,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieruchomo, pochÅ‚oniÄ™ty wÅ‚asnymi myÅ›lami. StraciÅ‚a resztkÄ™ nadziei. SchowaÅ‚a telefon, upiÅ‚a Å‚yk zimnej kawy i podniosÅ‚a siÄ™. Tate odwróciÅ‚ siÄ™. PodszedÅ‚ do stoÅ‚u. MiaÅ‚ kamiennÄ… twarz, ale jego gÅ‚os zabrzmiaÅ‚ zaskakujÄ…co Å‚agodnie: - UsiÄ…dz. - PopatrzyÅ‚a ze zdziwieniem. - Dopij kawÄ™, a ja wykonam kilka telefonów. - MuszÄ™ już jechać. RS 50 - Nie. - Delikatnie wcisnÄ…Å‚ jÄ… w krzesÅ‚o. - Jeszcze nie. PatrzyÅ‚a ze zdumieniem, nie wiedzÄ…c, do czego zmierza. I wtedy powiedziaÅ‚ coÅ›, czego by siÄ™ nigdy nie spodziewaÅ‚a: - ChcÄ™ poznać mojÄ… córkÄ™. JadÄ™ z tobÄ…. RS 51 ROZDZIAA SZÓSTY Poza nimi nikogo nie byÅ‚o. Julee nacisnęła przycisk. - MuszÄ™ ciÄ™ o coÅ› poprosić. WidziaÅ‚, że jest spiÄ™ta. PostawiÅ‚ torbÄ™, zastanawiajÄ…c siÄ™, co jeszcze dla niego szykuje. Chyba dość rewelacji jak na jeden dzieÅ„. - O co chodzi? - Megan potrzebuje teraz absolutnego spokoju. Nie powinna siÄ™ niczym denerwować, niczym przejmować. Nie możemy wytrÄ…cić jej z równowagi. - Nie zamierzam jej denerwować. ChcÄ™ jÄ… tylko zobaczyć. Jest mojÄ… córkÄ…. Winda przejechaÅ‚a dwie kondygnacje. Julee gorÄ…czkowo zbieraÅ‚a resztki odwagi. BaÅ‚a siÄ™ tego, co musiaÅ‚a mu powiedzieć. - Ona tego nie wie. - PrzekrÄ™ciÅ‚a na palcu pierÅ›cionek. - Megan myÅ›li, że jej tata umarÅ‚, nim przyszÅ‚a na Å›wiat. Tate czuÅ‚ siÄ™ tak, jakby coÅ› zwaliÅ‚o mu siÄ™ na gÅ‚owÄ™. Tak bardzo siÄ™ go wstydziÅ‚a, że wolaÅ‚a wmówić córce, że jej ojciec nie żyje. Upokorzenie byÅ‚o trudne do przeÅ‚kniÄ™cia. - Ale ja żyjÄ™, Julee. Może dla ciebie nie, ale dla mojej córki na pewno. Jestem jej ojcem. Dlaczego miaÅ‚bym to przed niÄ… ukrywać? - Bo to jej może zaszkodzić. Szok może być zbyt duży. PomyÅ›l tylko. Nagle siÄ™ dowie, że jej ojciec żyje, a matka przez caÅ‚e życie jÄ… okÅ‚amywaÅ‚a. - Czyja to wina? - Teraz to nieistotne - powiedziaÅ‚a żarliwie. Jej oczy pÅ‚onęły. - Liczy siÄ™ tylko zdrowie Megan. Jej życie wisi na wÅ‚osku. Nie można jej dodatkowo narażać. PrzekonaÅ‚a go. Ważne byÅ‚o zdrowie dziecka, co tam jego urażona duma. RS 52 - Zgoda, niech bÄ™dzie, jak chcesz. Mów, co mam robić. Bo ja tak czy inaczej nie dam siÄ™ zbyć, muszÄ™ jÄ… zobaczyć. I być przy niej, choćby tylko w roli wielkanocnego króliczka. - Powiedzmy jej część prawdy. Tak bÄ™dzie najlepiej. PrzedstawiÄ™ ciÄ™ jako kogoÅ› z Blackwood, kto znaÅ‚ jej ojca. - A jak wytÅ‚umaczysz mój przyjazd? - Na razie nie ma potrzeby. Niech poczuje siÄ™ lepiej. WymyÅ›limy coÅ›, gdy przyjdzie pora. Winda zatrzymaÅ‚a siÄ™, drzwi siÄ™ rozsunęły. W milczeniu szli dÅ‚ugim korytarzem. W salkach po obu stronach leżaÅ‚y dzieci podÅ‚Ä…czone do skomplikowanej aparatury. Na myÅ›l o tym, że jego córka też to przechodziÅ‚a, serce mu siÄ™ Å›ciskaÅ‚o. Przed salÄ… Julee zatrzymaÅ‚a siÄ™. PoÅ‚ożyÅ‚a rÄ™kÄ™ na klamce i spytaÅ‚a: - MogÄ™ wejść najpierw sama? Znowu go odtrÄ…caÅ‚a. CofnÄ…Å‚ siÄ™. - ProszÄ™. - CzuÅ‚ siÄ™ niepewnie, stojÄ…c tak przed salÄ… z torbami w obu rÄ™kach. - Co z tym zrobimy? - Mama jest samochodem, upchniemy je do auta. Jak tylko zobaczÄ™ Megan i dowiem siÄ™, co siÄ™ z niÄ… dzieje. - UchyliÅ‚a drzwi i weszÅ‚a do Å›rodka. Niemal natychmiast na korytarz wyszÅ‚a Beverly. PostarzaÅ‚a siÄ™ przez te lata, skonstatowaÅ‚ w duchu Tate. Nie wydaÅ‚a siÄ™ zaskoczona jego widokiem. Widać Julee powiedziaÅ‚a jej o swoim pomyÅ›le. PoczuÅ‚, że siÄ™ rumieni. - DzieÅ„ dobry, pani Reynolds. - Cześć, Tate. - UÅ›miechnęła siÄ™, ale nie udaÅ‚o siÄ™ jej ukryć niepokoju. - ZanieÅ›my torby, a przez ten czas Julee pogada z lekarzami. - Tam sÄ… teraz lekarze? Beverly poÅ‚ożyÅ‚a mu rÄ™kÄ™ na ramieniu. - Zaraz wrócimy. Z ociÄ…ganiem podążyÅ‚ za niÄ… dÅ‚ugim korytarzem. Zjechali na podziemny parking. Gdy wrócili, Julee czekaÅ‚a, opierajÄ…c siÄ™ o drzwi. RS 53 - Megan zasnęła. Tate nie mógÅ‚ opanować uczucia zawodu. - Co powiedzieli lekarze? - Na szczęście to tylko lekka infekcja. RozpÄ™dzÄ… jÄ… antybiotykami. - Nic jej nie bÄ™dzie? - Jak na razie. - ChcÄ™ jÄ… zobaczyć. - WidzÄ…c wahanie Julee, wybuchnÄ…Å‚: - SÅ‚uchaj, przebyÅ‚em ponad dwa tysiÄ…ce kilometrów, by zobaczyć dziecko, o którego istnieniu nawet nie miaÅ‚em pojÄ™cia. Nie ruszÄ™ siÄ™ stÄ…d. Nie jestem już nieokrzesanym mÅ‚odzieÅ„cem. Wiem, jak należy zachowywać siÄ™ w szpitalu, wÅ›ród chorych i cierpiÄ…cych. - Masz racjÄ™, przepraszam. - PodniosÅ‚a palec do ust i otworzyÅ‚a drzwi. WszedÅ‚ do Å›rodka. Serce biÅ‚o mu jak oszalaÅ‚e. Jego dziecko. Córeczka, której dotÄ…d nie widziaÅ‚. Jeszcze nigdy w życiu nie czuÅ‚ siÄ™ tak, jak w tej chwili. Jak ma siÄ™ zachować? Pod koÅ‚drÄ… rysowaÅ‚ siÄ™ drobny, skulony ksztaÅ‚t. Megan spaÅ‚a z główkÄ… opartÄ… na szczupÅ‚ym ramieniu. RzÄ™sy rzucaÅ‚y cieÅ„ na zaróżowione policzki. ByÅ‚a przerażajÄ…co szczupÅ‚a, wrÄ™cz chuda. I taka piÄ™kna! RósÅ‚ z dumy, patrzÄ…c na niÄ…. I umieraÅ‚ z żalu i rozpaczy. - Jest taka Å›liczna - wyszeptaÅ‚ w uniesieniu. - Boże, Julee, ona jest cudowna. Z kroplówki sÄ…czyÅ‚a siÄ™ żółta ciecz. MigaÅ‚y maÅ‚e lampki, sÅ‚ychać byÅ‚o cichy, rytmiczny dzwiÄ™k. Jak mogli wbić igÅ‚Ä™ w tÄ™ drobniutkÄ… rÄ…czkÄ™? - Teraz bÄ™dzie spać - szepnęła Julee. Na jej twarzy malowaÅ‚a siÄ™ macierzyÅ„ska czuÅ‚ość i tkliwość. - Chodzmy do baru, zjemy coÅ›. - Ty idz, a ja przy niej trochÄ™ posiedzÄ™. - ChciaÅ‚ napatrzeć siÄ™ na swojÄ… córeczkÄ™, wryć sobie w pamięć jej rysy, zapamiÄ™tać jak najwiÄ™cej. Jeszcze nigdy dotÄ…d nie byÅ‚ ojcem. RS 54 - Mama z niÄ… zostanie. Musimy porozmawiać. - Julee czujnie popatrzyÅ‚a na Å›piÄ…cÄ… dziewczynkÄ™. MiaÅ‚a racjÄ™. Megan nie powinna siÄ™ dowiedzieć. Z ociÄ…ganiem ruszyÅ‚ za Julee do wyjÅ›cia. W drzwiach obejrzaÅ‚ siÄ™ jeszcze raz. - Dlaczego? - wyszeptaÅ‚ przez zaciÅ›niÄ™te zÄ™by. - Dlaczego coÅ› takiego spotyka niewinne dziecko? Tuż za nim rozlegÅ‚ siÄ™ cichy gÅ‚os Julee: - Nie wiem. - Dlaczego nie mogÄ™ być dawcÄ…? Oddam jej wszystko, krew, rÄ™ce, nogi, co tylko trzeba. Dlaczego nie mogÄ™ jej pomóc? PoczuÅ‚ na plecach dotkniÄ™cie drobnej dÅ‚oni. SpiÄ…Å‚ siÄ™. PragnÄ…Å‚ pociechy i wsparcia, ale za bardzo siÄ™ obawiaÅ‚. - Czy to przeze mnie? Czy to moja wina? Może moja cnolerna krew byÅ‚a czymÅ› zainfekowana? Może dlatego Megan zachorowaÅ‚a? - Nie mów tak, Tate, to bez sensu. To nie twoja wina. - Julee delikatnie obróciÅ‚a go ku sobie. BÅ‚Ä™kitne oczy patrzyÅ‚y na niego żarliwie. - Ani ty, ani ja nie jesteÅ›my winni. Ale razem możemy zrobić coÅ›, co przywróci jej zdrowie. - To szaleÅ„stwo. Oboje wiemy. - Sam nie wierzyÅ‚, że rozważa coÅ› tak absurdalnego. - Nie mam innego pomysÅ‚u - Julee rozmasowaÅ‚a spiÄ™te ramiona. - Może ty? ZacisnÄ…Å‚ mocniej pięści. - Nie. - Czy to znaczy... - W jej oczach zamigotaÅ‚a iskra nadziei. Ledwie siÄ™ pohamowaÅ‚, by nie porwać jej w ramiona. Nie może, absolutnie nie może znowu postawić wszystkiego na jednÄ… kartÄ™. - WyjaÅ›nijmy sobie parÄ™ rzeczy. Nie jestem do wynajÄ™cia. Nie chcÄ™ twoich pieniÄ™dzy. Ale zrobiÄ™ wszystko, by uratować moje dziecko. Nawet jeÅ›li to oznacza coÅ› tak szalonego, jak poczÄ™cie drugiego. RS 55 - Nie bÄ™dziesz żaÅ‚ować, przyrzekam. PodniósÅ‚ rÄ™kÄ™. - Poczekaj, daj mi dokoÅ„czyć. UmilkÅ‚a niepewnie. - Ja nie miaÅ‚em ojca, wychowywaÅ‚em siÄ™ bez niego. Nie znam go. Julee, wiesz, co to znaczy dla dziecka? Jak ono siÄ™ z tym czuje? Megan musi mnie poznać. I nosić moje nazwisko. - Nie możesz jej powiedzieć! OddychaÅ‚ szybko, gorÄ…czkowo. - Nie chcÄ™ zmieniać tego, co dla niej wybraÅ‚aÅ›. Ale nigdy nie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|