, Jackson Brenda Szejk z Tahranu 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Delaney kiwnęła głową. Nie czuła się dobrze. Ale w najbliższej przyszłości na pewno
wciąż będzie tak samo. Nie miała ostatniego okresu. A test ciążowy, który kupiła
poprzedniego dnia, jasno potwierdził, że nosiła dziecko Jamala. Zamierzała dotrzymać słowa
i powiadomić go, ale postanowiła poczekać z tym do przyszłego tygodnia, do wizyty u
lekarza.
Dziecko.
Zwiadomość, że nosi dziecko Jamala, sprawiała, że czuła się szczęśliwa jak nigdy. I tylko
poranne mdłości dokuczały jej nieco od kilku dni. Każdego ranka przeglądała gazety w
poszukiwaniu wiadomości o ślubie Jamala. Wciąż jednak nie znajdowała żadnej wzmianki.
Ale niestety w końcu coś się pojawi.
Z czułością dotknęła swego brzucha. Jamal zostawił w niej swoje dziecko. Część siebie,
którą będzie mogła kochać, jak kochała jego.
 Delaney?
Podniosła głowę i napotkała wzrok Tary.
 Wszystko w porządku, Taro.  Nie była jeszcze gotowa dzielić się z kimkolwiek tą
nowiną.  Ostatnio byłam strasznie zajęta. Spodziewam się wizyty braci. Muszę przygotować
się do niej bardzo staranie. Potrafią być strasznie męczący.
Tara zachichotała.
 Kiedy przyjadą?
 Chyba już dzisiaj. Muszą tylko zaczekać, aż Storm skończy pracę. Jeszcze raz dziękuję,
że zgodziłaś się przenocować u siebie dwóch z nich. Wszyscy na pewno nie zmieściliby się w
moim mieszkaniu.
 Daj spokój! Bardzo się cieszę na ich wizytę. Nie mogę się już doczekać.
Delaney też nie mogła doczekać się tego spotkania. Była zadowolona, że bracia poznają
Tarę. Koniecznie chciała zobaczyć ich reakcje. Tara nie tolerowała arogancji u mężczyzn. A
bracia Westmorelandowie byli najbardziej aroganckimi ludzmi na ziemi.
Na pokładzie prywatnego samolotu lecącego do Ameryki Jamal poprawił się w fotelu.
Przy pomocy swoich kontaktów odszukał adres Delaney w Bowling Green w stanie
Kentucky. Zamierzał pojechać do niej prosto z lotniska.
Na samą myśl o tym, że ją zobaczy, uśmiechnął się. Oparł głowę o fotel. Byli w
powietrzu już osiem godzin. Do celu zostało im zatem jeszcze około czterech godzin lotu.
Pojawił się Asalum z poduszką.
 To dla ciebie, książę  powiedział.
 Dziękuję, Asalumie.  Jamal wsunął poduszkę pod głowę.  Już nie jestem w depresji.
Asalum nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
 A co czujesz, mój książę?
 Radość.
ROZDZIAA TRZYNASTY
Tara oparła się o zamknięte drzwi do łazienki. Dobiegające zza nich odgłosy niepokoiły
ją bardzo.
 Delaney? Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Wymiotujesz dzisiaj już drugi raz.
Delaney, z głową nad sedesem, pomyślała z goryczą, że to był już trzeci raz.
 Tak, Taro. Wszystko w porządku. Daj mi tylko kilka minut.
I wtedy usłyszała dzwonek u drzwi. O matko! Bracia przyjechali! pomyślała.
 Taro, otwórz proszę  zawołała.  To na pewno moi bracia. Tylko za nic na świecie nie
mów im, co ja tutaj wyprawiam.
 W porządku  Tara uśmiechnęła się.  Zrobię, co w mojej mocy. Ale musisz obiecać
mi, że jutro pójdziesz do doktora Goldmana. Wygląda na to, że dopadł cię jakis wirus. 
Ruszyła do drzwi, ponaglana dzwonkiem.
Otwarła je i stanęła bez tchu na widok czterech mężczyzn. Bracia Delaney byli naprawdę
przystojni. Robili wrażenie. Nawet w dżinsach i bawełnianych koszulkach.
Odchrząknęła. Przez długą chwilę nie odzywał się nikt. Po prostu stali i patrzyli na siebie.
Tara pierwsza przerwała milczenie.
 Jesteście braćmi Delaney?
 Tak. Ja jestem Dare  odezwał się ten, który wyglądał na najstarszego.  A ty kim
jesteś?
 Jestem Tara Matthews, przyjaciółka Delaney, sąsiadka i koleżanka po fachu. 
Wyciągnęła rękę na powitanie. Dare przytrzymał ją odrobię dłużej, niż należało. Potem
potrząsnął energicznie. Tak samo postąpili pozostali, gdy Dare przedstawiał ich kolejno.
 Wejdzcie, proszę.  Tara zrobiła krok w bok.  Delaney jest w łazience.
Zamknęła za nimi drzwi. Wciąż nie mogła otrząsnąć się z wrażenia, jakie na niej zrobili.
 Myślałam, że jest was pięciu  powiedziała.
 Nasz brat Thorn musiał jeszcze coś załatwić i dopiero tu leci. Będzie jutro rano 
powiedział ten o imieniu Stone z urzekającym uśmiechem.
Tara pokiwała głową i oparła się o drzwi. Wciąż była pod badawczymi spojrzeniami
wszystkich czterech mężczyzn. Miała już nawet spytać, czy nikt nie powiedział im nigdy, że
nie jest uprzejme takie gapienie się, gdy do pokoju weszła Delaney.
 Widzę, że radzicie sobie niezle  powiedziała. %7ładen z nich nawet nie spojrzał na nią.
Nie odrywali spojrzeń od Tary.
 A i owszem  rzucił Chase z uśmiechem. Ale nawet wtedy nie przestał wpatrywać się w
Tarę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl