, Kuczyński Maciej Rok Barana 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Puścili go wreszcie zmęczeni i poszli do siebie. Baran leżał bez ruchu rozpostarłszy
ramiona, jak krzyżem przybity do lodu. Nic nie czuł, nic go nie bolało. Patrzał prosto w niebo
i tylko kurczył i otwierał pokrwawione dłonie. Leżał, póki się nie przekonał, że nikt nie patrzy
na niego, tylko wiatr gwizdał nad lodem. Gdy nic się nie działo, dał spokój, wstał i powlókł
się dalej. A choć marnego psa nie było w pobliżu, jeszcze powłóczył nogami, rozhuśtywał
bezwładnie ramiona, chcąc by krople krwi z palców padały i zraszały śniegi. Lecz nic nie
kapało.
Zaszczepiona w nim siła przywracała mu zdrowie, wybielała siniaki i plamy fioletu,
znieczulała stłuczenia, wchłaniała nacieki, zasklepiała zranienia. Została tylko krew rozmaza-
na po skórze. Tak, czerwony i okryty strupami, przebył całą drogę i dotarł na halę. Tam rzucił
się na siano w napotkanym szałasie. Tam tez go znalezli zwołani przez Szerpę pasterze i
pasterki i samotni mnisi z górskich monastyrów. Dostrzegli dalsze znamię boskości w takim
pokrwawieniu, obmyli go kłębkami wełny, najmiększej, z brzucha jaków, maczanymi w
rosie. Gdy chciał sam to zrobić, usłyszał od młodego mnicha:
- Przeczucie nam mówi, że mamy czcić Niezwykłe Zjawienie, budząc co w nas najle-
pszego, łagodność, gotowość posługi...
- Zwięte Obnażenie - zapytał stary pasterz - wieczór zapadł w Himalajach, nim wygło-
sisz poranne kazanie, czym cię mamy ukoić?
- Widziałem czarnowłose pasterki jedwabistych jaków - odparł na to Baran - a w ich
oczach, ciemnych niby górskie stawy, zarazem ogień i słodycz.
- One czekają, Pielgrzymie - odrzekli - byś je napełnił jak spragnione dzbany.
- Niech więc wchodzą zaraz - przyzwolił - a ja im zostawię cząstkę mnie samego,
ziarno, które wzejdzie w ich łonach, narodzi się i będzie żyć z wami.
- Błogosławiona ta chwila! - westchnęli, cofając się ku wyjściu zawieszonemu skórami.
- Niech się palą bierwiona - poprosił - a mężczyzni niech śpiewają mantry dokoła szała-
su.
Leżał wyciągnięty pośród blasków pełgających w mroku, a one wchodziły, rozpinały
klamry swych mosiężnych pasów i siadały na nim w rozchylonych guniach, okryte jak namio-
tem. Trudziły się, gdy on patrzał w ich zamknięte oczy, w usta rozchylone szczeliną, skąd
błyskały zęby niby kość słoniowa. Zledził ich pełne policzki, wyszczypane przez mrozy, jak
nabierały koloru, wargi jak pęczniały. Ich oddech się przyspieszał, piersi kołysały i wyrywały
zza połów szorstkiej, zgrzebnej wełny, białe niby himalajskie śniegi, z czubkami różowymi,
jak szczyty gór o pierwszym świtaniu. Dostrzegał, jak na koniec pękały ich powieki ukazując
niewidzące zrenice, z ust wyrywał się jęk, fala gorąca na brzuch mu spływała, a wtedy, sam
sprężony jak struna, z lędzwi objętych słodyczą i on też wybuchał, pękał jak pąk wyrzucający
życiodajne soki. Wstrząśnięte tym cudem, nieruchomiały wsłuchane w swe wnętrze. Ciche,
trwały przez chwilę, po czym odchodziły, zatulając poły.
O wczesnej godzinie, uchyliwszy skóry, Baran wyszedł na zewnątrz, rześki, jak po nocy
głęboko przespanej, bosy, jak na pielgrzyma przystało, goły, tylko rozciągniętym swetrem
przepasany u bioder i, w jasnym promieniu, zasiadł pod wiekowym cedrem w pozycji lotosu.
Wówczas mężczyzni obsiedli go kołem, szepcząc:
- Będzie nauczał...
Nie śmiejąc wpatrywać się w jego oblicze, patrzyli mu nad głową, przez gałęzie, nad
ciemny dach szałasu, gdzie w przeczystym niebie stała szklana góra, Sagarmatha, cała jarząca
się światłem kryształu, doskonale czysta, pozbawiona znaczeń, ucieleśniony niebyt, nirwana
zestalona w bryłę.
- O, bracia! - przemówił - Zstąpiłem z wyżyny, aby was objaśnić czym jest ludzkie
życie. Dowiedzcie się przeto, że ciało jest niczym i jego postać nie ma żadnego znaczenia w
obliczu wszechświata. Zaś tym co się liczy, jest wasza świadomość oraz jej odmiany. Właśnie
ona sprawia, że raz się stajecie łotrem bezlitosnym czy wyrodnym synem, a w następnej
chwili możecie być juz kryształem miłosierdzia i kwiatem współczucia.
- Możemy? - spytali nieśmiało.
- Nie całkiem, niestety! - odpowiedział im szczerze - Tak jak jest w was pragnienie do
przeistoczenia siebie, tak jest też i opór przeciw wszelkiej zmianie. Minione doświadczenie
tak już was oplata, że chociaż nikczemne, łatwiej się go trzymać, bo bliskie i znane, niż się
przemagać i próbować innego. Niż sobie zadawać wysiłek narodzin od nowa. Lecz starajcie
się, bracia, gdyż to tylko wam dane, pragnijcie, dążcie i chciejcie, bowiem to was zbliża do
Najpierwszej Siły... - tutaj głos zawiesił, urwał swą przemowę i pozostawił ich własnym
domniemaniom.
Wśród świergotu ptaków jął się zbierać do drogi, a widząc jego zamyślenie, nikt nie od-
ważył się już o nic pytać, odstąpili na bok. Tylko stary zakonnik, budda w szafranowej szacie
siedzący na uboczu, skinięciem dłoni przywołał Barana. Ten podszedł i usiadł, nieoczekiwa-
nie dla samego siebie, zniewolony łagodnym uśmiechem.
- Synu - powiedział lama głosem szemrzącym jak powiew - plotłeś nie rozumiejąc, choć
była prawda w tym co powiedziałeś. Jesteś obdarzony, choć nie znasz twego daru, ani nie
wiesz jak właściwie go użyć. Jesteś już na ścieżce, choć jeszcze jej nie widzisz i kroczysz w
niewłaściwą stronę. Jeśli nie chcesz jej stracić, zaniechaj tych nauk. Nie sądz, że możesz
kogokolwiek uczyć prócz siebie samego. Nawet cień przekonania o własnym znaczeniu za-
wraca cię z drogi. A teraz posłuchaj. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl