, Konopnicka.Maria. .Nowele,.wiersze 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stawki. Có¿ syn? Syn go móg³ darmo trzymaæ. Za pieni¹dze gminy ka¿dy teraz dobry, ka¿dy
ma prawo.
 Sto czterdzieSci i piêæ!  wo³a podniesionym g³osem.
Syn przechyla g³owê i patrzy na Tödi Mayera z wysoka lekko zmru¿onymi oczyma.
NamySla siê chwilê, po czym macha obojêtnie rêk¹. Nie mo¿e ryzykowaæ wiêcej. Zrobi³,
co do niego nale¿a³o, ale ryzykowaæ nie mo¿e. Jego czarna o prostych w³osach g³owa i twarz
kwadratowa, drewniana, cofa siê z szeregu, a wysoka, koScista, nieco pochylona postaæ po-
suwa siê ku drzwiom wskroS ci¿by.
Stary patrzy za nim. Jest niespokojny, otwiera usta i wyci¹ga szyjê, lewa powieka zaczyna
mu drgaæ nerwowo. Wygl¹da teraz staro, bardzo staro. Tödi Mayer miarkuje, ¿e nieSwietny
zrobi³ interes, i szepce z kumem Spenglerem.
Tymczasem pan radca uderza d³oni¹ w biurko, przy którym stoi.
 A zatem  odzywa siê dxwiêcznym, jasnym g³osem  sto czterdzieSci i piêæ franków! Po
pierwsze... po...
 Za pozwoleniem!  przerywa nagle Tödi Mayer.  Czy tylko jopa nale¿y istotnie do
starego?
Pan radca marszczy piêkne, g³adkie czo³o.
 To nie mo¿e wchodziæ w zakres roztrz¹sañ gminy!  rzecze z godnoSci¹, a woxny od-
wraca siê do k¹ta i kaszle g³oSno.
 Jak to nie mo¿e?  ujmuje siê za s¹siadem Spengler.  Gmina musi wiedzieæ, co daje,
a ten, kto bierze, musi wiedzieæ, co bierze. To jasne!
 Jopa twoja?  pyta Tödi Mayer zwracaj¹c siê bezpoSrednio do starego Kuntza.
Ale stary Kuntz nie s³yszy.
Lewa jego powieka dr¿y coraz silniej, spojrzenie s³upieje. Widzi, jak syn oddala siê i jak
we drzwiach znika. W chwilê potem widzi go jeszcze przez otwarte okno i s³yszy szczebiot
dziecka. Id¹... Przeszli.
Stary opuszcza g³owê i trzêsie ni¹ w milczeniu. Potem Sciska powieki z ca³ej, ca³ej si³y.
CoS mu ¿re oczy; s³onego coS, gorzkiego... ¯re i pali...
 S³yszysz, stary?  powtarza Tödi Mayer g³oSniej.  Po¿yczy³ ci kto jopy czy w³asna?
Us³ysza³ wreszcie. Miesza siê, spogl¹da po sobie, zaczyna szybko mrugaæ czerwonymi
oczyma i rzuca ukradkiem spojrzenia w k¹t, gdzie woxny stoi.
93
Tödi Mayer uderza piêSci¹ w balaski.
 Ale¿ to oszukañstwo!  wybucha gniewnie.
 Tak! Tak!  odzywa siê kilka naraz g³osów.
Szmer roSnie w sali; oburzenie udziela siê wszystkim.
 Cz³owiek ma mi³osierdzie  wo³a Tödi Mayer szeroko rozk³adaj¹c wielkie czerwone rêce
 bierze sobie za marny grosz taki ciê¿ar na kark, ale chce, ¿eby interes rzetelnie by³ zrobio-
ny. To trudno!
 Tak! Tak!  potwierdza wiêcej jeszcze g³osów. Ponad wszystkimi s³ychaæ g³os Spengle-
ra. Na twarz pana radcy bucha p³omieñ gniewu.
 Rci¹gaj kurtê!  krzyczy na starego, a Kuntz Wunderli z poSpiechem rozpinaæ j¹ zaczyna.
Nie idzie to ³atwo. Rêce mu siê trzês¹, pokurczone palce nie trafiaj¹ do guzików od razu;
staremu pomaga woxny, Sci¹gaj¹c ze z³oSci¹ rêkawy. Jako urzêdnik gminy czuje siê on nie-
mal tak samo dotkniêtym jak radca.
 KapuSciana g³owa! Niedo³êga!  szepce przyciszonym, zirytowanym g³osem, szarpi¹c
na przemiany to jeden, to drugi rêkaw nieszczêsnej kurty, po której zdjêciu okazuje siê ca³a
wyj¹tkowa nêdza zapad³ych piersi i wychudzonych ¿eber kandydata, ledwie co okrytych sro-
dze ³atan¹ koszul¹ i szczêtami letniej kamizelki.
Stary Wunderli dr¿y silnie, czêSci¹ z ch³odu, a czêSci¹ ze strachu. Wyda³o siê... Co teraz
bêdzie? Wszystko siê wyda³o...
W niezmiernym pomieszaniu podnosi do szyi obie trzês¹ce siê rêce i usi³uje rozplataæ mi-
sternie przez woxnego zadzierzgniêty fontax.
 I chustka nie twoja?  krzyczy Tödi Mayer, zdjêty ostatni¹ pasj¹ w swym rozczarowaniu.
 Nie moja...  odpowiada ledwie s³yszalnym szeptem Kuntz Wunderli.
Woxny wyszarpuje mu j¹ z rêki.
 KapuSciana... oSla... barania g³owa!-mówi przez zêby z naciskiem.
Historia z chustk¹ wiêcej go jeszcze gniewa nixli historia z kubrakiem. Inicjatorem po¿ycz-
ki kubraka nie by³ sam: podsun¹³ j¹ mimochodem pan radca, zwa¿ywszy, i¿ kandydat by³ zbyt
xle odziany, aby siê móg³ pokazaæ w urzêdowej czêSci sali.
Ale chustka! Chustka by³a w³asnym pomys³em woxnego. Sam j¹ wi¹za³, w³o¿y³ w wi¹za-
nie to coS z artystycznych instynktów swoich, coS z w³asnej duszy... Zdejmowanie jej nie by³o
zreszt¹ rzecz¹ konieczn¹, nikt chustki nie podejrzywa³, nikt nie pyta³ o ni¹. Rozdra¿nienie
woxnego jest tak wielkie, i¿ zmi¹wszy ten niebieski bawe³niany szmatek w obu rêkach, ciska
go ze wstrêtem pod wieszad³o u drzwi stoj¹ce. Nie mo¿e w tej chwili daæ dobitniejszego
wyrazu oburzeniu swemu i swej wielkiej wzgardzie.
Ale Kuntz Wunderli stoi tymczasem przed publicznoSci¹ zawstydzony, zgnêbiony, odarty
z uroku. Teraz dopiero mo¿na siê przypatrzeæ jego kolanom, tak ku przodowi wygiêtym, ¿e
ca³a postaæ przysiadaæ siê zdaje, teraz mo¿na widzieæ jego wykrêcone, ciê¿kie stopy i jasno-
koSciste ³okcie. Najzabawniejsze wszak¿e wra¿enie robi szyja starego. Jest ona tak cienka,
¿e zdaje siê, biczem przetrz¹sn¹æ by j¹ mo¿na. W ogóle czyni ona starego podobnym do osku-
banego ptaka; a to tym bardziej, ¿e nie podparta sztywnym fontaziem g³owa wydaje siê przy
tej cienkiej, zwiêd³ej szyi niepomiernie wielka i ciê¿ka. Opada to na jedn¹, to na drug¹ g³ê-
boko zaklês³a jamê obojczyka.
Weso³oSæ teraz wybucha na sali, jedni Smiej¹ siê dobrodusznie, drudzy z³oSliwie, pogl¹da-
j¹c przy tym na Tödi Mayera. NajlitoSciwsi kiwaj¹ g³owami i uSmiechaj¹ siê z lekka.
94
 Ecce homo!  odzywa siê kotlarz Kissling, który ma brata dozorcê w kantonalnej biblio-
tece i darmo czytuje ksi¹¿ki.
Szeroki wybuch Smiechu przyjmuje to porównanie. WiêkszoSæ mniema, i¿ jest to przy-
mówka do szczytu wznosz¹cego siê poza Mythenami, Du¿ym i Ma³ym, który siê  Ecce
homo zowie, w przeciwieñstwie do sêkatego Pilatusa; w zgromadzeniu s¹ tacy, którzy górê
tê widzieli z bliska.
Stary nie ma wprawdzie ¿adnego podobieñstwa do jakiegokolwiek szczytu, ale jest to tym
Smieszniejsze!... Dalibóg, tym Smieszniejsze!
Jeden Tödi Mayer nie bierze udzia³u w ogólnej weso³oSci. Okr¹g³e jego, wypuk³e i b³ysz-
cz¹ce oczy obiegaj¹ postaæ starego nêdzarza, jak gdyby ka¿d¹ z jego wysch³ych i struchla³ych
koSci czyni³y odpowiedzialn¹ za tak wielki zawód. Oczyma tymi Swidruje go jak fa³szywy sze-
l¹g, roztrz¹sa jak stary ³achman, przenika go do ostatniej ¿y³ki, do resztki tchu w piersiach.
 Cofam s³owo!  wo³a wreszcie.  Nie mogê braæ tak ma³o!
 Nie wolno s³owa cofaæ!  rzecze z powag¹ pan radca.
 Jak to nie wolno? Woxny nie przybi³ jeszcze.
 Nie przybi³! Nie przybi³! -potwierdzaj¹ g³osy z ³awy, po czym ucisza siê nagle.
Wszyscy czekaj¹, jaki obrót sprawa wexmie. Pan radca jest niekontent. Rzuca on na obec-
nych chmurne spojrzenia spod oka, marszczy piêkne czo³o i ci¹gnie na dó³ to jednego, to dru-
giego w¹sa.
 W takich ³achmanach nie wezmê dziada i za sto oSmdziesi¹t franków  wo³a rezolutnie
Tödi Mayer, czuj¹c za sob¹ zgodê ca³ej sali.
 Ja bym nie bra³ i za dwieScie  popiera go kum Spengler. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl