, Jacek Komuda Cykl Dzikie Pola Opowieści z Dzikich PĂłl 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nim dniem odchodzącej pięknej, złotej jesieni. Słońce świeciło aż do zachodu,
a na niebie nie widziało się ani jednej chmurki. Nie wiał wiatr, a po zmroku z łąk,
pól i bagien wokół należącego do Kunickiego Wilkowa wstały gęste, ale zwiewne
białe mgły oparów. Otuliły całą okolicę jak szczelny płaszcz. Kunicki podziwiał
je do ostatniej chwili. A potem odprawił całą służbę i czekał. Siedział w świetlicy
dworu, gotowy na wszystko. Na tę noc włożył swój najlepszy kontusz, a do pasa
przypiął starą dobrą batorówkę w pochwie nabijanej klejnotami. Czekał. Wcze-
śniej dokładnie zaryglował wszystkie drzwi, zabił okna, a na stole obok siebie
położył dwie pary nabitych krocie.
Mimo wszystko bał się tej chwili. Czy zrobił dobrze, czy to, co podyktowała
mu jego duma, jego honor nie było po prostu szaleństwem? Wiedział, że nikt, nikt
mu nie pomoże. Należało uciekać. A jednak  wtedy zdradziłby samego siebie.
Poza tym miał jednak nadzieję, że coś się odmieni. . . Musiał ją mieć. Co inne-
go mu pozostawało? Jego rodzina nie żyła. Nie miał krewnych, tego ostatniego,
największego wsparcia, jakie mógł mieć szlachcic polski. Ojca i matkę Anny już
29
dawno zabili Tatarzy. Gdyby uciekł  musiałby po prostu tułać się po gościńcach.
Nie chciał takiego losu, zwłaszcza dla Anny. Lepsza była już śmierć. A poza tym
wszystkim on naprawdę chciał się bronić. Nie ugnę się, myślał ciągle, został mi
honor i jego muszę bronić. . .
Skrzypnęły drzwi. Odwrócił się i ujrzał w nich Annę. Patrzyła na niego smut-
no. Wyglądała pięknie. Była piękna. W świetle stojących na stole świec widział
jej czarno-złotą suknię obszytą srebrem. W ręku obracała długi rudy warkocz. . .
 Dlaczego wyszłaś z komory?
 Nic to  powiedziała cicho. Lekko i zwiewnie podeszła do Jana, a po-
tem opadła na kolana i objęła jego nogi ramionami, przytuliła się do mocnego,
męskiego uda.
 Nie chciałaś się ukryć  powiedział smutno.
 A jaki w tym sens? I tak muszę. . . W takiej chwili powinnam być z tobą.
 Wiem  wyszeptał. Pogładził jej włosy, a potem ujął głowę w dłonie i spoj-
rzał z bliska w twarz.
 Nie pójdę żywa w ręce starosty. Zabiję się.
Patrzył, jak wzięła ze stołu najmniejszą z krocie i sprawdziła kluczem, czy
zamek był nakręcony. Przycisnęła pistolet do piersi, gdy przywarł wargami do jej
ust. Zapadła cisza. A potem gdzieś w głębi dworu rozległ się trzask pękającego
drewna i brzęk szkła. Kunicki odsunął na bok Annę.
Na podjezdzie rozległ się stukot kopyt, rżenie koni, przeplatane ze słowami
komend i brzękiem stali. Nadeszło najgorsze. Zacisnął dłoń na rękojeści krócicy.
 Hej, Kunicki, jesteś tam?!  dobiegło z zewnątrz.  Otwieraj, chamie,
przyjechaliśmy wyegzekwować wyrok!
Jan milczał. Tamten i tak widać nie spodziewał się, że zostanie wpuszczony, bo
nagle szlachcic usłyszał chrzęst zbliżających się kroków. Naokoło dworu huknęło
kilkanaście wystrzałów, a potem coś uderzyło z wielką siłą o drzwi, raz, drugi,
trzeci. Anna stanęła za nim cała drżąca, przywarła do jego pleców. Jan ustawił się
na wprost drzwi prowadzących do sieni. Usłyszał trzask, z jakim pękły ciężkie
odrzwia broniące wejścia, a zaraz potem tupot wielu stóp. Wypalił w uchylone
drzwi. Rozległy się zza nich jęki, złorzeczenia, ktoś zwalił się na podłogę. Kunicki
wypalił z drugiego pistoletu, a potem chwycił za szablę. I wtedy, w jednej chwili
do komnaty runęło kilkunastu pachołków w barwach Stadnickich. Pierwszy cios
przyjął na ostrze, następnego uniknął szybkim przysiadem, odciął jednym cięciem
ramię trzymające szablę, a potem przerzucił broń do drugiej ręki i wbił aż po jelec
w ciało kolejnego przeciwnika.
A pózniej runął na niego cały tłum. Od razu przyparto go do ściany. Dwoił
się i troił. Opanowała go wściekła furia, nienawiść, gniew i szaleństwo. W duszy
wybuchło mu nagle z wielką siłą to, co drzemało tam od dawna. Jego ciosy stały
się szybkie, gwałtowne, silne i niespodziewane jak sama śmierć. Zataczał szablą
kręgi, wyłuskiwał broń z rąk przeciwników, odbijał gwałtowne pchnięcia, ale nie
30
miał żadnych szans. Już na początku ciął przez skroń jednego z Kozaków. Potem
szybkim jak myśl uderzeniem zgasił drugiego, ranił w bok trzeciego i wytrącił
broń z ręki jakiemuś magnackiemu słudze.
 %7ływcem, żywcem go brać!  rozległy się okrzyki zza pleców nacierają- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl