,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Esther. Maddie zamknęła oczy. - Aha. Co słychać u Esther? - Wszystko w porządku. Jesteś pewna, że nic ci się nie stało w tę twoją biedną głowę? To tyle, jeśli chodzi o zmianę tematu w rozmowie z mamą. - Proszę, opowiedz mi raczej o Glorii. - Właściwie niewiele zostało do opowiadania, ale gdybyś mnie spytała, od razu powiedziałabym ci, że była taka od początku. Pamiętasz, co się działo, kiedy nie zaprosili jej w pierwszej klasie do National Honor Society? Zemdlała, wyobraź sobie, wprost na sali gimnastycznej. - Jakoś mi to umknęło. - Maddie próbowała przypomnieć sobie Glorię ze szkolnych czasów, bledszą nawet niż dziś, przemykającą pod ścianami. Policzki różowiły się jej lekko wyłącznie na widok Brenta, znakomitego rutbolisty, szkolnego herosa. Powinna jej wówczas go zostawić. - Jest trzy lata młodsza ode mnie. Przyszła do pierwszej klasy, kiedy ja szykowałam się do college'u. - No to wierz mi, że zrobiła prawdziwe przedstawienie. Wstrzymała oddech i posiniała. Inna rzecz, że zawsze była sinawa. Ta kobieta źle się odżywia. Ale należy do tych, które w końca zawsze dostaną, czego chcą. Te blade, chude blondynku delikatne niczym dmuchawce... Ich trzeba się strzec przede wszystkim. - Zapamiętam. - Maddie postanowiła wykorzystać tę mądrość w przyszłości. - Pomyśl tylko o Candace z banku. Maddie posłusznie pomyślała o Candace z banku, promieniującej zdrowiem fizycznym i psychicznym, inteligentnej, sensownej, praktycznej blondynce jakby wprost z reklamy najlepszej w stanie siłowni, o Candace, która prawdopodobnie położyłaby na rękę połowę swych klientów. - Nigdy nie wydawała mi się delikatna jak dmuchawiec... - No nie, to ta jej niemiecka krew, ale przecież niby tylko uśmiecha się, uśmiecha, i proszę, jest dyrektorem banku. - Dobrze, mamo, poddaję się. Nic nie rozumiem. - To pomyśl, skąd ona się tam wzięła. Przecież nie dzięki rodzinnym pieniądzom. - Mama prychnęła w telefon. - Na litość boską, mówimy o Lowerych! Więc jak to się stało, że rządzi bankiem? Harold Whitehead nie ma nic do powiedzenia. Do niczego się nie nadaje. Sadzają go w fotelu, bo dobrze w nim wygląda, i podpierają, żeby nie spadł. A ona podejmuje wszystkie decyzje. Maddie przypomniała sobie posłusznie Candace z czasów szkoły średniej, jej garderobę, w której jedno nie pasowało do drugiego, uczącą się zawzięcie, by dostać stypendium, zawsze spokojną, zawsze panującą nad sytuacją. Nie pozwoliła, by miasto pisało scenariusz jej życia, nie dała mu się pokonać. Może należałoby wziąć z niej przykład? - Mamo, przecież ona pracowała jak wściekła, by osiągnąć tę pozycję. - Wiem. Ale wcale tego po niej nie widać, prawda? Jest taka chłodna, opanowana. - Myślałam, że ją lubisz. - Bo lubię. To bardzo miła osoba. Po prostu zdumiewa mnie, że ktoś z Lowerych kieruje bankiem. - Nic z tego nie rozumiem. Pora kończyć tę rozmowę. Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz miała jakieś naprawdę dobre informacje o Glorii. - Wzięła sobie Wilbura Cartera na adwokata. Nie do wiary! Ta kobieta musi być głupsza od buta. Każdy dureń wie, że dobrego adwokata do spraw rozwodowych szuka się w Limie. No tak: trzeba zajrzeć do książki telefonicznej Limy. Rozwód będzie wystarczająco smakowitym kąskiem dla miasta; po co Maddie ma jeszcze wyjść na głupszą od buta? - Wracam do łóżka - oznajmiła. - Dbaj o siebie i proszę, nie martw się o mnie. - I tak będę się martwić. Nie odchodzę od telefonu, jeśli będziesz czegoś potrzebować, dzwoń natychmiast. - Dziękuję, mamo. Kocham cię. - Ja też cię kocham, Maddie. A teraz odpoczywaj. Powinnam być milsza dla i tej kobiety, pomyślała Maddie, odwieszając słuchawkę. Wróciła do kuchni, napełniła szklankę wodą, wzięła dwie tabletki przeciwbólowe, następnie przeszła na ganek i usiadła w jednym [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|