, Kraszewski JI 2 Lubonie t.2 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czy zabawi długo, rzekł obojętnie, że tego naprzód obrachować nie może. Coś tajemniczego,
niezwykłego podróż ta zapowiadała.
Książę wyruszał zwykle w licznym poczcie, teraz zaledwie kilkunastu wyznaczył
ludzi. Między innymi, co było najdziwniejsza, i ksiądz Jordan miał mu towarzyszyć.
Suknie i konie, z których baczna Dubrawka odgadnąć coś chciała, wybrane były tak, jakby Knez się
ze swoim dostojeństwem nie bardzo chciał objawiać. Orszak też ani zbyt lichym być miał, ani nadto
pokaznym.
Trwoga jakaś ogarnęła żonę. Znając męstwo męża, mogła się obawiać, że się zuchwale z garścią tą
gdzieś rzucić może. Próbowała księdza Jordana o cel wycieczki, kapłan jej słowem swym zaręczył,
że nie zna go, nie wie o niczym, a we zwany, posłusznym być musi.
Jednej nocy, dobrze nad ranem, nim się reszta dworu przebudziła, knez siadł
na koń i z tą szczupłą garstką zniknął z grodu. Nie wiedziano nawet, w którą się udał
stronę.
Stara Różana, która usiłowała sobie zaskarbić łaski nowej pani, tegoż dnia szepnęła jej po cichu, iż
od szatnego się do wiedziała, jakoby Mieszko w podróż szaty i stroje pobrał na krój niemiecki, a
ludzi kazał też tak poodziewać, aby ich nie łatwo poznać można, do kogo należeli. Zdawało się to
więc dowodzić, że się udać musiał do Niemiec, co i towarzystwo księdza Jordana potwierdzało.
Wiedziała Dubrawka o tym, że sąsiadując i nieustannie mając do czynienia z Niemcami, Mieszko od
dzieciństwa języka ich dobrze się wyuczył. Mógł więc przekraść się nie postrzeżony, ale trwogą myśl
tej wyprawy napełniała serce Dubrawki, bo z twarzy mógł go łatwo poznać niejeden nieprzyjaciel,
co go widział z bliska na polu bitwy lub przy zjazdach i umowach na granicy.
W istocie Mieszko, nikomu się nie zwierzywszy z tego, dążył ku granicy niemieckiej, do Sasów.
Na pół drogi zjechał się z nim Chotek, nawrócony dawniej wódz Lutyków, z którym stosunki były
częste, choć tajemne; Mieszko połączył się z nim, przybrał
imię Wrotka, knezia, krewniaka jego i w podwojonym orszaku wkroczyli na niemieckie ziemie. Nie
lękał się od nikogo zdrady, gdyż najmniejszej po sobie nie okazując obawy, jechał jako
sprzymierzeniec cesarski, przerzynając się ku Quedlinburgowi, gdzie zwykłym swym obyczajem
cesarz Otto święta miał
przepędzać.
Znając dotąd tylko z posłuchów kraje niemieckie, Mieszko po raz pierwszy mógł się im przypatrzeć z
bliska, a przekonać o wielkiej różnicy między nimi a ziemiami słowiańskimi.
Przejeżdżali miasta, osady, mijali zamki, świadczące o urządzeniu kraju zupełnie różnym i na pozór
silnym, tak że wojna nigdy go całkiem spustoszyć nie mogła. Ludzie tu trzymali się spójnie i karnie,
wszędzie nad sobą mając władzę surową.
Podróż szła powoli, a w drodze było się czemu przypatrywać. Kościoły i klasztory, stojące po
wszystkich znaczniejszych osadach, wyglądały wspaniale: dwa razy ksiądz Jordan zapukał do wrót
gościnnych opactw i monasterów i
zgromadzeniom tym a kunsztom, które one uprawiały, Mieszko się przyglądał ze zdumieniem. W owej
epoce przepisywanie ozdobne rękopismów, malowanie, rzezba, złotnictwo, szczególniej dla potrzeb
kościoła i klasztorów, były w rękach zakonników. Oni kuli sprzęty ze srebra, złota i brązu i okrywali
je świetnymi barwami.
Duchowieństwo świeckie i zakonne nie tylko w tym, we wszystkim
przodowało. Tryb życia i porządek był tu cale inny. Siła, która wcale nie istniała u Słowian, bo tam
kapłanami byli naczelnicy rodzin, starszyzna, kneziowie, wróżbici, siła osobnego stanu kapłańskiego,
występująca obok i na równi z władzą świecką, podpierająca ją, kierująca nią zarazem, tu się
objawiała Mieszkowi jako nowa i nie znana.
W obecnej chwili cesarska potęga Ottona była tak wielką, że sobie
przywłaszczała zwierzchnictwo i nad duchowieństwem; właśnie był cesarz zrzucił
Jana XII, a Leona VIII na stolicy osadził, zapewniając dla swych następców prawo ustanawiania
głowy Kościoła. A jednak cesarz ten sam ulegać musiał
duchowieństwu i w niczym sprzeciwić mu się nie mógł. Otaczało go ono czcią, ale stało na straży
prawa i sumienia, wskazywało drogi, broniło fałszywych, groziło karami, rzucało anatemy . Była to
siła nie znana słowiańskiemu panu, a tej poddać się on musiał. Stała ona ponad wszystkim, cesarz
kłonił przed nią głowę.
Po drodze ustępować musieli z drogi orszakom biskupów, świetniejszym niż świeckich hrabiów i
książąt, potężnie zbrojnym, ciągnącym z bogatymi dwory, okazałością i powagą, a choć edykta
zakazywały zbroi i hełmu duchownym (wyrzucano ich używanie Janowi XIII), wielu prałatów
jechało przy mieczach i w zbroi.
Ksiądz Jordan opowiadał ciągle, ile to ziem i osad należało do kościołów, ile szlachty wpisało się w
ich opiekę i poddaństwo. On mu był, tłumaczem "wielu zagadkowych rzeczy, które poganinowi na
pierwszy rzut oka zrozumieć było trudno.
Uderzały one silnie człowieka, nie obeznanego z tym światem nowym, z jego hierarchią i
porządkami, ale Mieszko umiał tak pokrywać swe zdziwienie, iż się z nim nie wydał wcale.
Nie unikali spotkań i znajomości; Chotek, towarzyszący Mieszkowi, znał tu wodzów i grafów wielu,
przed którymi pokornym był sługą, choć w duszy ich nienawidził. Wdawano się więc w rozmowy i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl