, Cartland Barbara Święte szafiry 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jestem niespokojna, gdyż nie znajduję się w twoich ramionach.
Inna piękna kobieta zaczęła go nudzić po prostu dlatego, że bez ustanku
bawiła się swoimi włosami, gładząc je i głaszcząc. Wcale nie chodziło jej o to,
że są nieuczesane. Podejrzewał, że po prostu chciała zwrócić jego uwagę na
piękny kształt swoich ramion.
Skupienie Ankany trwało kilkanaście minut. Potem rzekła:
- Jestem pewna, iż papa ma kłopoty... Nie mogę w tej chwili powiedzieć, na
czym one polegają... ale on nie jest sobą! - Zamilkła, po czym dodała: - On jest
w nie bezpieczeństwie, lecz panuje nad sytuacją... I dopóki tak jest, nic mu się
nie stanie.
Odetchnęła głęboko, jakby brakowało jej powietrza. Kiedy zwróciła twarz ku
markizowi, odniósł wrażenie, że wcale go nie widzi.
- Skąd wiesz to wszystko? - spytał po chwili. - I czy to nas naprowadzi na
jego ślad?
- Myślę, że tak. Musimy tylko znalezć się bliżej papy - odparła.
Wstała od stołu, podeszła do sofy i uklękła na niej, by wyjrzeć przez okno.
Projektując urządzenie salonu na jachcie, markiz postanowił, że zamiast
iluminatorów będą tam wielkie okna z taftowego szkła, niezwykle mocne dzięki
stalowym ramom. Mieli więc teraz nieograniczony widok na morskie
przestrzenie. Siedząc przy stole Vale obserwował profil Ankany wpatrującej się
w morze. Jej długie ciemne włosy z niebieskimi połyskami sięgały do pasa. Ku
swemu zaskoczeniu stwierdził, że dziewczyna jest prześliczna.
Następnego dnia po odkryciu jej obecności w kabinie Ankana ukazała mu się
wczesnym rankiem w uroczej sukience. Nie od razu spostrzegł, że skróciła ją
unosząc nieco do góry. Włosy, ujęte małą kokardą na czubku głowy, spływały
jej na ramiona niby czternastoletniej dziewczynce. Była niezwykle szczupła,
pomyślał, że jak na swój wiek o wiele za szczupła. Wyglądała dokładnie tak, jak
postanowiła wyglądać: niby uczennica, której daleko jeszcze do dojrzałości.
Patrząc na nią uświadomił sobie teraz to, czego nie dostrzegł od razu: że jest
niezwykle ładna. Być może właściwsze byłoby tu słowo  piękna", ale wybrał
inne określenie dla odróżnienia jej od kobiet, które admirował w Londynie. Jej
oczy o długich, ciemnych, wygiętych jak u dziecka rzęsach były niezwykle
wymowne. Dominowały w drobnej twarzy i nadawały jej wyraz uduchowienia.
Kiedy jednak dokuczała mu lub sprzeczała się z nim gwałtownie i zawzięcie, co
zdarzało się przy każdym prawie posiłku, w oczach jej zapalały się ognie, a
grymas ironii wykrzywiał usta.
- O czym myślisz? - rzucił ostro markiz. Podejrzewał, że ukrywa przed nim
coś ważnego.
Po chwili milczenia rzekła:
- Błagam bóstwa żyjące na szczytach gór o opiekę nad papą. Jestem pewna, że
mnie wysłuchają.
- Dlaczego uważasz, że bogowie żyją na szczytach gór? - zdziwił się.
- Bogowie, jak również duchy, ilekroć nawiedzają ludzi, zawsze zstępują z
gór. Nigdy nie słyszałam, żeby wchodzili na górę.
- To pewne - zaśmiał się.
- W Grecji zstępowali z Olimpu. Tutaj, na Wschodzie, są mnisi, którzy
wierzą, że bogowie i duchy żyją na szczytach Himalajów - powiedziała Ankana
marzycielsko. - I dlatego są niepokonani.
- Widziałaś Himalaje? - spytał zaskoczony.
- Papa i ja odwiedziliśmy kiedyś klasztor na himalajskim pogórzu - odparła. -
Było to dawno temu, ale nigdy tej wyprawy nie zapomnę.
Markiz, dla którego Himalaje miały całkiem szczególne znaczenie, słuchał jej
z zainteresowaniem. Chciał, by opowiadała dalej, lecz ona, jakby uważając, że są
to sprawy zbyt święte i zbyt ważne, by o nich rozmawiać z byle profanem,
rzekła:
- Lunch skończony. Spodziewam się, że pragniesz zostać sam, opuszczam cię
więc.
Zamierzał powiedzieć jej, że nie musi się spieszyć z odejściem, ale Ankany
już nie było. Długo jeszcze siedział przy stole, myśląc, jak bardzo jest dziwna,
jak zupełnie niepodobna do jego wyobrażenia o młodej dziewczynie.
Tego samego dnia, będąc na mostku kapitańskim, zobaczył ją obserwującą
morświny. Było ich tarń z pół tuzina, płynęły za kilwaterem, jakby ścigały się z
jachtem. Parami wyskakiwały z wody.
Dwa dni pózniej dotarli do Kanału Sueskiego. Zarówno markiz, jak i Ankana
byli podekscytowani widokiem  srebrnej linii", którą Lesseps połączył Morze
Zródziemne z Morzem Czerwonym.  Koń Morski" płynął pod banderą
Królewskiego Jachtklubu. Dzięki temu przysługiwał mu ten sam przywilej co
Flocie Królewskiej: nie musiał uiszczać opłaty portowej. Co więcej, ranga
markiza sprawiła, że nie musieli - wraz z wielką liczbą dużych statków - czekać
na pilota do Port Saidu. Przepuszczono ich od razu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl