,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ona jest twoją macochą? A jakże. Wdowa Marston jest twoją macochą? Rzucił jej grozne spojrzenie. Tak i jeszcze raz tak, i nie każ mi tego więcej powtarzać. Nie obchodzi mnie, jak sie teraz nazywa, ale to ta sama kobieta, która przez dwanaście lat była żoną mojego taty i nie minął tydzień, jak umarł, kiedy w środku nocy zwinęła manatki, a przy okazji majątek MacGregorów. Widziała, że jej uporczywe wypytywanie go denerwuje, ale to po prostu nie mieściło jej się w głowie. Na pewno się nie mylisz? Może jest tylko bardzo podobna do twojej macochy? Zemdlała przecież na mój widok. Gdyby były 260 jakiekolwiek wątpliwości co do jej winy, to teraz musiałyby zniknąć. Ale nie ma. Nie do wiary. Kimberly wiele razy spotykała się z Winnifred Marston na gruncie towarzyskim, jeszcze zanim jej ojciec po śmierci matki zaczął się nią interesować. Wydawała jej się zawsze osobą dość miłą, choć może trochę zanadto egocentryczną. Choć wdowa zbliżała się do pięćdziesiątki, jej ciemnych włosów dotychczas nie tknęła siwizna. Miała brązowe oczy i nieco pulchną, ładnie zaokrągloną figurę. Niewysoka, z pewnością niższa od Cecila, na swój wiek była atrakcyjną kobietą. Kimberly nigdy nie poświęcała jej zbyt wiele uwagi. Wiedziała, oczywiście, że Winnifred odmówiła poślubienia Cecila, dopóki ona nie wyjdzie za mąż i nie opuści domu. Ale uważała, że to zrozumiałe. Znała wiele kobiet, które nie będąc spokrewnione, mieszkały pod jednym dachem. To trudna sytuacja. Nawet w rodzinach bywały na tym tle kłopoty. Każda chciała mieć najwyższą władzę nad gospodarstwem, a pełnić tę rolę mogła tylko jedna. Zresztą Kimberly jej postawa nie raziła także dlatego, że ona sama chciała jak najszybciej opuścić dom ojca. Wiedziała, że wdowa jest osobą dość zamożną. Gdy kilka lat temu osiedliła się w Northumberland, kupiła dom starego Henry'ego, duży dom. Zatrudniała tuziny służby. Często i wystawnie podejmowała gości. Dzięki skradzionym pieniądzom? Nie do wiary. Gdyby powiedzieć o tym ojcu... dobry Boże, nawet w przybliżeniu nie mogła sobie wyobrazić jego reakcji. Przede wszystkim nigdy by w to nie uwierzył, zważywszy na to, że jej oskarżycielem jest Szkot. Wciąż oszołomiona, potrząsnęła głową. 261 Próbuję sobie wyobrazić Winnie jako złodziejkę i naprawdę nie potrafię. Winnie? spytał Lachlan zaskoczony. Więc ty znasz tę kobietę, Kimber? Czyżby tego nie powiedziała? Prawdę mówiąc, pewnie wyda ci się to... Kto zemdlał? spytała Megan majestatycznie wpływając do pokoju. Zapewne lokaj przyprowadził ją wraz z solami. Na widok Winnifred leżącej na sofie dorzuciła Ach, nowy gość. Lady... Marston, prawda? Zachorowała? Czy mam wezwać lekarza? Nie sądzę, żeby był potrzebny odparła Kimberly z lekkim uśmiechem. Po prostu widok Lachlana zwalił ją z nóg. Megan uniosła brwi. Widzę, że damy ścielą ci się do stóp, MacGregor. Może powinieneś zacząć nosić przy sobie sole trzezwiące? Zemdlała ze strachu, i nic dziwnego - rzucił pogardliwie. Megan uniosła brwi jeszcze wyżej. Doprawdy? Cóż, twoja twarz może przerazić. Tak, mogę to sobie wyobrazić. Lachlan w rozdrażnieniu zacisnął usta. Megan usiadła na brzegu sofy, by podsunąć Winnifred pod nos sole. Spełniły swoje zadanie. Wdowa podniosła dłoń, jakby chcąc odpędzić nieprzyjemny zapach. Z wolna rozwarła powieki. W pierwszej chwili zdezorientowana, widząc tylko Megan, spytała urywanym głosem: Co... mi się... stało? Dlaczego tak leżę? Urwała i nagle jej oczy rozszerzyła pamięć i panika. Chwyciła Megan za ramię, by gorączkowym szeptem zadać następne pytanie. 262 Czy on tu jeszcze jest? Kto? - MacGregor. - Tak, w isto... Wdowa nagle usiadła, tak raptownie, że niemal zrzuciła Megan na podłogę. Jęknęła, bo od gwałtownego ruchu ostro zabolała ją głowa, ale jeszcze bardziej dlatego, że zobaczyła Lachlana. Błagalnym gestem wyciągnęła do niego rękę. - Pozwól, Lachlan, że ci wszystko wyjaśnię, zanim zrobisz coś, czego oboje będziemy żałować. - Oboje? - powtórzył zimno. - Zapewniam cię, pani, że to, co zrobię, sprawi mi wielką przyjemność... a tobie żadnej. - Proszę, porozmawiajmy na osobności - błagała Winnifred, rzucając płochliwe spojrzenie Kimberly i Megan. Nie ma powodu kłopotać tych dam sprawami rodzinnymi. - Nazywasz to sprawą rodzinną? Dla Kimberly było jasne, że Lachlan jest zbyt wściek ły, by przychylić się do tej prośby. Jej upokorzenie wcale go nie wzruszało. Nie mogła go za to winić, ale mimo wszystko żal jej było tej kobiety. Chrząknęła więc i znacząco spojrzała na Megan. - Nie jadłam jeszcze śniadania. Czy zechcesz pójść ze mną? Megan z westchnieniem skinęła głową. Za drzwiami jednak wyznała: [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|