, Kraszewski Zygmunt Pogrobek 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kubkiem wkoło wodząc i przepijając, odpowiadał rad bardzo.
Wszczął się rozhowor poufalszy a weselszy, bo ludzie się z sobą wprędce jednać zaczęli, a
w duszy Przemysława stało się to, czego pewno ani on, ani się nikt nie spodziewał, wstąpiło
w nią męstwo, wielka ochota do korony, gotowość ważenia się na wszystko, aby jej dostać.
Gwarzono tak, gdy około namiotu, w którym siedział książę, zamieszanie się jakieś wszczęło
i gwar... W dali gromadny tętent koni słychać było. Popas ten przy dobrej myśli przeciągnął
się nad miarę, wieczór nadchodził, a do noclegu ciągnąć daleko było i już tu myślano pozo-
stać, choćby się opóznić do Gniezna.
Wyjrzeli siedzący w namiocie, co tam zaszumiało i spostrzegli w dali, jeszcze na gościńcu,
spory oddział jazdy, który ku obozowi pospieszał. Stawała ta gromadka, rozpytywała po dro-
dze i zbliżała się do namiotu. Nikt nie mógł zgadnąć jeszcze, swoi to byli czy cudzy. Obawy
żadnej mieć nie było o co, bo kupka niewielka szła, nie wiadomo tylko z kim i po co. Gdy się
tak od namiotu rozpytywano, rękami od zorzy zachodniej zasłaniając, a dobadać się nie mo-
gąc, jezdni zbliżyli się tu. Część ich została w tyle, a jeden na koniu wyrwał się przodem i
wprost pod sam namiot książęcy podjechał.
Ci, co go choć raz w życiu widzieli, łatwo poznać mogli, bo do pospolitego rycerza wcale
nie był podobny, a wśród stu drugiego takiego wyszukać było trudno. Wzrostu bardzo małe-
go, krzepki jednak i silny, koniem władający, jakby olbrzymem był, człeczek ten z twarzy
marsowato wyglądał, a oczy miał, jak dwa węgliki, rozpalone. Na nim kaftan, zbroja, suknia,
pas, hełm wcale były niepoczesne, potłuczone, stare. Mimo to leżało jakoś dobrze i mały pan
106
I baronów przyczynienia się  tytuły baronów nie istniały w Polsce piastowskiej, były to tytuły zachodnioeu-
ropejskie, związane głównie z dworem cesarskim.
126
miał zuchwałą postawę. Sama twarz za człowieka i za wzrost stała. Oczy bystre, czoło wypu-
kłe, nos rzymski, usta małe, choć nie pięknym, czyniły go takim, że kto nań raz popatrzał,
nigdy nie zapomniał tego oblicza.
Ramiona trochę podnosił do góry, jakby się chciał większym uczynić, niż był, a był jak na
rycerza maleńki bardzo, ale za to ręce jak żelazne koniem miotały, nogi obejmowały go jak
kleszcze. Pod nim szkapa była niezbyt rosła, gruba, mocna, piersista, z grzywą długą, z nóż-
kami cienkimi, tak żwawa jak i pan, co na niej siedział. Okurzony przybywał, zbryzgany, i
jakby z długiej podroży, ale nie zmęczony wcale i twarzy pogodnej, z której życie i męstwo
tryskało.
Wkoło zaraz wszyscy powtarzać zaczęli:  Aoktek! Aoktek!
Tak przezywano kujawskiego księcia, który pod ten czas właśnie z Wacławem czeskim bił
się do upadłego, pożyć mu się nie dając. Znali się oni z Przemysławem, jako powinowaci
bliscy a Aoktek za żonę brał Jadwigę, Bolesława Pobożnego córkę, którą Przemysław jako
rodzoną siostrę miał i kochał. Dawnej i oni miłowali się wielce, ale teraz? Przemysław ru-
chawego Aoktka lękał się, aby mu do korony nie mącił. Nie widzieli się dawno i nie spotyka-
li, bo Aoktek prawie od dziecka wojował i dobijał się władzy, a jak mały był, tak niezmordo-
wany i niepokonany.
Skąd się tu teraz wziął, domyśleć się trudno było. Zdumiał się książę, zobaczywszy go,
wiedząc, że pokoju z Czechem nie miał. To go gnał, to przed nim uchodził, nie ustając na
chwilę. Spojrzeli na się, uśmiechnął się jakoś dziwnie Aoktek. Skoczył potem z konia, a gdy
na ziemi stanął, aż śmieszne było, tak się maleńkim wśród tego rycerstwa wydawał. Podali
sobie ręce, dobrze patrząc w oczy.
 Gościem mi jesteś nie czekanym!  odezwał się Przemysław.
 Nie z dobrej woli  jędrnym głosem, żywo odparł Aoktek.  Tatarzy bestyje znowu San-
domierskie plądrują, poganie przeklęci! Włóczę się zbierając ludzi. Zasłyszałem, że od Pomo-
rza ciągniecie, zbiegłem, aby się pożalić z dolą moją. Mało mi było Czechów; Bóg zesłał
Mongołów. Tej naszej biednej ziemi pokoju nigdy...
Weszli pod namiot razem. Twarz Przemysława oblokła się jakby cieniem, dumny trochę i
zazdrości nieco czytać z niej było można, miłości mało lub nic. Mały ten człeczek mu zawa-
dzał. Aoktek, jak był z drogi spragniony, nie pytając pierwszy kubek nalany schwycił i wypił.
Zdjął żelazny hełm ze skroni i czoło z potu począł ocierać. Przemysław patrzał nań posępnie.
Ten już w namiocie, jak u siebie w domu, gospodarzył, ławkę pod siebie podsunął, uczepił się
na niej jak na koniu, do chleba sięgnął i kawał go siebie ukroił. Książę skinął, aby strawę jaką
przyniesiono.
 Srogoż tam pustoszą Tatarowie?  spytał.
 Wedle obyczaju swego! Palą i niszczą, a młodzież gnają kupami. Gdyby mi gdzie Cze-
chów pochwycili i potłukli, ale nie! Ci w Krakowskie ujdą, a dzicz ta gonić za nimi nie bę-
dzie! O! Sandomierz! Sandomierz! Biedne miasto, tego nigdy nie miną! A co wsi poszło w
perzynę!
Podniósł twarz, na której gniew się napiętnował straszny.
 Płakać bym powinien  dodał  ale tego nie umiem! Zły jestem, zacinam sobie znaki, ile
zemsty komu winien będę! Powoli popłacę moje długi.
Popatrzał na chłodno milczącego Przemysława, jakby go badał; ten wzajem ściganemu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl