, 20 Pan Samochodzik i Arka Noego Tomasz Olszakowski 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przygotowani do cię\kiej wyprawy w góry. Nie przewidzieli, \e zabraknie im wody i
zabrali ze sobą tylko jedną metalową butlę. Bardzo dokuczało im zimno i pragnienie.
Dopiero na wysokości 4370 metrów po kilkudziesięciogodzinnej wspinaczce osiągnęli
linię wiecznych śniegów i mogli ugasić pragnienie. Tournefort w swoich wspomnieniach
nazwał siebie i swoich kumpli  męczennikami botaniki". Ale nie zdołali zdobyć szczytu.
- A kto pierwszy wspiął się na czubek? - zagadnął Jacek.
- Jako pierwszy szczyt Wielkiego Araratu zdobył Fryderyk Pavrot w 1829 roku. Udało
mu się to dopiero za trzecim razem. Wcześniej dwukrotnie zatrzymywała go pogoda.
- A byli tu przed nami jacyś Polacy? - chciała wiedzieć Zosia.
- Jako drugi na szczycie stanął nasz rodak, w młodości filomata, pułkownik Józef
Chodzko. Był naczelnikiem korpusu topografów w Tyflisie, czyli dzisiejszym Tbilisi.
Wykonał między innymi bardzo dokładne pomiary topograficzne Kaukazu. Jego praca
nadal uchodzi za wzorcową. Ararat zdobył na czele sporego oddziału wojskowego w 1850
roku. Jako pierwszy wykonał pomiary triangulacyjne. Ze szczytu namierzył siatkę
kartograficzną według gór Swelan w Iranie i Elbrusu na Kaukazie. Góry te są odległe
odpowiednio o 340 i 440 kilometrów. Odbierał te\ wiadomości przesyłane mu za pomocą
zajączków światła słonecznego z sąsiednich gór. Kolejnym zdobywcą Araratu był w 1876
59
roku Bryce James. Wszedł na Wielki Ararat w ciągu kilkunastu godzin morderczej
wspinaczki. Odpoczęliście?
- Jeszcze nie - jęknęła Zosia.
- Polacy zdobywali górę jeszcze co najmniej dwukrotnie. Ludwik Młokosiewicz
osiągnął szczyt w 1889 roku. Na wyprawę zabrał ze sobą syna Konstantego i córkę Julię,
która była mniej więcej w twoim wieku.
Zosia podniosła na mnie wzrok.
- Umarła podczas wspinaczki?
- Co za pomysł? Nie udało jej się wprawdzie wejść na szczyt, ale \yła potem długo i
szczęśliwie. Po raz trzeci nogę na szczycie postawili Polacy w 1903 roku. Zachowała się
broszurka Bolesława Hryniewieckiego, uczestnika tej wyprawy. Był on botanikiem
podobnie jak pierwsi badacze góry. Udało mu się znalezć kilka nowych gatunków i
odmian roślin, w tym endemity nie występujące nigdzie indziej na świecie. Ale naprawdę
musimy ju\ ruszać. Mamy jeszcze du\o do przejścia, a najlepiej byłoby osiągnąć przełęcz
przed zapadnięciem zmroku.
Ruszyliśmy. Rozrzedzone powietrze wywoływało zawroty głowy. Coraz bardziej
chciało mi się pić. Droga stawała się trudniejsza. śleb był stromy, raz zakręciliśmy w złą
odnogę, kończyła się wysokim suchym wodospadem, na który nie zdołaliśmy się wspiąć.
Niewielkich progów liczących metr lub półtora pokonaliśmy kilkanaście. Cieszyłem się,
bo ka\da pokonana przeszkoda oddalała nas od dyszącego zapewne \ądzą zemsty
Admana. Mgła opadła, wreszcie znalezliśmy się powy\ej morza chmur.
- Ile jeszcze? - zagadnął Jacek. Popatrzyłem na zegarek i uruchomiłem altimetr.
- Sądzę, \e nie więcej ni\ dwieście metrów w pionie. Za godzinkę pewnie będziemy.
Mo\e nawet szybciej, jeśli góra nadal będzie tak stroma.
- Przestaję rozumieć, co ludzie widzą w tych wspinaczkach górskich - jęknął Jacek.
- To popatrz za siebie.
Spojrzał. Niebo nad nami było czyste, choć ju\ lekko pociemniało zapowiadając
zbli\ający się wieczór. Jakieś dwieście metrów pod naszymi stopami chmury sprawiały
wra\enie stada brudnych owiec. Wokoło ciągnęły się dzikie turnie porwane \lebami,
porośnięte gdzieniegdzie kępami po\ółkłych traw i czarnymi porostami. Nad nami
górował posrebrzony śniegiem wierzchołek Wielkiego Araratu. Po lewej stronie w sporym
oddaleniu bielał Mały Ararat.
- Niezły widok - przyznał. - Ale chmury zasłaniają większą jego część.
- Dlaczego te porosty są czarne? - zapytała Zosia. - Powinny być \ółte lub zielone.
- To rośliny ciepłolubne. Czerpią energię podtrzymującą ich procesy \yciowe z
nagrzewającej się skały - wyjaśniłem.
Siedzieliśmy na kamieniach i dyszeliśmy cię\ko. Nawet mnie wspinaczka dawała się we
znaki, a Zosia wyglądała jakby była u kresu sił. Wydobyłem z tylnej kieszeni wymięty i
poplamiony maszynopis pamiętników hrabiego Alojzego Poletyłły.
- Po noclegu w wielkiej jaskini gdzieś nad Doliną Zwiętego Jakuba ruszyliśmy do góry.
Guś zawiązał mi oczy, ale gdy wyszliśmy z grot słyszałem bicie prawosławnych dzwonów
- przeczytałem.
- Jak mógł rozpoznać, czy biją dzwony prawosławne czy katolickie? - zapytała Zosia
sennie.
- To bardzo proste - wyjaśnił nieoczekiwanie Jacek. - W kościołach katolickich dzwony
poruszają się, a wówczas serce uderza w ich ściany wydając dzwięk. Dzwony
60
prawosławne wiszą nieruchomo, a dzwonnicy sznurami rozhuśtują tylko serce. Dzwięk
jest przytłumiony i mo\na go rozpoznać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl