,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drował wolno do domu, niosąc w dłoni trzy ciepłe jajka. Jako dziecko uwielbiał chodzić po błocie. Pamiętał cudowne uczucie, gdy zimna maz przelewała mu się między palcami stóp. Wciąż lubił chodzić na bosaka, ale błoto już go nie cieszy- ło, było lepkie i nieprzyjemne. Nie znosił też schylać się, by oczyścić stopy przed wejściem do domu. Na starym klepisku nie miało to znaczenia, teraz jednak w je- go domu była drewniana podłoga niczym u władcy, kupca bądz arcymaga, ponoć miała nie dopuszczać zimna i wilgoci do jego kości. Nie był to jego pomysł. Mil- czek przybył zeszłej wiosny z Portu Gont, by ułożyć podłogę w starym domu. Najpierw jednak posprzeczali się na ten temat, choć Wodorost powinien był już się nauczyć, że nie warto sprzeczać się z Milczkiem. Przez siedemdziesiąt pięć lat chodziłem po ziemi oznajmił. Jeszcze kilka mi nie zaszkodzi. Milczek rzecz jasna nie odpowiedział, pozwalając, by czarodziej usłyszał wła- sne słowa i w pełni dostrzegł ich głupotę. Klepisko łatwiej utrzymać w porządku dodał Wodorost, wiedząc już, że przegrał. Istotnie, dobrze ubitą glinianą podłogę wystarczyło od czasu do czasu zamieść i zrosić wodą, żeby związać kurz, jednakże słowa te i tak zabrzmiały niemądrze. Kto ułoży deski? spytał ciekawie. Milczek skinął głową, co oznaczało, że zrobi to sam. Chłopak był pierwszorzędnym rzemieślnikiem cieślą, stolarzem, kamienia- 104 rzem, dacharzem. Zademonstrował wszystkie swe umiejętności, gdy mieszkał tu jako uczeń Wodorosta, nim stracił wprawę wśród bogaczy z Portu Gont. Zaprzę- żonym w woły wozem należącym do Staruszki przywiózł deski z tartaku Szóstki w Re Albi. Następnego dnia ułożył podłogę. Stary czarodziej w tym czasie zbierał zioła nad Jeziorem Moczarnym. Kiedy wrócił do domu, zobaczył podłogę lśniącą niczym ciemne jezioro. Będę musiał za każdym razem myć nogi wymamrotał i ostrożnie wszedł do środka. Drewno było tak gładkie, że wydawało się niemal miękkie. Jest jak jedwab. Nie zrobiłbyś tego w jeden dzień bez kilku zaklęć. Wiejska chata z podło- gą godną pałacu. To dopiero będzie widok, gdy zimą rozpalę ogień. A może mam sobie sprawić dywan z czesanej wełny i złotej przędzy? Milczek uśmiechnął się, wyraznie zadowolony z siebie. Zjawił się na progu Wodorosta kilka lat wcześniej. Nie, minęło już dwadzie- ścia lat, może nawet dwadzieścia pięć, kawał czasu. Był wtedy naprawdę chłop- cem, długonogim niedorostkiem o niesfornej czuprynie i łagodnej twarzy. Sta- nowcze usta, jasne oczy. Czego chcesz? spytał czarodziej, doskonale wiedząc, czego chce przy- bysz, czego wszyscy pragną. Odwrócił wzrok od owych jasnych oczu. Był dobrym nauczycielem, najlepszym na Goncie, o tak, ale nauczanie go zmęczyło, nie miał ochoty, by znów ktoś plątał mu się pod nogami. Wyczuwał niebezpieczeństwo. Uczyć się szepnął chłopak. Popłyń na Roke polecił mag. Chłopak miał na sobie buty i porządny skórzany kubrak; stać go było, by opłacić przeprawę do Szkoły. W ostateczności mógł na nią zapracować. Już tam byłem. Wodorost zmierzył chłopaka uważnym spojrzeniem. Nie dostrzegł płaszcza ani laski. Nie udało się? Odesłali cię? Uciekłeś? Chłopak za każdym razem kręcił głową. Zamknął oczy, zacisnął wargi. Wy- raznie cierpiał. Potem odetchnął głęboko i spojrzał czarodziejowi wprost w oczy. Moja moc pochodzi stąd, z Gontu oznajmił głosem niewiele donośniej- szym niż szept. Mój mistrz to Enhemon. Mag, którego prawdziwe imię brzmiało Enhemon, zamarł w bezruchu. Patrzył na chłopaka, zmuszając go do odwrócenia wzroku. W milczeniu zaczął szukać jego imienia i ujrzał dwie rzeczy: świerkową szyszkę i runę Zamkniętych Ust. Szukając głębiej, usłyszał w umyśle słowo, nie wymówił go jednak. Zmęczyło mnie nauczanie i mówienie rzekł. Aaknę milczenia. Czy to ci wystarczy? Chłopak przytaknął. 105 Dla mnie zatem będziesz Milczkiem powiedział mag. Możesz spać w kącie pod zachodnim oknem. W drewutni znajdziesz stary siennik, przewietrz go i wytrzep, nie sprowadz z nim myszy. To rzekłszy, odszedł w stronę Overfell, zły na chłopaka za to, że przyszedł do niego, i na siebie za to, że się zgodził. Nie była to jednak złość, która sprawiała, by serce zabiło mu mocniej. Szybko kroczył naprzód wówczas jeszcze mógł cho- dzić szybko czując, jak morski wiatr napiera na niego z lewej strony, a poranne promienie słońca migoczą na falach, za granicą cienia rzucanego przez olbrzy- mią górę. Wspomniał magów z Roke, mistrzów magicznych sztuk, powierników tajemnic i mocy. Okazał się dla was za potężny, co? Dla mnie pewnie też, pomyślał z uśmie- chem. Był spokojnym człowiekiem, lecz lubił smak ryzyka. Przystanął, czując ziemię pod stopami. Jak zwykle wędrował boso. Gdy uczył się na Roke, nosił buty, potem jednak wrócił na Gont, do Re Albi, z laską czarno- księżnika, i wyrzucił je. Stojąc bez ruchu, czuł pod stopami pył i skałę urwiska, i góry w dole, a także korzenie wyspy ukryte głęboko w mroku. W ciemnościach pod wodami wszystkie wyspy łączyły się, tworząc jedność. Tak brzmiały nauki je- go mistrza, którego imię brzmiało Ard, i podobnie twierdzili nauczyciele na Roke. To jednak była jego wyspa, jego skały, pył, ziemia. Z nich wyrastała jego magia. Moja moc pochodzi stąd, powiedział chłopak, jednakże prawda leżała głębiej. Być może, tego mógłby nauczyć go Wodorost co kryje się głębiej niż moc. Właśnie tego nauczył się tutaj, na Goncie, zanim popłynął na Roke. No i chłopak musi mieć laskę. Czemu Nemmerle pozwolił mu odejść z Ro- ke bez laski, z pustymi rękami, jak uczniowi bądz wiedzmie? Podobna moc nie powinna wędrować nierozpoznana i nieposkromiona. Mój mistrz nie miał laski, pomyślał Wodorost i w tej samej chwili zrozumiał: on chce ją dostać ode mnie. Dąb z Gontu z rąk czarodzieja z Gontu. Cóż, jeśli [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|