,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dziękuję. Był to pierwszy odcień uprzejmości w zachowaniu się pana McCulluma. Biedacy umierają z zimna tu, na Skale. I to też jest powód, że tęsknią za ojczyzną, od której są tak daleko. Wobec tego po co zostali tu przysłani? spytał Hornblower. Od jakiegoś czasu chciał zadać to pytanie, lecz zwlekał z nim, by nie dać panu McCullumowi dobrej okazji do zrobienia mu afrontu. Bo potrafią nurkować na głębokość szesnastu i pół sążni odparł McCullum patrząc mu prosto w oczy. Odpowiedz nie była niegrzeczna; Hornblower zdał sobie sprawę, że przyczyną tej zmiany była jego obietnica dobrego traktowania nurków. Chociaż pożerała go ciekawość, wolał nie ryzykować następnego pytania. Nie umiał sobie wyobrazić, po co Flocie Zródziemnomorskiej potrzebni są ludzie umiejący nurkować na głębokość stu stóp. Zadowolił się zakończeniem rozmowy propozycją wysłania łodzi po McCulluma i jego ludzi. Przybyli na pokład Atroposa Cejlończycy budzili litość swoim wyglądem. Zziębnięci, owijali się ciasno swoimi białymi bawełnianymi szatami; drżeli na ostrym powietrzu niesionym z wiatrem z pokrytych śniegiem gór hiszpańskich. Szczupli, o kruchym wyglądzie, spoglądali wokół siebie bez ciekawości, z wyrazem rezygnacji w ciemnych oczach. Ciemnobrązowy kolor ich skóry wzbudził zainteresowanie ludzi z załogi, którzy stali gapiąc się na nich. Oni sami nie zwracali uwagi na białych, lecz wymieniali ze sobą krótkie zdania wysokimi dzwięcznymi głosami. Panie Jones, proszę umieścić ich w najcieplejszym miejscu na międzypokładzie polecił Hornblower. Niech pan dopilnuje, żeby mieli wygodnie. Proszę porozumieć się z panem McCullumem w sprawie wszystkiego, czego mogliby potrzebować. Pozwólcie, panowie, że ich sobie przedstawię: pan McCullum pan Jones. I będę bardzo zobowiązany, jeśli przyjmiecie gościnnie pana McCulluma w mesie oficerskiej. Hornblower musiał tak to sformułować. Mesa oficerska jest teoretycznie dobrowolnym zespołem oficerów, którzy mogą dobierać sami jej członków, ale musiałby to być zuchwały zespół oficerów, żeby pozwolił sobie na nieprzyjęcie do mesy gościa rekomendowanego przez dowódcę, o czym obaj, i Jones, i Hornblower, doskonale wiedzieli. Panie Jones, musi pan również łaskawie przygotować koję dla pana McCulluma. Niech pan sam zdecyduje, gdzie ją umieścić. Wygodnie było móc tak powiedzieć. Hornblower wiedział równie dobrze jak Jones, o czym świadczyła konsternacja malująca się na jego twarzy że na korwecie uzbrojonej w dwadzieścia dwa działa nie było na pokładzie nawet kwadratowej stopy wolnego miejsca. Okręt już i tak był przepełniony, a obecność McCulluma jeszcze bardziej pogorszy sytuację. Ale niech Jones się martwi, jak znalezć z niej wyjście. Tak jest, sir odpowiedział Jones; króciutka zwłoka w jego odpowiedzi była najlepszym dowodem, jak bardzo głowił się nad tą sprawą. Doskonale odparł Hornblower. Może pan się tym zająć, gdy już będziemy w drodze. Nie możemy więcej tracić czasu, panie Jones. Minuty zawsze były cenne. Wiatr mógł zmienić kierunek lub osłabnąć. Godzina zwłoki teraz mogła pózniej spowodować stratę tygodnia. Hornblower śpieszył się gorączkowo z wyprowadzeniem swojego okrętu z gardzieli cieśniny na szersze wody Morza Zródziemnego, gdzie będzie dosyć przestrzeni morskiej na lawirowanie pod wiatr, gdyby zaczął dąć lewanter[32]. Przywołał przed oczy wyobrazni obraz zachodniej części Morza Zródziemnego; wiejący w tej chwili wiatr północno-zachodni mógł szybko przenieść okręt wzdłuż południowego wybrzeża Hiszpanii, za niebezpieczną płyciznę Alboranu[33], aż do przylądka Gata, gdzie hiszpański brzeg ostro wyginał się ku północy. Gdy już tam dotrze, będzie mniej ograniczony; nie uspokoi się, póki nie zostawią za sobą Gapę de Gata. Aączyło się z tym czemu Hornblower nie mógł zaprzeczyć jego osobiste pragnienie działania, dowiedzenia się, co czeka go w przyszłości, wejścia na ścieżkę, na której byłaby przynajmniej możliwość przygody. Szczęśliwie się składało, że istniała taka zbieżność między jego obowiązkami i pragnieniami; jeden z drobnych okruchów pomyślnego zrządzenia losu, powiedział sobie z gorzkim uśmiechem, jakie trafiły mu się od czasu, gdy wybrał zawód oficera marynarki wojennej. W każdym razie dotarł do Zatoki Gibraltarskiej po nastaniu świtu i opuszczał ją przed zmrokiem. Nie można mu było zarzucić, że traci czas. Okrążyli Skałę; Hornblower spojrzał na kompas i w górę, na proporczyk dowódcy powiewający na topie masztu. Pełnymi żaglami ostro do wiatru! rozkazał. Pełnymi żaglami ostro do wiatru, sir powtórzył jak echo sternik od steru. Nadleciał ostry powiew wiatru od Sierra de Ronda, przechylając Atroposa na burtę, gdy Zbrasowane reje utrzymywały żagle w takim położeniu, że mogły go one pochwycić. Okręt trwał w przechyle; dopędziła go krótka, stroma fala, resztka atlantyckiego wału wodnego, jaka pozostała po przejściu przez gardło cieśniny. Podniosła rufę Atroposa , który zaczął gwałtownie kołysać się pionowo, przeciwstawiając się tej niezwykłej kombinacji przeciwnych kierunków wiatru i fali. Jedna fontanna trysnęła pod nawisem rufowym, druga wokół zagłębionego w wodzie dziobu. Okręt znowu zarył się w wodę na krótkiej fali. Była to tylko niewielka jednostka, najmniejszy trójmasztowiec w marynarce wojennej, najmniejszy okręt zasługujący na posiadanie dowódcy w stopniu kapitana. Wyniosłe fregaty, masywne okręty uzbrojone w siedemdziesiąt cztery działa mogły patrzyć z góry na Atroposa . Hornblower rozejrzał się wokół po chłodnym w czas zimowy Morzu Zródziemnym, podniósł wzrok na świeże chmury zaciemniające słońce chylące się ku zachodowi. Fale mogły rzucać jego okręcikiem, a wiatry przechylać go na obie strony, ale stojąc mocno na nogach tu, na pokładzie rufowym, on był ich panem. Ogarnęło go uniesienie, gdy jego okręt płynął tak w nieznane. Trwał w tym nastroju uniesienia, nawet gdy zszedł z pokładu do swojej kajuty. Przedstawiała ona zupełnie beznadziejny widok. Tutaj Hornblower umartwiał swe ciało od czasu wejścia na pokład w Deptford. Sumienie nie dawało mu spokoju za te krótkie godziny stracone na pobyt z żoną i dziećmi; po zameldowaniu gotowości do wyjścia w morze nie zszedł już z okrętu ani razu. Nie było pożegnania z Marią, leżącą jeszcze po porodzie, ani z małym Horatiem i córeczką Marią. Nie kupił też żadnego wyposażenia do kabiny. Umeblowana była tym, co zrobił dla niego cieśla okrętowy; krzesełka z płótna żaglowego, grubo ciosany stół, koja ze sznurami naciągniętymi na ramie do podtrzymywania zwykłego brezentowego siennika wypchanego słomą. Pod głową płócienna poduszka, też wypchana słomą, i szorstkie koce, dostarczone przez zaopatrzenie marynarki wojennej, dla przykrycia chudego ciała. Pod stopami, na deskach pokładu, nie było żadnego dywanika; światło dawała cuchnąca latarnia okrętowa, dyndająca u belki pokładowej. Deska z otworem w środku podtrzymywała cynową miskę do mycia; nad miednicą zawieszone było na ściance grodziowej lusterko z kawałka polerowanej stali, pochodzące ze skromnego brezentowego zawiniątka Hornblowera z przyborami toaletowymi. Najbardziej okazałymi przedmiotami były dwie skrzynki z rzeczami ustawione w dwóch kątach; gdyby nie one, kajuta przypominałaby celę zakonnika. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|