,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozumiem, panie wachmistrzu, ale chyba kocioł z krwi i ciała, więc loszek musi mieć. Babecki obruszył się. Wypluńże głupią myśl! Powtarzam ci, Kociełł proboszczuje. Nie wiesz? Nawet strach rzec, ma swoje widzenie... nawet zgoła nam tu wszystkim niechętny... Proboszcz! Ksiądz?!... 91 Pssyt! Aby komu, uchowaj Boże, nie powiedzcie! Stary człek, zawzięty! Bullę mu papie- ską nadesłali, bullę z przekleństwem na cesarza! Zaryglował się na moc. Ani słyszeć chce o czym! %7łe też pan wachmistrz pozwolił na takie grymasy księże! Nie ma co, żutko i mnie, i całym Wyłkowyszkom, ale stary człek i w dodatku Kociełł! Sto koni zaprzęgaj, a Kociełła, jak się uprze, z miejsca nie ruszysz! A loszek pewno ma! I ładowny tylko nie przystoi. On sobie i my sobie, bez łaski. Prosić, sumitować się... Bez tego mogłoby się obejść. Kulig! Mszalnego wina nie szanujesz! Póki na legarach takie dobre, jak każde inne. Babecki zmiękł raptownie. Wam się zdaje? Gdyby można nieznacznie... Panie wachmistrzu, klnę się, że ani pies nie warknie! A co to będzie za uciecha! Bo choć kapitan nie z naszego szwadronu, ale bodaj że każdemu najserdeczniejszy. Pan wachmistrz zna drogę? Hm! Nie sztuka znać, tylko uchodzi bronił się nieszczerze Babecki, którego złe kusić zaczęło. Kulig z Wysockim umieli atoli wyzyskać poufałość, do której doszli z wachmistrzem pod- czas pomagania mu w zbieraniu prowiantów, i tyle dokazali, iż Babecki zdecydował się poka- zać im z bliska plebanię i tym samym przekonać ich naocznie, że wszelki zamach na księży loszek był niepodobieństwem. Jeżeli jednak Babecki ruszył w stronę probostwa z przeświadczeniem, że spełnia obowią- zek przekonania niewiernych Tomaszów, Wysocki myślał o natoczeniu nieznacznym odrobi- ny wina, zaś Kulig żywił chęć bacznego rozejrzenia się w zawartości loszku... Gdy się to działo, plebania tymczasem w głuchym trwała milczeniu, i to od stanowczej między księdzem a panem naddzierżawcą rozmowy. Wprawdzie o zachodzie słońca, jak za- zwyczaj, ozwała się sygnaturka na Anioł Pański, lecz tak cicho, tak nieśmiało, tak zresztą smutnie, wobec rozgwaru i wesela, którym brzmiały Wyłkowyszki, że ślepiec-dziad, od lat piętnastu pod kościołem siadujący, dzwięku sygnaturki nie usłyszał i ledwie na noc szczerą do legowiska swego się docłapał. O ile przecież plebania zachowywała zewnętrzne pozory martwoty, o tyle wewnątrz, do póznego wieczora wrzała niebywałym zgiełkiem. Ksiądz bowiem, choć trwał w postanowie- niu usunięcia się od wszystkiego, co miało łączność z wyklętym cesarzem, wiedzieć chciał, jak daleko zajdzie zapamiętanie wyłkowyszan i na ten koniec zaimprowizował sobie obser- watorium, Ile dymników liczyły zabudowania plebani, ile otworów miały w szczytach, tyle stanowisk strażniczych uformował proboszcz i ze stanowisk, tych, za pośrednictwem starej Brukalskiej, odbierał przez dzień cały wiadomości. Była tych wiadomości liczba nieprzebrana i dość dziwacznych, lecz niemniej przekony- wających, że Napoleon z całym mrowiem siepaczów nad Szyrwintą zapadł i żeruje sobie, nikczemnie sekundowany przez naddzierżawcę i burmistrza. Pod wieczór jużci strażnice na plebani zaniechały posterunków. Nawet sam organista z dzwonnicy zlazł i do proboszcza po instrukcje przyszedł. Ksiądz na widok organisty jeno brwi mocniej ściągnął. Nic precz! Ani mi powiadaj! Ani się który ozwij! Kubka wody, kęsa chleba nie godzi się. Pod przekleństwem są i on, i wszyscy z nim! Po dnia cichą mszę odprawię i ani się kto pokaż! 92 Organista wysunął się po cichu z księżej komnatki. Proboszcz przeszedł się kilka razy, mruknął coś groznie pod nosem, a wreszcie padł na kolana przed Ostrobramską i modlił się długo a żarliwie. Po czym wstał, przeżegnał się i do sypialni podreptał. Snadz niepokój jakiś musiał doskwierać proboszczowi, bo sen nań nie przychodził. W do- datku zasypiające, milknące miasteczko raptem zawrzało, zahuczało. Proboszcz podniósł się z posłania wdział rewerendę i skrzesiwszy ognia, zapalił świecę i do gościnnej komnaty prze- szedł. Tu na fotel się osunął i próbował drzemać, a bodaj siakiej takiej senności się doczekać. Daremnie. Rozgwar, idący tuż spoza okiennic, burzył morfeuszowe intencje księdza, a nawet go podniecał, rozczmychywał, zaciekawiał. Cóż bo znaczyć mogły te nocne hałasy? Czyżby przeklęty już wyciągał z Wyłkowyszek? Czyżby drugie podobne mu licho na miasteczko spadło? Proboszcz westchnął w tym miejscu i sięgnął po leżący na stoliku różaniec, gdy nagle, wspomniawszy, że mu się nie godzi za wyklętym instancji wnosić głowę zwiesił i znów się zadumał. Tymczasem rozgwar cichł poza okiennicami, aż umilkł. W komnacie skwierczenie nie objaśnionej świecy się ozwało. Proboszcz się ocknął. Powiódł zamglonymi oczyma dokoła i podniósł się ociężale, chcąc zawrócić znów do sypialni. Naraz, gdy sięgnął po świecę, w pobliżu, jakby za ścianą, rozległ się przytłumiony stukot. Ksiądz Kociełł zatrzymał się i mimo woli zaczął nadsłuchiwać. Stukot nie tylko nie usta- wał, lecz wzmagał się tak, że nie trzeba było dociekać, skąd pochodził, bo drzwiczki małe, wiodące wprost z gościnnej komnaty do loszku, odpowiadały raz po raz na stukotanie. Proboszcz stropił się. Jużci ani wątpić nie mógł, że ktoś dobierał mu się do piwnicy od strony podwórza, gdzie, dla dogodności wtaczania i wytaczania baryłek, były drugie drzwi. Przez chwilę proboszcz nadsłuchiwał jeszcze. Lecz gdy, po ustaniu raptownym stukania, głowę ku drzwiom piwniczki przysunął rozróżnił najwyrazniej nie tylko stąpanie ludzi, ale i przyciszoną rozmowę! Ksiądz Kociełł zatrząsł się ze zgrozy, bo już teraz wątpić nie mógł, że mu jacyś łotrzyko- wie w miodach a winach bobrują i, nie namyślając się długo, porwał za świecę, odsunął za- suwę u drzwi, wiodących do loszku i, jak kula, stoczył się po schodach. Okrzyk przerażenia z kilku na raz piersi powitał proboszcza. Co tu?! Kto tu?! huknął surowo ksiądz. Zmiertelna głusza piwniczna nawet echem nie odpowiedziała na zapytanie księdza. Kto tu?! Gadaj rozkazał z większym jeszcze impetem. Ozwij się jeden z drugim, pó- kim cierpliw! W tym miejscu proboszcz, uniósłszy nieco świecy ku górze, spojrzał w stronę lewego kąta loszku i zdrętwiał. O kilka kroków przed nim rysowały się w mrokach trzy wysmukłe posta- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|