,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
marzenia i myśli pełne żalu; co kruszą twarde serca, a miękkie hartują na niezłomną stal; Da- ry niebios rzeczy ziemskie... Hollis szperał w szkatułce. I wydało mi się przez tę chwilę oczekiwania, %7łe kabina szkunera zapełnia się niewidzial- nym żyjącym tętnem lekkich oddechów. Wszystkie duchy wygnane z niewiernego Zachodu przez ludzi, którzy twierdzą, że posiedli mądrość i swobodę, i spokój wszystkie bezdomne duchy niewiernego świata pojawiły się nagle wokół Hollisa, schylonego nad szkatułką; wszystkie wygnane i czarowne duchy kochanych ongi kobiet; wszystkie piękne i tkliwe du- chy ideałów zachowanych w pamięci, zapomnianych, umiłowanych, znienawidzonych, wszystkie odepchnięte i pełne wyrzutu duchy przyjaciół podziwianych, uwielbianych, da- rzonych ufnością, spotwarzonych, zdradzonych, zabranych przez śmierć wszystkie te duchy przybyły z niegościnnych okolic ziemi, aby stłoczyć się w mrocznej kajucie, jak gdyby ta kajuta była jedyną ich ostoją na szerokim świecie, opanowanym przez zwątpienie, jedynym zródłem wiary i zadośćuczynienia... Minęła sekunda i wszystko znikło. Tylko Hollis stał naprzeciw nas, a w jego palcach błyszczał jakiś drobny przedmiot. Wyglądało to na pienią- żek. Znalazłem nareszcie rzekł. Podniósł przedmiot do góry. Była to pensowa moneta z roku jubileuszowego pozłacana, z dziurką przebitą u brzegu. Hollis spojrzał na Karaina. Oto amulet dla naszego przyjaciela rzekł do nas. Rzecz sama przez się niezmiernie po- tężna, jak wiecie pieniądz a wyobraznia Karaina już pracuje. Ten włóczęga pełen jest lo- jalności. Oby tylko jego purytanizm nie spłoszył się wizerunkiem... 24 Nie odrzekliśmy nic. Nie wiedzieliśmy, czy to ma nas zgorszyć, czy rozśmieszyć, czy przynieść nam ulgę. Hollis, zbliżywszy się do Karaina który wstał jak gdyby strwożony podniósł monetę i przemówił po malajsku. Oto wizerunek wielkiej królowej i najpotężniejsza ze wszystkich rzeczy znanych białym ludziom rzekł uroczyście. Karain zakrył dłonią rękojeść krysa na znak czci i utkwił wzrok w głowie ozdobionej ko- roną. Niezwyciężona. Pobożna szepnął. Potężniejsza jest niż Sulejman Mędrzec, który, jak wiesz, rozkazywał duchom ciągnął Hollis poważnie. Ja ci to daję. Trzymał monetę na wyciągniętej dłoni i, patrząc na nas w zamyśleniu, odezwał się po an- gielsku: Ona także rozkazuje duchowi swego narodu: potężny ten demon, sumienny, bezwzględ- ny, nieposkromiony... czyni wiele dobrego niechcący... wiele dobrego... od czasu do czasu... i nie ścierpiałby żadnych awantur choćby ze strony najzacniejszego ducha o taką drob- nostkę jak strzał naszego przyjaciela. No, otrząśnijcie się, wyglądacie, jakby was piorun raził. Pomóżcie mi wzbudzić w nim wiarę od tego wszystko zależy. Ludzie jego będą się gorszyć mruknąłem. Hollis spojrzał przeciągle na Karaina, który zamarł w najwyższym podnieceniu. Stał sztywno z głową odrzuconą w tył; toczył dziko błyszczącymi oczyma, rozdęte jego nozdrza drgały. A niech tam! rzekł wreszcie Hollis. To zacny chłop. Dam mu coś, czego będę na- prawdę żałował. Wyjął wstążkę ze szkatułki, uśmiechnął się na jej widok wzgardliwie i wyciął nożyczkami kawałek skóry z dłoni rękawiczki. Zrobię mu coś takiego, wiecie, co to chłopi noszą we Włoszech. Zaszył pieniądz w delikatną skórę, przymocował do wstążki i związał jej końce. Robił to z wielkim pośpiechem. Karain patrzył cały czas na jego palce. No więc rzekł Hollis i przystąpił do Karaina. Patrzyli sobie z bliska w oczy. Wytężony wzrok Karaina zagubił się w spojrzeniu Hollisa, który spoglądał władczo i rozkazująco po- ciemniałymi nagle oczami. Stanowili jaskrawy kontrast; jeden nieruchomy i jak z brązu, drugi olśniewająco biały wznosił powoli ramiona, których potężne muskuły grały lekko pod skórą błyszczącą jak atłas. Jackson przysunął się bliżej z miną człowieka, który staje przy koledze w ciężkim położeniu. Rzekłem z naciskiem, wskazując na Hollisa: Młody jest, ale mądry. Wierz mu! Karain pochylił głowę. Hollis zarzucił mu lekko na szyję granatową wstążkę i odstąpił w tył. Zapomnij i żyj w pokoju! zawołałem. Karain zdawał się budzić ze snu. Ha! wy- mówił i otrząsnął się, jakby zrzucając jakiś ciężar.. Rozejrzał się pewnym wzrokiem. Na po- kładzie ktoś ściągnął z luku zasłonę i fala światła wpadła do kajuty. Był już ranek. Czas na pokład rzekł Jackson. Hollis wciągnął kurtkę i ruszyliśmy, prowadzeni przez Karaina. Słońce wzeszło już za wzgórzami i długie ich cienie kładły się na zatokę wśród perłowego światła. Powietrze było przezroczyste i chłodne. Wskazałem na krętą linię żółtych piasków. Nie ma go tam rzekłem dobitnie do Karaina. Już nie czeka. Odszedł na zawsze. Pocisk jasnych, gorących promieni wpadł do zatoki przez szparę między dwoma szczytami i woda jak zaczarowana zajaśniała naglą skrzącym się blaskiem. Nie! Nie czeka rzekł Karain, popatrzywszy długo na brzeg. Nie słyszę go ciągnął powoli. Nie! Zwrócił się do nas: Znów odszedł na zawsze! zawołał. 25 Przytakiwaliśmy energicznie, raz po raz, bez najmniejszych skrupułów. Chodziło przede wszystkim o to, aby wywrzeć na nim potężne wrażenie, aby odczuł zupełne bezpieczeństwo koniec udręki. Robiliśmy, co było w naszej mocy, i mam nadzieję, że ujawniliśmy dość silnie naszą wiarę i potęgę Hollisowego czaru, aby usunąć cień wszelkiej wątpliwości. W ciszy gło- sy nasze brzmiały radośnie naokoło Karaina, a nad jego głową niebo, przejrzyste i niepokala- ne, rozpięło delikatny błękit od brzegu do brzegu i dalej ponad zatoką, jakby chciało otoczyć pieszczotą swego blasku wodę, ziemię i tego człowieka. Kotwica była podniesiona, żagle wisiały nieruchomo i pół tuzina wielkich łodzi dążyło w naszą stronę, aby nas wyholować z zatoki. Wioślarze w pierwszej łodzi, która podpłynęła pod szkuner, podnieśli głowy i zobaczyli swego władcę stojącego między nami. Rozległ się cichy [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|