,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zbrucz wyznaczał granicę, to w miejscu przeprawy istniały posterunki wojskowe. Może trzeba by popytać wśród miejscowych, którzy pamiętają stare czasy, gdzie chodziły patrole i którędy płynęli przemytnicy. - Oto masz okazję porozmawiać z tubylcem - odwróciłem się w stronę człowieka przygarbionego starością, połamanego reumatyzmem, z twarzą pomarszczoną jak skóra rodzynków. - Bądzcie pozdrowieni! - przywitał nas jak apostołów. - Dzień dobry! - odpowiedzieliśmy. - Panowie z Polski? Uśmiechnąłem się w duchu, że charakteryzacja Heleny była tak dobra. - Tak - przyznałem. - Chcecie odkupić zamek? - Nie, odwiedzamy miejsca, gdzie przed laty był pewien człowiek i chciał dostać się do zaboru rosyjskiego. - Bolszewik? - staruszek przybrał grozną minę. - Nie - zaśmiałem się. - Raczej awanturnik, szukał skarbu. - Tutaj skarbów nie ma - starzec wskazał na zamek. - Każde wojsko, co tędy przechodziło, to go plądrowało. - Są jeszcze ludzie, którzy nawet z opowieści znają czasy przemytników na Zbruczu? - dopytywałem się. Ukrainiec spojrzał na mnie jak na wariata. - Jakich przemytników? - zdziwił się. - Jak jest granica, to na ogół jest tak, że i są przemytnicy - wyjaśniałem. - Ten Polak chciał nielegalnie dostać się na teren Rosji... - A kiedy to było? - Pod koniec XIX wieku. - To albo ten pana Polak piach gryzie, albo uciekł gdzie pieprz rośnie, bo wtedy na Zbruczu rządził Kostia Pirat. - Kto to taki? - To był dowódca pułku kozackiego, co stał na granicy. Wcześniej walczyli na Kaukazie, podobno ostro bili potem polskich powstańców. Kostia stracił na Kaukazie jedno oko i nosił opaskę jak pirat - stąd przezwisko. Za jego czasów nawet mysz nie przeszła przez Zbrucz bez pozwolenia. Przemytników bez sądu wywieszał na drzewach nad rzeką. Potem rodziny musiały wykupywać ciała. - Trudno, znowu nie mamy szczęścia - mruknąłem. - A skąd pan to wszystko wie? - Przed wojną ojciec chodził do Rusków, a w czterdziestym pierwszym to nawet Niemców przeprowadził, a jak w czterdziestym czwartym Ruscy wrócili, to zaraz go NKWD zabrało. Sam się musiałem wychowywać, bez rodziny, z różnych pieców chleb jadałem. Dużo od ludzi słyszałem. - Dziękujemy za informacje - powiedziałem, dyskretnie wkładając mężczyznie drobną sumę do kieszeni. Podziękował skinieniem głowy i zostawił nas samych. - Wierzysz mu? - poprosiłem Helenę o ocenę informatora. - Tak, jestem pewna, że mówił prawdę - odpowiedziała. Zeszliśmy jeszcze do podziemi, na które składały się cztery ogromne sale. Strzelnice w ścianach od strony Zbrucza mogły wskazywać na to, że tu były stanowiska artylerii. Wędrowaliśmy po ubitej ziemi w piwnicach, świecąc latarką po sklepieniach i ścianach. - Tu! - nagle krzyknęła Helena wskazując kąt koło umieszczonej w rogu strzelnicy. Skierowałem promień latarki we wskazane miejsce. - Tak - mruknąłem. Trudno mi było ocenić wagę wyrytych na ścianie inicjałów F.B. i liczby 86 . Zrozumiałe, że najprostsza interpretacja byłaby najłatwiejsza, ale ściany były miejscami pełne takich pamiątek po pseudoturystach. - Wygląda na stary znak - orzekłem. - Powinniśmy się zastanowić, po co ewentualnie Batura mógł go zostawić? - Na pamiątkę - stwierdziła Helena. - Nie, wówczas nie było takiej mody. Jeżeli zamek pod koniec XIX wieku był ruiną, to mógł służyć jako schronienie ludziom takim jak Batura. Jednak z drugiej strony jego pobyt w takim miejscu nie uszedłby uwagi miejscowej żandarmerii, zwłaszcza, że była to granica. - Może trzeba kuć ścianę? - zastanawiała się Helena. - Nie będziemy niszczyć zabytku. Mógłbym co prawda wyjąć z Rosynanta wykrywacz metali i spróbować szczęścia, ale pewnie znalezlibyśmy tu pozostałości po ucztach z okresu powojennego: puszki i kapsle po napojach wyskokowych. - Więc co? - Popytamy ludzi. Na chodzeniu od chałupy do chałupy spędziliśmy prawie całe przedpołudnie. Jednak ludzie albo nie chcieli nic mówić, albo nic nie wiedzieli. Postanowiliśmy pojechać w południe do Kamieńca Podolskiego. Powoli przejeżdżałem przez most na Smotryczu, by podziwiać wysokie skały na jego brzegach, potem przez drugi most wjechałem na rynek, przy którym stał ratusz z przełomu XVII i XVIII wieku. Rynek nosił nazwę Polskiego, ale Helena słyszała, że kiedyś nazywano go Tatarskim, bo zatrzymywały się tu karawany kupieckie w drodze na Krym i Zrodkowy Wschód. - Może poszukamy ormiańskich śladów? - zaproponowałem Helenie. - Jeżeli Franciszek Batura tu dotarł, to chciał odzyskać pieniądze. Cały czas delikatnie dotykała zarostu, sprawdzając, czy dobrze trzyma się na twarzy. - To tu - skierowała mnie na podwórko wzdłuż starego muru fortyfikacji miejskich. Stały tam wybudowane z kamienia i cegieł piętrowe kamienice, a właściwe rząd maleńkich kamieniczek, w których na parterze zapewne był sklepik, a na górze mieszkanie kupca. Z powątpiewaniem oglądałem górne kondygnacje opuszczonych budowli, które groziły zawaleniem. - Im dalej w las, tym więcej drzew, a mniej dobrych tropów - mruknąłem. - Nawet gdybyśmy chcieli, nie znajdziemy sklepu, do którego miał przyjść Batura. - A kościół? - zapytała Helena. - Pamięta pan, jak we Lwowie trafiliśmy na ślad Batury? - Jest tu podobny klasztor? - Nie, ale jest były ormiański kościół i ormiański bastion. - Niewiele nam to daje, choć oczywiście możemy spróbować szczęścia. Podeszliśmy pod dawną ormiańską katedrę usytuowaną nad stromym brzegiem Smotryczu z przecudnym widokiem na twierdzę na drugim brzegu. Zerknąłem do góry na obronną wieżę. Kamienic Podolski był miastem-fortecą, a nowoczesne fortyfikacje zbudowano tu w XV i XVI wieku. Nacje i cechy, jak Ormianie czy kowale, odpowiadały za odcinki murów obronnych. Nie przypuszczałem, by Batura aż w kościele czy w bastionie musiał szukać swych pieniędzy. Raczej bez trudu otrzymał je w jednym z wielu kantorów, jakie odwiedziliśmy. Z uwagą przyjrzałem się wieży kościelnej, która miała charakter obronny. Weszliśmy do środka budowli, by ujrzeć takie osobliwości, jak ambona z minaretu, jakim był ten budynek po 1672 roku, gdy Turcy zdobyli Kamieniec, czy ścięty przez kołchozników równo ze ścianą konfesjonał, który przeszkadzał wjezdzie traktorem po świątyni. Obecnie kościołem opiekowali się polscy księża. Gdy poprosiliśmy ich o pomoc, bezradnie rozkładali ręce, byli tu od niedawna i nic nie wiedzieli. Wyszliśmy przez ozdobną kamienną bramę i skręciliśmy brukiem w prawo. Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|