem to dla siebie. - Jak to? - Byłem w kiepskim nastroju. Pomyślałem, że dobrze nam zrobi namiastka cywilizacji. - Nie sądziłam, że miewasz zły humor. A przynajmniej kiedy nie ma mnie w pobliżu - poprawiła się szybko. - W kolumnie towarzyskiej gazety w Charlottesville nazwano cię �wzo- rem dżentelmena�. Sam uniósł lampkę do ust i wypił duży łyk. Miał na sobie rozpiętą pod szyją elegancką jasnoniebieską koszulę z podwiniętymi rękawami. W tym miejskim wydaniu wydawał jej się znacznie bardziej niebezpieczny. Spojrzał na nią uważnie, obracając kieliszek w palcach. L R T - Od kiedy to czytujesz kolumny towarzyskie? Sądziłem, że Wolffowie są im z zasady przeciwni. - W mieście masz status celebryty. Kobiety z pewnością ustawiają się w kolejce, żeby choć przez chwilę zabłysnąć u twojego boku. - Dobrze wiesz - odparł, mrużąc oczy - że nie skaczę z kwiatka na kwiatek. Ma rację. Tak bardzo chciała mu dokuczyć, ale nie jest to zbyt łatwe. Sam to właściwie chodzący ideał. - Ale wciąż nie założyłeś rodziny. Może ta gadka o dzieciach to tylko podstęp, żeby za- ciągać wrażliwe romantyczki do łóżka. - Na szczęście ty nie jesteś romantyczką - odrzekł ponuro - bo nie wiem, jak by się to skończyło. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|