,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Terezę i Lineza. Rozmawiał z nimi, kilkakrotnie pokazując rozkopane wzgórze; osła- niał oczy dłonią, bo jaśniejące na wschodzie niebo oślepiało i znów patrzył prawie ostentacyjnie. Rzeczywiście. Nadsetnik nic nie chciał od wezwanej dwójki, pragnął tylko, by żoł- nierze dokładnie zobaczyli, że dowódcy oglądają przeklęty pagórek, nie boją się wcale kamiennego smoka; owszem, patrzą nań z ciekawością, z uwagą, bez pośpiechu. . . Do- piął swego. Sprowokowani legioniści skierowali spojrzenia tam, gdzie on. . . i najpierw odwracali je pospiesznie, gdy tylko pojęli, na co patrzą. Lecz potem wielu uświadomiło sobie, że jeśli od patrzenia istotnie pojawiają się niedobre sny no to już spojrzeli, trudna rada! Teraz, równie dobrze, mogli patrzeć bez końca. I patrzyli, a za nimi inni. 378 Ambegen, gdy nagapił się do woli (nie tylko zresztą na smoka; błędem byłoby także poświęcanie mu nadmiernej uwagi), odesłał setników do oddziałów i dalej jechał na czele, w asyście konnych kurierów. Ostatni przemarsz udał się tak samo, jak wszystkie poprzednie przemarsze: starannie obliczywszy, kiedy ruszyć i jakie tempo utrzymać, Ambegen dotarł na pole bitwy w naj- lepszym dla siebie momencie. Wyłaniająca się z porannej szarówki, niebezpiecznie bli- ska linia żołnierzy, tak silna, jakiej nie było od czasu bitwy pod Alkawą, maszerująca prosto i bez wahań wywarła piorunujące wrażenie. Zamieszanie pod lasem wzmogło się tak bardzo, jakby naraz ktoś oblał wszystkich walczących wrzątkiem. Jakieś gru- py i grupki rozbiegały się w różne strony, wrzaski i ryki przybrały na sile, wybijając się nad stłumiony gwar bitewny, już od dawna dochodzący do uszu żołnierzy. Całe oddziały srebrnych wyrywały się z kłębowiska, uchodząc w stronę szarego, niewyraznego garbu, inne zgraje, chyba nie tylko srebrne, ale także złote, biegły do lasu, biły się po drodze, szły w rozsypkę. . . Ambegen spokojnie, równo parł naprzód, jakby tym marszowym krokiem zamierzał wejść w sam środek kotłowaniny. Przy wciąż narastającym zamie- 379 szaniu, zbliżył się do Alerów na mniej niż pół mili i stanął. Po czym zaczął niszczyć wrogie armie nic właściwie nie robiąc, tylko stojąc. . . Nie wiadomo, kto przed świtem brał górę pod lasem meldunki ostatnich zwia- dowców były dosyć niepewne i sprzeczne. Ale teraz zwyciężali złoci. Srebrni wojow- nicy wyłączali z bitwy coraz większe siły, na łeb na szyję ustawiając je tak, by osłonić wzgórze przed możliwym uderzeniem legionistów. Pospiesznie, ale i niezdarnie, for- mowała się dość cienka, chociaż długa linia. Nie trzeba było szczególnie wnikliwej obserwacji, żeby poznać, iż wojownicy są zmęczeni, często kontuzjowani, wehfety po- ranione, przez co jeszcze mniej posłuszne niż zwykle. . . Ambegen, jakby podejmując wyzwanie, posunął się w tamtym kierunku tylko odrobinę i znów stanął. Lecz ten słaby ruch najzupełniej wystarczył, by wypadły skądś nowe oddziały, jeszcze bardziej wzmacniając linię broniącą wzgórza. Ambegen czekał. Czas płynął. Bitwa pod lasem zaczynała zmieniać się w masakrę; srebrni Alerowie zostawili tam zbyt małe siły. Przez czas jakiś mogły one powstrzymać złote zgraje, ale właśnie tylko przez czas jakiś. . . I ten czas powoli się kończył. Ku Trzem Wsiom, a także w stronę 380 nieforemnego, przybranego mnóstwem porąbanych drzew garbu, zaczęły pryskać poje- dyncze złote sfory, nie mające już pod lasem przeciwnika, który mógłby je skutecznie zatrzymać. Srebrni przypuścili ku nim bohaterskie, desperackie kontrataki. Pobili jed- nych, wykruszyli się w starciu z drugimi. Napłynęły jakieś nowe, jezdne i piesze oddzia- ły od Trzech Wsi, a także od okrytego setkami gałęzi potwora. Wciąż tam prowadzono jakieś prace. Ambegen niecierpliwił się; według tego, co usłyszał od wysłanniczki Do- rlota, największe siły srebrnych biły się w Suchym Borze, na wprost zniszczonej wsi. Musiały być tam jakieś rezerwy! Nadsetnik chciał je zobaczyć i przekonać się, do czego zostaną użyte. W kłębowisku pod Suchym Borem pojawiły się nowe siły złotych. Dwie wielkie gromady rudych stworów, długimi, choć cięższymi niż zwykle susami śmigających nad rozmiękłą ziemią, spływały wzdłuż skraju lasu, od zachodu, przybywając widać z ob- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|