,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głupich, łatwych do oszukania i prowadzenia, bez namysłu wpadających w rozmaite związki i spiski, byle by tylko dać im okazję. Takie okazje chętnie stwarzał, aby pózniej rozbijać grupy i grupki konspiratorów i móc pochwalić się przed Jego Cesarsko-Imperatorską Wysokością sprawnością oraz skutecznością swoich działań. Znał się na ludziach. Umiał ich ocenić w lot, zobaczyć potencjalne zdolności w prostym kanceliście albo prowincjonalnym policjancie. Potrafił usunąć ważnego urzędnika w jednej chwili, a od jego postanowienia nie było odwołania. Twardo i zdecydowanie rozprawił się z rewolucją lat 1905 - 1907, nie wahając się nie tylko przed użyciem wojska, ale i przed zamachami o charakterze terrorystycznym, dzięki którym rozbił i skłócił środowiska opozycyjne. Starszy detektyw Rudolf Krantz czekał z innymi. W tłumie dostojników, z których niejeden nosił generalskie szlify, czuł się jak parweniusz. Ale czekali w jednej grupie, tuż obok wagonu salonki, nie zważając na przejmujące zimno. Otoczeni kordonem żandarmów mało rozmawiali ze sobą. W milczeniu popatrywali jeden na drugiego, może zastanawiając się, kto na kogo doniósł lub napisał nieprzychylny raport. Dowódcy pułków stacjonujących w Białymstoku, policmajster, szef żandarmerii, przedstawiciele władz cywilnych. Co jakiś czas któryś z młodych adiutantów odbierał rozkaz od oficera stojącego w drzwiach wagonu i przekazywał go oczekującym. Z grupki wychodził wtedy wezwany, zbliżał się do stopni, rozpinał kożuch lub palto i podnosił ramiona. Adiutant wprawnymi ruchami sprawdzał, czy pod ubraniem nie ukryto jakiej broni, a gdy jej nie znalazł, pozwalał wejść na stopnie. Pozostali patrzyli za nim i ukradkiem zerkali na zegarki, być może w nadziei, że nie zostaną wezwani i nie będą musieli tłumaczyć się lub składać wyjaśnień. Rudolf Krantz wszedł do wagonu jako ostatni. W korytarzu adiutant odebrał od niego palto, a drugi raz jeszcze przeszukał ubranie. Następnie podprowadził do drzwi gabinetu i zastukał. W pierwszym pomieszczeniu, pełniącym rolę sekretariatu, siedział mężczyzna w średnim wieku, ubrany z dość swobodną elegancją. Palił papierosa i nie podniósł się na widok wchodzącego. Rudolf Krantz nigdy go nie widział, ale ze znanego sobie opisu domyślił się, że jest to generał porucznik Paweł Kurułow, szef żandarmów i wszelkich tajnych służb w całej Rosji. Krantz wyprężył się na baczność przed dostojnikiem. To był właśnie ten ktoś, dla kogo chciałby pracować, człowiek, który z gmachu na Fontance numer 16 w Petersburgu zawiadywał wszystkimi agentami imperium. Krantz sprężył się, by wysłuchać rozkazów, gdy Kurułow niedbałym gestem wskazał następne drzwi. - Trzy minuty - oznajmił. Zaskoczony agent poszedł, odchrząknął, po czym zapukał niezbyt pewnie. Odpowiedziało mu z drugiej strony krótkie zniecierpliwione mruknięcie. Premier Piotr Stołypin siedział przymałym stoliku, pił herbatę i czytał leżące na blacie dokumenty. W ręku miał czerwony ołówek, którym co jakiś czas stawiał na papierze wyrazne znaki. W pomieszczeniu, którego okna starannie zasłonięto, stała skórzana kanapa i dwa głębokie fotele. - Starszy detektyw Krantz, wasza wielmożność. Minister dopiero po chwili podniósł głowę. Krantz zauważył ze zdumieniem, że dokument, który czytał właśnie premier, dotyczył operacji pod kryptonimem Sowa . Pogratulował sobie w duchu, że do sporządzenia raportu użył maszyny do pisania. W Departamencie Policji, a zwłaszcza w jej Wydziale Specjalnym, wielką wagę przykładano do stosowania najnowocześniejszych metod pracy. Premier znużonym wzrokiem wskazał na raport. - Ile w tym prawdy? - zapytał sucho. Rudolf Krantz nie był przygotowany na takie pytanie. Zajmował się śledzeniem, wyciąganiem wniosków, przesłuchiwaniem. Nie stronił od prowokacji, ponieważ podobnie jak cały Wydział uważał tę metodę za bardzo skuteczną. Napisał raport, w punktach przedstawiając dotychczasowe ustalenia. Wnioski znajdowały się na drugiej stronie kartki, ale minister nie odwrócił papieru. - Znamy ich plany, wasza wielmożność - odpowiedział, starając się by jego argumenty brzmiały pewnie i rzeczowo. - Wiemy, co chcą zrobić. Nie wiemy, kiedy. Nie wiemy, skąd wezmą materiały wybuchowe. - A ich samych znacie? - Wiemy, jak dotrzeć. Mamy pierwsze ogniwo. To ten Kalinowski. O ile będzie pozwolenie, dostarczymy, co trzeba. - Co zamierzacie osiągnąć? - minister zmarszczył brwi. - Pokazać, że Polacy są zaprzysięgłymi anarchistami, wasza wielmożność. %7łe nie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|