, Mather Anne Podróş do Rio 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Alejandro zacisnął mocno zęby i, nie patrząc na Isobel, wycedził:
- Nie potrzebuję twojej litości. Jeszcze potrafię się samodzielnie poruszać.
Isobel nie spodziewała się, że zostanie tak opacznie zrozumiana. Jeśli nad kimś się
litowała, to tylko nad samą sobą. Faktycznie Alejandro nie przypominał młodego męż-
czyzny, który tak ją oczarował na pamiętnym przyjęciu. Zmężniał i spoważniał, co nie-
stety czyniło go jeszcze bardziej pociągającym. Jego mroczny urok spotęgowany blizną
przecinającą policzek i wyrazną rezerwą w wyrażaniu uczuć sprawiał, że Isobel z trudem
nad sobą panowała i musiała co chwilę sobie przypominać, że gdyby nie Emma, Alejan-
dro nigdy nie podjąłby trudu odnalezienia jej.
R
L
T
- Jesteś kontuzjowany. Starałam się zachować delikatnie, ale widocznie mi nie wy-
szło.
- Tak myślisz? - mruknął, a jego usta wygięły się w sardonicznym grymasie.
Nie czekając na odpowiedz, uruchomił silnik i wycofał samochód z parkingu. Nie
zamierzał wdawać się w kłótnię mimo narastającego w nim żalu. Do losu, że tak brutal-
nie się z nim obszedł, i do Isobel, która bezpowrotnie pozbawiła go możliwości uczestni-
czenia w dwóch pierwszych latach życia jego córeczki.
Tymczasem Isobel próbowała zapomnieć o swojej frustracji, wyglądając przez
okno i obserwując zmieniający się krajobraz. Za granicami miasteczka, które widziała,
jadąc z lotniska do willi Anity, teren stawał się coraz bardziej górzysty. Wysokie trawy i
dzikie krzaki kwitnącego hibiskusa kołysały się na wietrze przeganiającym pierzaste
chmury po lazurowym niebie. Piękny i dziki krajobraz. Zupełnie jak mężczyzna siedzący
obok mnie, pomyślała.
- Pięknie tu - zagadnęła, starając się unikać kontrowersyjnych komentarzy. - Dale-
ko jeszcze do Montevideo? Tak nazywa się twoja posiadłość, prawda?
- Montevideo jest w Urugwaju, to kawałek stąd. Moje ranczo nazywa się
Montevista, co po portugalsku oznacza...
- Wiem, górski widok. Trochę znam portugalski, Alejandro - odparła z wyrzutem,
zawstydzona swoją pomyłką.
- No, tak. - Alejandro zacisnął mocno ręce na kierownicy.
Zapomniał już, jak pięknie wymawiała jego imię. Ale nie potrafił zapomnieć, jak
wspaniale smakowały jej usta. Wczoraj się nie opanował i teraz nie mógł sobie darować
tego impulsu. Pocałował ją, jakby miał do tego prawo. Musiała go za to nienawidzić, ale
była zbyt zaskoczona i przerażona, żeby zareagować. Obiecał sobie po raz setny, że nie
pozwoli sobie nigdy więcej na tak skandaliczne zachowanie, co mogło się okazać trudne,
skoro nie był w stanie myśleć o niczym innym, odkąd ponownie ją ujrzał.
Droga, dotąd kręta i stroma, dotarła do równiny położonej wysoko w górach. Na
horyzoncie Isobel ujrzała błękitną linię morza i poszarpany zarys wierzchołków górskich.
Wokół rozpościerały się zielone pastwiska, na których w cieniu akacji i sosen grupki by-
dła kryły się przed słońcem.
R
L
T
- Myślałam, że hodujecie konie.
- Tak, ale staramy się być wszechstronni. Carlos, mój wspólnik, stwierdził, że tak
żyzne pastwiska nie mogą się marnować.
Isobel rozglądała się z niekłamanym zainteresowaniem. Po obu stronach drogi po-
jawiły się skupiska budynków gospodarczych, okazałych stajni i padoków. Czuła, że za
chwilę ujrzy po raz pierwszy dom, w którym Alejandro czuł się u siebie, i który pozwoli
jej odkryć choć rąbek spowijającej go tajemnicy. Kiedy jej oczom ukazał się dwupiętro-
wy, obrośnięty bluszczem i kwitnącym powojem, biały budynek z wesołymi zielonymi
okiennicami, tak różny od ponurego luksusowego domostwa Anity, Isobel odetchnęła
głośno z ulgą.
- Coś nie tak?
- Słucham? Nie, skądże. Dom jest śliczny, ale spodziewałam się czego innego.
- Czego?
- Nie wiem, ale twój dom różni się od domu teściowej.
- Jest mniej luksusowy. - Alejandro zatrzymał się z jedną ręką na klamce i spojrzał
na nią uważnie.
- I mniej ostentacyjny - przyznała.
Alejandro po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się szczerze i skinął głową.
- Cieszę, że tak myślisz.
Isobel wiedziała, że jeśli będzie się do niej tak uśmiechał, nie zdoła się oprzeć jego
urokowi i da mu nad sobą przewagę. Wzruszyła więc ramionami i z impetem otworzyła
drzwi, by się wydostać z samochodu, który nagle wydał jej się o wiele za ciasny dla nich
dwojga. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl