,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gąską, która przez cały dzień leniuchuje, ale w Berlinie jestem angielską korespondentką w przedsiębiorstwie Bawamag", a to także nie byle co!... Pracuję przez osiem godzin tak jak każdy przyzwoity człowiek i bynajmniej nie żyję na Księżycu, tak jak ty sobie wyobrażasz. Tata ulokował mnie w biurze personalnym, za rok powędruję do innego wydziału. Miałam sposobność zetknąć się z naszymi pracownikami. Na technice nie znam się, to prawda, ale spróbuj mi wyjaśnić. Tata objaśnia mi budowę wagonów i jakoś to idzie, kapuję wszystko... Hell dał odpowiedz, która niewiele wspólnego miała z tematem: - Jakie ty masz złociste oczy, May! Dziewczyna uśmiechnęła się. - Wiesz, jakie było pierwsze zdanie, słyszane z twoich ust? Ja na przykład wolę gorzką", powiedziałaś. I wtedy zaraz coś mnie tknęło... - Mów dalej, mów!... - May dała mu klapsa po ręce. - Dobrze, do rzeczy! Więc idzie o wynalezienie niepalnej, taniej taśmy filmowej. To jest bardzo ważna sprawa, która ma przed sobą wielką przyszłość. Dotychczasowe próby z żelatyną i z celuloidem... to wszystko za drogie. No i ja wynalazłem coś innego, May... - Ty?... A to cudownie! No i co teraz?... - Teraz muszę czekać. Wynalazek poszedł do opatentowania. Pewien wielki koncern filmowy nim się zainteresował. Czekam na odpowiedz. Ale to na razie sekret, May. - Cudownie! Jak długo to może trwać? Jak długo czekałeś? Czy z pewnością twój wynalazek bardziej się nadaje do użytku niż inne? - Z pewnością! Doszedłem do moich wyników na zupełnie innej drodze. Mój film jest nie z celuloidu, lecz z papieru. To ma ogromne widoki na przyszłość. Za dziesięć lat będzie można abonować sobie filmy tak jak się dzisiaj abonują czasopisma. Zobaczysz!... Z dnia na dzień czekam na odpowiedz. Ale czekam już dosyć długo... - No, jak długo? - Mniej więcej... niedługo będzie rok - wyznał Hell po chwili wahania. - Prawie... rok? - powtórzyła May zawiedziona. Oboje zamilkli. Gdy Hell wykrztusił z siebie wszystko, opowiedział o swojej nędzy i o swoich nadziejach, poczuł się jakby opróżniony z wszelkiej treści. Mimo słonecznego południa doskwierało mu uczucie zmęczenia, dziwnego chłodu w kościach i mdłości. Chwilami ogarniał go wstręt, gdy zaczynał myśleć o swoim wynalazku. Było to już tak dawno - niepokój i łęk oczekiwania tak w nim postrzępiły wszelką radość, że zostały z niej tylko znikome włókna. Gdy tak siedział w jasny dzień obok May i mówił o tym - po raz pierwszy - głośno, jasno i wyraznie, sam sobie wydawał się krętaczem i kombinatorem. To, co mówił, było niewątpliwie prawdą, ale nie wierzył sam sobie. I miał wrażenie, że i May mu niedowierza. Zamilkła spoważniała; nawet pomiędzy jej ślicznymi brązowymi brewkami wyrosła zmarszczka zamyślenia. - Posłuchaj! - zawołała naraz żywo. - Czy nie chciałbyś pogadać o tej sprawie z tatą? Tato dużo wie i umie. Może tymczasem mógłby cię ulokować gdzieś u nas w fabryce? Albo słuchaj, może chciałbyś się ze mną ożenić? - Tak - wyszeptał Hell schrypniętym głosem. - No, widzisz!... Z ciebie trzeba wszystko wyciągać. Więc pogadaj z tatą. - Właśnie dlatego tak rozpaczliwie wyczekuję listu, May. Przedtem nic mogę mówić z twoim ojcem. Nie, nic pójdę do pana Lyssenhopa w podartych butach prosić o rękę jego córki. Możesz być pewna, że tego nie zrobię! - Człowieku, gdzież ty masz prosić o moją rękę! Jesteśmy przecież dorośli i sami o sobie decydujemy. Grunt, że my jesteśmy skłonni się pobrać... Myślałam, że ty tylko tak sobie porozmawiasz z tatą... - Jak będzie list - odrzucił Hell lakonicznie. - O Boże, co za uparty kozioł! - westchnęła May. - Zgoda. Poczekamy na list. A kto to mówił, że już nic może wytrzymać?... - May, wiesz, w słońcu jesteś cala złota. Włosy i oczy, i całe ciało... Wszystko jest złote. Moja złota May. I oczy mu się powlokły mgiełką rozmarzenia. O mój kochany - myślała May - mój drogi, kochany chłopcze, jaki ty jesteś powolny i ociężały, dobry, i głupi... Wszystko trzeba zrobić za ciebie... Odwróciła głowę i długo patrzyła na wodę, po której migotały srebrzyste iskierki. - Wiesz, kochanie - rzekła cicho - mam myśl: pojedziemy razem na wycieczkę. Pójdziemy na %7łelazny Ząb, a potem przez Ciernistą Grań aż na Aysą Szczerbę. Zrobimy to mniej więcej w trzy dni. Trzeba będzie dwa razy przenocować: raz w schronisku, a raz w gospodzie. Postaram się, żeby mieć czas na tę wycieczkę... i ty postaraj się także. Chcesz? Gorąca fala oblała jej dziewczęce policzki i odpłynęła po chwili. Hell zbladł, także. Serce stanęło w piersi na sekundę, wargi zbielały. Mówić nie mógł - coś jakby stłumiony krzyk utknął w gardle. Więc tylko nisko pochylił głowę. Zpiewało w nim: May, May... nowa May, kochanka May, przyjaciółka, dziewczyna, żona... I już z. nią wędrował po górach i te noce pachniały mu już bliskością... May nie patrzyła na niego - być może, iż miała wilgotne oczy. - Widzisz, do czegośmy doszli w naszej kłótni? - odezwała się po chwili z uśmiechem. - Ale już teraz zgoda, co? Raz na zawsze, prawda? - Tak - odrzekł Hell. - Raz na zawsze. Przez długą chwilę siedzieli w milczeniu na trampolinie i huśtali nogami. Jezioro rozpościerało się ogromne w skwarze południa, prawie bezbrzeżne, w pionowych promieniach słońca pryskało białymi ognikami. May wstała, wyprostowała się, podeszła do skraju trampoliny, która ugięła się elastycznie pod ciężarem jej ciała. Wspięła się na palec. - Chodz - rzekła. - Skoczymy razem. - Wiesz, May, że ja w skokach nie jestem najlepszy - bronił się Hell, ale mimo to wstał i przeciągnął się, napinając wszystkie mięśnie. - Chodz! Spróbuj. Zobaczysz, że ze mną ci się uda. Przez chwilę patrzyli sobie z uśmiechem w oczy. - No teraz: hop! - zakomenderował Hell. I po sekundzie wystrzelili pięknym łukiem w powietrze, zwarci uściskiem, i skoczyli w wodę, rozkosznie zimną, zielonkawą, srebrzyście spienioną. Tak to wyglądały zaręczyny May Lyssenhop z Urbanem Helleni. Rozdział 6 Przez trzy dni padał deszcz. Na promenadzie było pusto. Na plaży pusto. Na pływalni pusto. Eleganccy goście mieszkający w Grand Hotelu" Petermanna, jak na przykład pan dyrektor Wucherpfennig, Bobby lub rodzina pana Lyssenhopa siedzieli w domu i byli niewidoczni dla nikogo. Dobrze. Niech tak będzie. Hell spacerował pogwizdując. Zachowywał się tak, jak gdyby była najpiękniejsza pogoda. Kilka razy dziennie opuszczał pływalnię i udawał się do miasteczka. - Idę coś zjeść - oznajmiał wyniośle panu Birndlowi, który w wełnianym swetrze błąkał się w niewielkiej odległości od kasy. Ale to była nieprawda: Hell nie zamierzał wstępować ani do gospody Schwoishackla, ani do Grand Hotelu". W porze obiadowej od czasu do czasu smażył sobie jajecznicę ze słoniną. Pędził na pocztę i wracał z pustymi rękoma. Mimo iż jezioro było zimne i burzliwe, przepływał dla treningu dystans 1500 metrów - dwadzieścia trzy minuty pięćdziesiąt osiem sekund, nic, to nie był najlepszy czas. Więc znów chodził na pocztę. Znów - nic Któregoś dnia - okazało się, że był list. List uroczysty, polecony - i serce Hella aż tłukło się w gardle, gdy podpisywał [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|