, (20) Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Buzdygan hetmana Mazepy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zbrucz wyznaczał granicę, to w miejscu przeprawy istniały posterunki wojskowe. Może
trzeba by popytać wśród miejscowych, którzy pamiętają stare czasy, gdzie chodziły patrole i
którędy płynęli przemytnicy.
- Oto masz okazję porozmawiać z tubylcem - odwróciłem się w stronę człowieka
przygarbionego starością, połamanego reumatyzmem, z twarzą pomarszczoną jak skóra
rodzynków.
- Bądzcie pozdrowieni! - przywitał nas jak apostołów.
- Dzień dobry! - odpowiedzieliśmy.
- Panowie z Polski?
Uśmiechnąłem się w duchu, że charakteryzacja Heleny była tak dobra.
- Tak - przyznałem.
- Chcecie odkupić zamek?
- Nie, odwiedzamy miejsca, gdzie przed laty był pewien człowiek i chciał dostać się do
zaboru rosyjskiego.
- Bolszewik? - staruszek przybrał grozną minę.
- Nie - zaśmiałem się. - Raczej awanturnik, szukał skarbu.
- Tutaj skarbów nie ma - starzec wskazał na zamek. - Każde wojsko, co tędy
przechodziło, to go plądrowało.
- Są jeszcze ludzie, którzy nawet z opowieści znają czasy przemytników na Zbruczu? -
dopytywałem się.
Ukrainiec spojrzał na mnie jak na wariata.
- Jakich przemytników? - zdziwił się.
- Jak jest granica, to na ogół jest tak, że i są przemytnicy - wyjaśniałem. - Ten Polak
chciał nielegalnie dostać się na teren Rosji...
- A kiedy to było?
- Pod koniec XIX wieku.
- To albo ten pana Polak piach gryzie, albo uciekł gdzie pieprz rośnie, bo wtedy na
Zbruczu rządził Kostia Pirat.
- Kto to taki?
- To był dowódca pułku kozackiego, co stał na granicy. Wcześniej walczyli na
Kaukazie, podobno ostro bili potem polskich powstańców. Kostia stracił na Kaukazie jedno
oko i nosił opaskę jak pirat - stąd przezwisko. Za jego czasów nawet mysz nie przeszła przez
Zbrucz bez pozwolenia. Przemytników bez sądu wywieszał na drzewach nad rzeką. Potem
rodziny musiały wykupywać ciała.
- Trudno, znowu nie mamy szczęścia - mruknąłem. - A skąd pan to wszystko wie?
- Przed wojną ojciec chodził do Rusków, a w czterdziestym pierwszym to nawet
Niemców przeprowadził, a jak w czterdziestym czwartym Ruscy wrócili, to zaraz go NKWD
zabrało. Sam się musiałem wychowywać, bez rodziny, z różnych pieców chleb jadałem. Dużo
od ludzi słyszałem.
- Dziękujemy za informacje - powiedziałem, dyskretnie wkładając mężczyznie drobną
sumę do kieszeni.
Podziękował skinieniem głowy i zostawił nas samych.
- Wierzysz mu? - poprosiłem Helenę o ocenę informatora.
- Tak, jestem pewna, że mówił prawdę - odpowiedziała.
Zeszliśmy jeszcze do podziemi, na które składały się cztery ogromne sale. Strzelnice
w ścianach od strony Zbrucza mogły wskazywać na to, że tu były stanowiska artylerii.
Wędrowaliśmy po ubitej ziemi w piwnicach, świecąc latarką po sklepieniach i ścianach.
- Tu! - nagle krzyknęła Helena wskazując kąt koło umieszczonej w rogu strzelnicy.
Skierowałem promień latarki we wskazane miejsce.
- Tak - mruknąłem.
Trudno mi było ocenić wagę wyrytych na ścianie inicjałów  F.B. i liczby  86 .
Zrozumiałe, że najprostsza interpretacja byłaby najłatwiejsza, ale ściany były miejscami pełne
takich pamiątek po pseudoturystach.
- Wygląda na stary znak - orzekłem. - Powinniśmy się zastanowić, po co ewentualnie
Batura mógł go zostawić?
- Na pamiątkę - stwierdziła Helena.
- Nie, wówczas nie było takiej mody. Jeżeli zamek pod koniec XIX wieku był ruiną, to
mógł służyć jako schronienie ludziom takim jak Batura. Jednak z drugiej strony jego pobyt w
takim miejscu nie uszedłby uwagi miejscowej żandarmerii, zwłaszcza, że była to granica.
- Może trzeba kuć ścianę? - zastanawiała się Helena.
- Nie będziemy niszczyć zabytku. Mógłbym co prawda wyjąć z Rosynanta wykrywacz
metali i spróbować szczęścia, ale pewnie znalezlibyśmy tu pozostałości po ucztach z okresu
powojennego: puszki i kapsle po napojach wyskokowych.
- Więc co?
- Popytamy ludzi.
Na chodzeniu od chałupy do chałupy spędziliśmy prawie całe przedpołudnie. Jednak
ludzie albo nie chcieli nic mówić, albo nic nie wiedzieli. Postanowiliśmy pojechać w południe
do Kamieńca Podolskiego.
Powoli przejeżdżałem przez most na Smotryczu, by podziwiać wysokie skały na jego
brzegach, potem przez drugi most wjechałem na rynek, przy którym stał ratusz z przełomu
XVII i XVIII wieku. Rynek nosił nazwę Polskiego, ale Helena słyszała, że kiedyś nazywano
go Tatarskim, bo zatrzymywały się tu karawany kupieckie w drodze na Krym i Zrodkowy
Wschód.
- Może poszukamy ormiańskich śladów? - zaproponowałem Helenie. - Jeżeli
Franciszek Batura tu dotarł, to chciał odzyskać pieniądze.
Cały czas delikatnie dotykała zarostu, sprawdzając, czy dobrze trzyma się na twarzy.
- To tu - skierowała mnie na podwórko wzdłuż starego muru fortyfikacji miejskich.
Stały tam wybudowane z kamienia i cegieł piętrowe kamienice, a właściwe rząd
maleńkich kamieniczek, w których na parterze zapewne był sklepik, a na górze mieszkanie
kupca.
Z powątpiewaniem oglądałem górne kondygnacje opuszczonych budowli, które
groziły zawaleniem.
- Im dalej w las, tym więcej drzew, a mniej dobrych tropów - mruknąłem. - Nawet
gdybyśmy chcieli, nie znajdziemy sklepu, do którego miał przyjść Batura.
- A kościół? - zapytała Helena. - Pamięta pan, jak we Lwowie trafiliśmy na ślad
Batury?
- Jest tu podobny klasztor?
- Nie, ale jest były ormiański kościół i ormiański bastion.
- Niewiele nam to daje, choć oczywiście możemy spróbować szczęścia.
Podeszliśmy pod dawną ormiańską katedrę usytuowaną nad stromym brzegiem
Smotryczu z przecudnym widokiem na twierdzę na drugim brzegu. Zerknąłem do góry na
obronną wieżę. Kamienic Podolski był miastem-fortecą, a nowoczesne fortyfikacje
zbudowano tu w XV i XVI wieku. Nacje i cechy, jak Ormianie czy kowale, odpowiadały za
odcinki murów obronnych. Nie przypuszczałem, by Batura aż w kościele czy w bastionie
musiał szukać swych pieniędzy. Raczej bez trudu otrzymał je w jednym z wielu kantorów,
jakie odwiedziliśmy. Z uwagą przyjrzałem się wieży kościelnej, która miała charakter
obronny. Weszliśmy do środka budowli, by ujrzeć takie osobliwości, jak ambona z minaretu,
jakim był ten budynek po 1672 roku, gdy Turcy zdobyli Kamieniec, czy ścięty przez
kołchozników równo ze ścianą konfesjonał, który przeszkadzał wjezdzie traktorem po
świątyni. Obecnie kościołem opiekowali się polscy księża. Gdy poprosiliśmy ich o pomoc,
bezradnie rozkładali ręce, byli tu od niedawna i nic nie wiedzieli.
Wyszliśmy przez ozdobną kamienną bramę i skręciliśmy brukiem w prawo. Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl