,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Władysława, stopniała dość szybko i w zasadzie nie miała znaczenia. Chodziło jednak o co innego. W jaki sposób, za jakie ustępstwa uzyska się panowanie w Polsce. Wszak - jak wiadomo - na każdej elekcji formułowano na nowo warunki, na których władca miał objąć rządy. W tym zaś wypadku było rzeczą pewną, że szlachta będzie dążyła do ich zaostrzenia. Ktokolwiek zapoznał się nieco dokładniej z końcowym okresem panowania Zygmunta III, ten wie, iż w ostatnim piętnastoleciu swych rządów król w większości wypadków umiał narzucić sejmowi swą wolę. Co więcej, naruszał nie jednokrotnie istniejące prawo, a powaga jego była, mimo wszystko, tak wielka, korzystał z tak zdecydowanego poparcia większości senatorów, że chociaż nawet szlachta burzyła się, protestowała, to jednak król umiał postawić na swoim. Było pewnego rodzaju nieszczęściem, iż to naruszanie praw, istotnie krępujących swobodę działania króla, dokonywało się via facti, a nie dochodziło do zmiany postanowień prawnych. Obecnie więc szlachta mogła uwa- Władysław IV 97 żać, że nadszedł czas, by na Władysławie wymusić odpowiednie gwarancje. Stąd też już na konwokację poszczególne sejmiki przysyłały posłów z całym naręczem eksorbdtancji, czyli naruszeń praw. W tej sytuacji królewicz nie miał łatwego zadania. Należało przecież z, jednej strony przekonać szlachtę, że nie będzie przeciwnikiem jej przywilejów, zwolennikiem r zad ów absolutnych, z drugiej jednak nie pozwolić zbytnio siebie skrępować. Rzecz jasna, ponieważ królewicz nie miał głosu na konwokacji i elekcji, jego sprawy niogli popierać jedynie stronnicy. Szczęśliwie wśród licznych eksorbitancji znajdowały się i takie, jak na przykład sprawy religijne, które gotów był z całym przekonaniem przyjąć. Jak wiadomo, Zygmunt III prowadził swoistą politykę religijną. Nie posuwając się do żadnych bezpośrednich nietolerancyjnych kroków, patrzał jednak przez palce na antydysydenckie wybryki po miastach, nie przejmował się niszczeniem przez tłum miejski kościołów innowierców, równocześnie zaś był wyraznie nietolerancyjny wobec prawosławia, popierając znienawidzoną przez dyzunitów unię. Jeśli dodamy do tego fakt, że król świadomie pomijał dysydentów przy ważniejszych nominacjach, że jednocześnie propaganda kontrreformacji nie pozo'stawala bez rezultatu, nie zdziwimy się, iż innowiercy, i to zarówno protestanci, jak i prawosławni, uczuli się poważnie zagrożeni. Wystarczyło przecież porachować senatorów, by przekonać się, że już w latach 1613-1617 zasiadało w senacie jedynie 3-8 dysydentów, podczas gdy jeszcze z początkiem panowania Zygmunta III było ich 25-27. Nic dziwnego zatem, iż cały obóz protestancko-prawosław-ny domagał się nowych praw, zabezpieczających ich stan posiadania, zapewniających im przestrzeganie konfederacji warszawskiej. Na czele zjednoczonego obozu innowierców stali dwaj 98 magnaci: Krzysztof Radziwiłł na Litwie i Rafał Leszczyński w Wielkopolsce. Obaj zaprzyjaznieni z królewiczem Władysławem. Poparcia poza tym udzielał im również dość poważny odłam katolików, mianowicie tych, którym drogie były jeszcze dawne hasła tolerancyjne złotego wieku i tych, którzy z rosnącym niepokojeni patrzyli na wzrost znaczenia hierarchii katolickiej. Jak wspomnieliśmy, królewicz gotów był całemu temu obozowi udzielić w miarę możliwości swego poparcia, albowiem w przeciwieństwie do ojca był przekonań tolerancyjnych i od młodości chętnie utrzymywał dobre stosunki z innowiercami. Poza tym kierował się także wyrachowaniem. Jeśli przecież marzył o objęciu rządów w Szwecji, to musiał dowieść swym przyszłym poddanym, iż przekonania religijne nie są dla niego sprawą zasadniczą, że chociaż katolik będzie umiał się znalezć w protestanckiej Szwecji. Ponadto Władysław ciągle jeszcze myślał o swych prawach do korony moskiewskiej i dlatego, jak również, by nie zrażać sobie świetnych żołnierzy - kozaków, gotów był okazać maksimum wyrozumiałości wobec błahoczestia. Przy tym wszystkim jednak istniała pewna granica, której nie zamierzał lub też nie mógł przekroczyć. Musiał się ostatecznie liczyć z potężną hierarchią kościelną jak też z aktywnym obozem gorliwców katolickich. W takich nastrojach udawali się liczni posłowie szlacheccy na zjazd konwokacyjny do Warszawy, w takim usposobieniu oczekiwał Władysław wyników zjazdu, który zaczął się 22 czerwca 1632 roku. Marszałkiem konwokacji obrano hetmana litewskiego Krzysztofa Radziwiłła, przywódcę protestantów litewskich. Zapowiadało to pomyślny przebieg obrad, albowiem można się było spodziewać, że Radziwiłł, chociażby ze względu na bliskie stosunki z królewiczem, nie dopuści do ich zerwania i wpłynie na współwyznaw- 99 ców, by spraw wyznaniowych nie stawiali na ostrzu miecza. Niemniej jednak kwestie religijne miały stanowić główny niemal temat obrad zgromadzenia. Ponieważ narady zaczęły się od ostrych ataków prawosławnych na unitów, 28 czerwca powołano specjalną komisję do ułożenia spornych kwestii i zaproponowania nowych praw, które by na przyszłość zapobiegły naruszeniu pokoju religijnego. Gdy komisja wszczęła obrady, przystąpiono na plenum do słuchania poselstw. Treść tych legacji w ten czy inny sposób dotyczyła królewicza. 28 czerwca mieli posłuchanie posłowie kozaccy zgłaszający szereg próśb, w tym prośbę o opiekę nad Kościołem dyzunickim oraz petycję o przyznanie im prawa głosu na elekcji, zapowiadając, że oddadzą go na królewicza. Dwa dni pózniej posłowie wojska kwar- cianego* również upominali się o prawa głosu. Z podobnym żądaniem wystąpił 3 lipca poseł elektora, powołując się na fakt, że jego pan jako kiążę pruski posiada stanowisko równe senatorskiemu. Wreszcie 4 lipca zarówno protestanci, jak i prawosławni przedstawili swe postulaty, wręczając odpowiednie pisma prymasowi i biskupom. Szły one w pierwszym rzędzie w kierunku zabezpieczenia przyznanych im niegdyś praw. Tak więc domagali się, by innowiercy mieli zagwarantowany dostęp do urzędów ziemskich oraz miejskich, bezpieczeństwo nabożeństw, by metropolię oddano prawosławnym, pozwalając metropolicie uznać zwierzchność patriarchy konstantynopolitańskiego. Z nowych żądań warto wymienić propozycję, aby duchownych innowierczych sądzono tak, jak gdyby byli szlachtą oraz ustanowienia przy królu specjalnego przedstawiciela różnowierców, którego zadaniem, przy zagwarantowaniu swobodnego dostępu do króla, byłoby bronienie swych współwyznawców. Katolicy przyjęli postulaty innowierców z oburzeniem. Jerzy Ossoliński, reprezentujący najbardziej re- 100 akcyjne skrzydło katolickie, oświadczył nawet, iż w żadnym innym państwie nie wystąpili różnowiercy z podobnymi żądaniami. Przy tym wszystkim jednak zdawali oni sobie dobrze sprawę, że coś trzeba będzie dla nich uczynić. Przemawiały za tym różne względy. Tak więc, bodaj po raz pierwszy mieli katolicy do czynienia nie tylko z protestantami, których siły słabły niemal z roku na rok, ale z całym obozem innowierczym, obejmującym również i prawosławnych. Gdy w czasie konwokacji [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|