, C.S. Lewis 5.Opowieści z Narnii Koń i jego chłopiec 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Uczciwy koń musi rano dostać porcyjkę trawy
 zauważył Bri.
 Obawiam się, że nie ma na to czasu  przerwała mu Arawis.
 Skąd ten piekielny pośpiech?  spytał Bri.
 Przebyliśmy przecież pustynię, czy nie?
 Ale nie jesteśmy jeszcze w Archenlandii. A musimy tam być przed Rabadaszem.
 Och, wyprzedzamy go o całe mile. Czyż nie wybraliśmy krótszej drogi? Szasto, czy ten kruk nie mówił, że to
najkrótsza droga?
 Wcale nie mówiÅ‚, że jest KRÓTSZA  odpowiedziaÅ‚ Szasta.  PowiedziaÅ‚ tylko, że jest LEPSZA, bo
dochodzi się nią do rzeki. Jeżeli tamta oaza leży prosto na północ od Taszbaanu, to obawiam się, że nasza droga
musi być dłuższa.
 No cóż, ja nie jestem w stanie wędrować dalej bez przekąski  stwierdził Bri.  Zdejmij mi wędzidło, Szasto.
 P-posłuchajcie  odezwała się nieśmiało Hwin.
 Podobnie jak Bri czuję, że NIE MOG iść dalej bez jedzenia. Ale kiedy konie mają na grzbiecie ludzi (z
ostrogami i tymi innymi rzeczami), to czy nie są często zmuszane iść dalej, chociaż czują się tak jak my teraz? I
często okazuje się w końcu, że mogą. Chodzi m-mi o to, że... czy teraz nie powinniśmy dać z siebie nawet więcej,
teraz, kiedy jesteśmy wolnymi końmi? To wszystko dla Narnii.
 Myślę, pani  rzekł Bri miażdżącym tonem  że wiem trochę więcej niż ty o wyprawach i forsownych
marszach, i o tym, co może, a czego nie może wytrzymać koń.
Hwin nic na to nie odpowiedziała, będąc, jak większość pełnokrwistych klaczy, istotą bardzo wrażliwą i potulną,
której łatwo jest zamknąć usta. W rzeczywistości miała całkowitą rację i gdyby Briego dosiadał w tym momencie
jakiś Tarkaan, to rumak rychło by się przekonał, że jest zdolny do wielu jeszcze godzin ciężkiego marszu. Ale
jednym ze złych skutków zniewolenia jest to, że kiedy nie ma już nikogo, kto by nas do czegoś zmuszał, często
okazuje się, że prawie całkowicie utraciliśmy zdolność do zmuszenia samych siebie do czegoś.
Tak więc musieli zaczekać, aż Bri  coś przekąsi , a potem napije się wody, i oczywiście Hwin i dzieci nie
przypatrywały się temu bezczynnie, lecz zrobiły to samo. Dochodziła jedenasta, kiedy w końcu ruszyli w drogę, a i
40
wówczas Bri nie wysilał się zbytnio. Utrzymywanie zdrowego tempa przejęła na siebie Hwin, mimo że była
słabsza i bardziej zmęczona.
Trzeba przyznać, że dolina, którą jechali, z brązową chłodną rzeką, z trawą, mchem, dzikimi kwiatami i rodo-
dendronami wprost zapraszała do powolnej jazdy.
Rozdział 10
PUSTELNIK POAUDNIOWYCH KRESÓW
PO KILKU GODZINACH JAZDY dolina rozszerzyła się i otworzyła. Mogli teraz zobaczyć, co jest daleko przed
nimi. Rzeka, wzdłuż której jechali, wpadała tu do drugiej, szerszej i bardziej rwącej, płynącej z lewa na prawo,
czyli z zachodu na wschód. Za tą nową rzeką rozpościerała się czarowna kraina niskich zielonych wzgórz,
wznosząca się łagodnie aż do samych Północych Gór. Na prawo piętrzyły się skaliste szczyty, niektóre z plamami
śniegu w żlebach; na lewo, tak daleko, jak sięgał wzrok, ciągnęły się porośnięte sosnami zbocza, posępne granie,
głębokie wąwozy i błękitne turnie. Szasta nie mógł już odnalezć góry Pir wśród tych szczytów. Natomiast wprost
przed nimi w łańcuchu gór widniała zalesiona przełęcz, która bez wątpienia musiała być owym przejściem
wiodÄ…cym z Archenlandii do Narnii.
 Briiii-huuuu! Północ, zielona Północ!  zarżał Bri. I z całą pewnością wznoszące się przed nimi wzgórza były
bardziej zielone niż cokolwiek Arawis i Szasta  wychowani na dalekim południu  mogli sobie dotąd
wyobrazić. Serca im rosły, gdy kłusowali w dół, ku zbiegowi rzek, grzmiąc kopytami po kamieniach.
Płynąca na wschód rzeka, której zródła kryły się w owych wyższych górach zachodniej części łańcucha, była
wyraznie zbyt wartka i gęsto poprzecinana skalnymi porohami, by marzyć o jej przepłynięciu w tym miejscu.
Zaniepokojeni ruszyli wzdłuż jej brzegu w poszukiwaniu przeprawy i po jakimś czasie znalezli miejsce
wystarczająco płytkie, by przejść rzekę w bród. Huk bystrego nurtu, pieniste wiry wokół pęcin koni, chłodne,
orzezwiające powietrze i polatujące błyskawicznymi skokami ważki napełniły Szastę dziwnym podnieceniem.
 Przyjaciele! Jesteśmy w Archenlandii!  zawołał Bri, gdy wśród głośnego plusku i zimnych bryzgów wyszli
wreszcie na północny brzeg rzeki.  O ile się nie mylę, rzekę, którą właśnie przeszliśmy, nazywają Krętą Strzałą.
 Mam nadzieję, że mieścimy się w czasie  mruknęła Hwin.
Teraz zaczęli się wspinać powoli na zbocze najbliższego wzgórza, które okazało się tak strome, że musieli iść
zakosami. Kraina, w którą się zagłębili, przypominała rozległy, dziki park: wszędzie porośnięty trawą i kępami
drzew, nigdy nie dość gęstymi i dużymi, by nazwać je lasem. Szasta, który przez całe życie mieszkał w bezleśnej,
stepowej okolicy, nigdy nie widział tylu gatunków drzew. Gdybyście tam byli, rozpoznalibyście na pewno (czego
Szasta nie potrafił) dęby, buki, srebrne brzozy, jarzębinę i kasztany. W trawie buszowały króliki, czmychające we
wszystkie strony na ich widok, a w pewnym momencie zobaczyli całe stado danieli, pierzchające przed nimi do
najbliższej kępy drzew. I nigdzie nie było ani śladu drogi czy jakiegoś domostwa.
 Czy to wszystko nie jest po prostu wspaniale?  powiedziała Arawis.
Na szczycie pierwszego wzgórza dosiedli koni i Szasta odwrócił się w siodle, by popatrzyć za siebie. Nie było już
widać Taszbaanu; aż do widnokręgu rozpościerała się płaska pustynia, przerwana tylko wąską, zieloną rozpadliną,
którą dostali się do zbiegu rzek.
 Hej!  zawołał.  A co to takiego?!
 A co?  zapytał Bri i szybko się odwrócił. To samo zrobiła Hwin.
 To  rzekł Szasta, wskazując ręką.  Wygląda jak jakiś dym. Może to pożar?
 To mi przypomina burzę piaskową  powiedział Bri.
 Przecież nie ma wiatru  zauważyła Arawis.
 Och!  zawołała Hwin.  Spójrzcie! Tam się coś błyszczy. Patrzcie! Przecież to hełmy... i zbroje. I to się
porusza... to pędzi w naszą stronę!
41
 Na wielkiego Tasza!...  odezwała się Arawis zduszonym głosem.  To wojsko. To konnica Rabadasza!
 Oczywiście, to oni  powiedziała Hwin.  Tego się właśnie cały czas obawiałam. Szybko! Musimy być
pierwsi w Anwardzie.  I bez zastanowienia okręciła się w miejscu na tylnych nogach, a potem ruszyła od razu
ostrym galopem prosto na północ. Bri podrzucił gwałtownie łbem i uczynił to samo.
 Prędzej, Bri, prędzej!  wołała Arawis przez ramię.
Był to naprawdę wyczerpujący galop. Gdy tylko osiągali szczyt kolejnego łańcucha wzgórz, otwierała się przed [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl