,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ano cóż... Właściwie na razie niewiele można powiedzieć. Zrobiło się, co trzeba. Odciski palców zdjęte, mieszkanie przeszukane, zwłoki zabezpieczone. -Jak oględziny lekarskie? - Nasz lekarz potwierdził tylko to, co powiedział tutejszy lekarz. Dwa strzały z pistoletu w tył głowy. Kaliber pewnie 38. Zresztą to będzie można dokładniej ustalić po sekcji. Jeden pocisk pozostał w czaszce. Lekarz twierdzi, że mógł się zatrzymać przy kości nosowej. Strzelano z niedużej odległości, metr, dwa najwyżej. - %7ładnych śladów walki? - %7ładnych. Na mój nos to było tak: pili piwo w pokoju i gadali o jakichś interesach. Potem stary wyszedł, żeby odprowadzić gościa do furtki, a ten rąbnął go w ogródku. - Zastanawiam się, dlaczego nie zastrzelił go w mieszkaniu - powiedział w zamyśleniu Downar. - Przecież to było bezpieczniejsze. Pietrzak wzruszył ramionami. - Diabli go wiedzą. Może się bał, że ktoś w mieszkaniu niespodziewanie zaskoczy, a na dworze czuł się pewniejszy. Zresztą tam pustkowie, a o siódmej już się robi ciemno. Niewiele ryzykował. Możliwe też, że zdecydował się na to w ostatnim momencie. Downar potrząsnął głową. - To mi się wydaje mało prawdopodobne. Jak facet przyszedł ze spluwą w kieszeni, to chyba miał już z góry ułożony plan działania. Chociaż mógł wziąć pistolet na wszelki wypadek... Nie wiedział, jak się potoczy rozmowa. Widocznie z Korolkiewiczem nie mógł dojść do porozumienia i dlatego... - A gdzie go teraz szukać? - zasępił się Pietrzak. - Ba! Nie wydaje mi się, żebym mógł wam w tej chwili odpowiedzieć. Natomiast jestem pewny, że będzie to jedna z trudniejszych spraw, najakie napotkaliście w swojej praktyce. - Tak sądzicie? - Nie mam co do tego wątpliwości. Pietrzak podrapał się za uchem. - Cholerny świat... Zdaje mi się, że macie rację. Najgorsze jest to, że nikt w tej sprawie nie jest podejrzany. Pogadałem sobie już trochę z ludzmi, ot, tak sobie, po przyjacielsku. Nikt tu nie słyszał o tym, żeby Korolkiewicz miał jakichś wrogów. Był powszechnie lubianym człowiekiem. Zapraszał na piwo, nieraz i wódkę postawił, z nikim się nie kłócił, z nikim się nie procesował. Czort wie, komu mogło zależeć na tym, żeby go sprzątnąć. - Tak - powiedział Downar. - To bardzo zagadkowa historia. Rozmawiałem z Korolkiewiczem na parę godzin przed morderstwem. Byliśmy razem w gospodzie. Z tego, co mi opowiadał o swoich sprawach rodzinnych, wynikało, że nie jest zbyt zachwycony zięciem, który rzucił żonę i wyjechał gdzieś na Wybrzeże. - To jeszcze nie powód, żeby miał starego zastrzelić. - Oczywiście. Mogło jednak być między nimi coś poważniejszego. Na wszelki wypadek trzeba będzie to sprawdzić. Pietrzak z powątpiewaniem pokręcił głową. - No cóż... Porozumiemy się z Gdańskiem. Z tego, co wiem, ten Lubert pływa na jakimś frachtowcu. Nie sądzę jednak, żeby facet specjalnie tutaj przyjeżdżał po to, żeby strzelić staremu w łeb. Po co? Musi przecież być jakiś powód zbrodni. Korolkiewicz nie był bogaczem. Nie wchodzą tu w grę jakieś sprawy majątkowe, a poza tym... 92 93 Downar już myślał o czymś innym. Nie słuchał wywodów porucznika. Zgasił papierosa i wstał. - Wiecie co, towarzyszu? Nie jest wykluczone, że ta sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, niż się to nam obu w tej chwili wydaje. Mam pewne dane po temu, aby przypuszczać, że morderstwo Korolkiewicza wiąże się w jakiś sposób ze sprawą, którą w tej chwili prowadzę w Warszawie. Wszystko to jest oczywiście jeszcze zupełnie mgliste i nic pewnego powiedzieć nie mogę. Być może nawet, że się mylę. Tym niemniej nie jest wykluczone, że Komenda Główna przejmie od was śledztwo. W związku z tym chciałbym was prosić, żebyście bardzo starannie przygotowali cały materiał dochodzeniowy. Specjalnie zależy mi na dokładnym wykonaniu prac daktyloskopijnych. Pietrzak uśmiechnął się z zadowoleniem. Nie miał nic przeciwko temu, żeby zabójstwem Korolkiewicza zajęła się Komenda Główna. Miał dosyć lokalnych białostockich spraw, a poza tym bał się trochę, że nie da sobie rady. - Możecie być zupełnie spokojni, towarzyszu kapitanie. Wszystko załatwi się na medal. Jak tylko zażądacie, natychmiast przekażemy wam akta sprawy i wszystkie materiały dowodowe. Downar wyciągnął rękę na pożegnanie. - No, to na razie cześć. Aha, jeszcze jedno. Dajcie mi klucze od domu Korolkiewicza. Chciałbym tam na chwilę zajrzeć, jeszcze raz rzucić okiem na wszystko przy świetle dziennym. Pietrzak sięgnął do kieszeni i wyjął klucze. - Odniesiecie je tutaj? -Tak. Dzień był pogodny. Po wczorajszym deszczu wiatr w nocy rozpędził chmury i wiosenne słońce wesoło przeglądało się w kałużach. Downar poprawił na sobie płaszcz i pogwizdując, ruszył 94 raznym krokiem w kierunku domu Korolkiewicza. Nie wiadomo dlaczego, zrobiło mu się nagle wesoło. Może to słońce, a może podskakujące na drodze wróble tak go optymistycznie nastroiły. Najbliższym sąsiadem Korolkiewicza był stolarz, Józef Wojtaś. Dom parterowy, kryty dachówką. Zwieżo pobielane ściany błyszczały w słońcu. W ogrodzie rosły krzaki agrestu, rzodkiewka, sałata i truskawki. Wojtaś we flanelowej, kraciastej koszuli kopał właśnie grządki. Chłop był duży, szeroki w ramionach. Siwiejące wąsiska, opuszczone ku dołowi, nadawały wąskiej, śniadej twarzy wyraz melancholijny. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|