,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To tylko jakieś zwierzę, powiedziała sobie. Zaraz jednak pomyślała, że to może być ryś albo puma. Uspokój się, nakazała sobie. Serce, przestań walić, błagam. Oddychaj. Musisz oddychać. Cała była obolała. Jej knykcie i łokcie były do krwi podrapane. Plastikowa zapinka, która krępowała nadgarstki, wbijała się w skórę. W ramieniu czuła palący ból. A jednak udało jej się dostać na dół. Zdołała uciec. W tym samym momencie ujrzała omiatające okolicę światło latarki. ROZDZIAA 64 Waszyngton, Dystrykt Kolumbii Ich pierwotny zamiar był godziwy starała się tłumaczyć Baldwin. Wojna bez żołnierzy. Czy nie tak będzie wyglądać przyszłość? O czym pani, do diabła, mówi? Biksowi wciąż nie mijała złość. O genetycznie zmodyfikowanej broni biologicznej powiedział Platt prawie szeptem. O tym właśnie rozmawiali z Biksem na lotnisku. Rozumiem, że odwiedziliście też ten drugi budynek zakładu. Baldwin urwała, ale nie czekała na potwierdzenie. Wyglądało na to, że zastanawia się, co i ile wyjawić. W całym kraju istnieją podobne zakłady. Większość z nich ma niezależne kontrakty, więc rząd może zaprzeczyć ich istnieniu. Wszystkie zlokalizowane są z dala od ludzkich oczu. Niektóre są tak małe jak ten w jednym z federalnych parków narodowych czy eksperymentalne poletko w samym środku pola kukurydzy należącego do jakiegoś farmera. Więc to skażenie było zamierzone ponuro stwierdził Platt. Tak. Skurwysyn. Bix dotknął palcami czoła i pokręcił głową. Ale to mięso nie było przeznaczone dla dzieci w szkołach. Ktoś pomylił jedno z trzech zamówień. To mięso nie miało pójść do szkół. A dokąd? spytał Bix. Naprawdę nie wiem. No tak. Dość pózno dołączyłam, nie zamierzają mnie we wszystko wtajemniczać. Ale wiem tyle, że to mięso nie miało pozostać w Stanach Zjednoczonych. I jak oni zamierzają z tego się wyplątać? spytał Bix. Mamy wyższe standardy, jeśli chodzi o eksport wołowiny i drobiu niż w przypadku importu? Nasi partnerzy handlowi z pewnością nie przyjmą zakażonej wołowiny. Nawet przy najlepszych zabezpieczeniach przechodzi niezauważenie, zwłaszcza jeśli to nowy szczep, którego nikt nie szuka. Dlaczego panów zdaniem wybrali zakład przetwórczy, który tak często robi testy na obecność bakterii? Bo wiedzą, że niczego nie wykryją. Bix nie mógł już powstrzymać irytacji. Wie pani, że w Norfolku dzieci, które na pozór wyzdrowiały, znowu chorują? Ta bakteria mutuje, zmienia się... ale... no tak, przecież taki właśnie był zamiar jej twórców, prawda? Baldwin milczała. Bix nie spodziewał się odpowiedzi, więc podjął: Po co nas pani wysłała do Chicago? Dlaczego od razu mi pani tego wszystkiego nie powiedziała? Zapewniono mnie, że sprawą ktoś się zajął. Nie rozumie pan? Powiedziano mi, żebym wspierała swojego zwierzchnika. Wiecie, kto jest szefem mojego szefa. Uspokoiła się i zerknęła przez ramię. Ostatnie grupy wycieczkowiczów już dawno wyszły. To prezydent Stanów Zjednoczonych. Nie mogę tak po prostu zapukać do jego drzwi i powiedzieć: Hej, a tak przy okazji, ten program broni biologicznej, który stworzyli pański sekretarz rolnictwa i sekretarz obrony, o mały włos nie zabił kilkudziesięciu uczniów. I nadal może ich zabijać rzekł Platt. Naukowcy Biksa pracowali nad koktajlem antybiotyków z nadzieją, że zwalczą ten szczep, zanim wyrządzi nienaprawialne szkody. Czego pani od nas oczekuje? chciał wiedzieć Bix. Jestem tylko nowym podsekretarzem. Ale jeśli CDC i USAMRIID razem z Armią Stanów Zjednoczonych przejmą nadzór? Może to zrobi jakąś różnicę. Proszę nam powiedzieć, co mamy robić rzekł Platt, zanim Bix się wtrącił. ROZDZIAA 65 Nebraska Ciemność była sprzymierzeńcem Maggie. Zwiatło księżyca przedzierało się tutaj z rzadka, a Maggie starała się unikać jaśniejszych miejsc. Jej oczy już przywykły do ciemności, ale w niektórych częściach lasu poszycie zdawało się tak czarne, że niczego przed sobą nie rozróżniała. Wciąż polegała na innych zmysłach, bardziej wyczuwała drogę niż ją widziała. Kiedy zrobiło się tak zimno? Pod bluzę wkradał się chłód. I dlaczego włożyła krótkie spodnie? Kolana miała do krwi podrapane, nogi także. Zęby szczękały. Musiała się szybko poruszać, nie zatrzymywać. Nadal czuła ból w piersi, ale dzwięki nocy także jej sprzyjały. Zpiew cykad zagłuszał chrapliwy oddech i szelest suchych liści pod stopami. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, śledzi. To nie mógł być Griffin. Wciąż widziała padające z góry światło latarki. Nie zszedł na dół, próbował stamtąd ją wytropić. Z początkują wołał. Obiecywał, potem zaczął grozić. Pózniej ją przeklinał. A jednak nie odważył się zejść stromym zboczem. Nie była jednak aż tak naiwna, by łudzić się, że ma nad nim przewagę. Griffin znał ten las, na pewno znał skróty, więc łatwo odgadnie, którędy i dokąd poszła. Na tyle suva rozpoznała specjalne okulary do noszenia w nocy. Czy on może ją widzieć? Czy naprawdę tak łatwo wyśledzić jej ruchy? Może czeka tylko na właściwy moment, żeby się na nią rzucić? Może czeka, aż Maggie straci siły. Wtedy nie będzie mu się opierała. Na każdym zakręcie spodziewała się go ujrzeć. Zdawało jej się, że widzi podejrzane cienie za drzewami. Przysięgłaby, że za plecami słyszy kroki Griffina. Chciała się ukryć, znalezć jakieś miejsce, gdzie mogłaby się skulić, zakopać pod gałęziami i liśćmi. Przykryć się sosnowymi igłami. Zaczekać do rana. Obolałe mięśnie bardzo się tego domagały. Ból w ramieniu żył własnym życiem. Próbowała się od niego odciąć. Oddychaj, powtarzała sobie raz po raz. Idz naprzód. Nasłuchuj. To stało się jej mantrą. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|