,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzwoneczki. Nad stołem nie widać wibracji jej rąk. Ona się śmieje. Nie jest smutna. Jak rany koguta! Wtem w szparze pod drzwiami wejściowymi kłębi się mgła. Przez płytę dębową przenika naga dziewczynka. Ma co najwyżej trzy lata. Takie małe dziecko nie powinno się błąkać samo. Kiedy madame Boliva wzywa mnie, żebym do nich przyszła, ja podchodzę do dziewczynki. Jej postać jest mętna. Tkwi pomiędzy nie krócej ode mnie, półtora miesiąca, może dłużej. Widzę, że niegdyś miała oliwkową cerę, duże piwne oczy, kasztanowe włosy. Wie, że do niej podchodzę, że ją widzę, ale się nie rusza. Ręce zwisają jej przy piersi jak łapki wiewiórce. Tak, widzę cię. Mam na imię Razi. A ty? Donna. Nie bój się. Zabłądziłaś? Kiwa głową. Po co tu przyszłaś? Bo tak ładnie dzwonią te dzwoneczki. Zostań ze mną, Donno. Nie odchodz. Pomogę ci. Jestem wściekła, że ta błazenada odbywa się przed moją rodziną, że ta dziewczynka błąka się nago i nikt jej nie pomoże, że gdy naprawdę zjawiam się u nich, widzę jedynie ich idiotyczną błogość. Jednym tchnieniem gaszę świece. Madame Boliva rozkazuje, żeby wszyscy pozostali na swoich miejscach, bo mój duch zstąpił wśród nich. Donna odchodzi ode mnie i bierze książkę ze stołu przy babci. Chwilę ją trzyma, a następnie puszcza, delikatnie pchnąwszy przed siebie. Przez te ciemności ledwo widzę, jak książka leci okładką do góry w stronę drzwi. Wreszcie uderza w witrażowe szkło i upada z cichym stuknięciem. Ten dzwięk uprawdopodabnia całą scenę. Donna zrzuca wazon na podłogę. Wazon się nie rozbija. Dziewczynka chichocze. Bierze całe naręcze czasopism i nagle papierowy gejzer bucha pod sufit. Mała klaszcze, a przy każdym zetknięciu jej drobnych dłoni błyska snop światła. Podejdz bliżej, kochanie. Tylko mnie nie dotykaj. Próbuję zatrzymać ją elektromagnetycznym cyklonem, ale energia wymyka mi się spod kontroli. Fotografie w ramkach grzechoczą o ścianę przy schodach. Pęka szkło. Na drewnianą posadzkę z brzękiem tysiąca dzwoneczków sypią się odłamki, ostre jak igła. Wszystkie fotografie dziadka, moje, naszego wojaka Rogera lecą na ziemię. Twarz wuja Rogera pada mi do stóp. Szklane odpryski przeszywają mu głowę, szyję, ramiona. Aż dziw bierze, bo umarł pod obstrzałem szrapneli i kul! Madame Boliva patrzy, jak fruwają wyrwane kartki. Czujemy cię, Razielo. Co chcesz przekazać swoim bliskim? Moja rodzina rozgląda się wyczekująco po pokoju. Dziewczynka obchodzi stół i stuka w każdą parę połączonych rąk, które natychmiast się puszczają mamy z Andrew, Andrew z babcią, babci z madame, madame z tatą. Tata dzga ręką pustą przestrzeń. Donna wdrapuje mu się na kolana i zarzuca ręce na szyję. Kiedy przyciąga instynktownie do siebie drobną figurę dziewczynki, ona tuli się do niego i kładzie mu prawą rękę na piersi. Claire mówi tata z przerażeniem, aż cały się trzęsie. Krzesło pod nim drży. Zostaw go! krzyczę na Donnę, która prostuje się, odwraca do mnie, zeskakuje. Od razu widzę, że nie wie, co zrobiła. Dotknęła cię, ojcze mówi madame Boliva. Podbiegam najchętniej bym ją skrzywdziła, spaliła jej skórę, zniszczyła strój. Ta kobieta nie ma pojęcia, co wywołała. Czuje mój żar, osłania rękami twarz, krzyczy. Krąg pęka. Moi bliscy reagują krzykiem, odskakują do stołu. Wpadam w furię, obijam się o ściany, bo tracę panowanie nad sobą. Im bardziej próbuję się pohamować, tym głośniej stukają. Wreszcie tata podchodzi chwiejnym krokiem do włącznika i oświetla zastygłe w bezruchu grono. Wszyscy stoją. Mama zasłania rękami usta. Babcia wbija wzrok w ziemię, tuż obok stóp madame Bolivy. Medium wskazuje paluchem swój leżący but i dzwoneczki. Andrew ma spuszczoną głowę, zaciśnięte pięści. W kącie tajemnicza dziewczynka obejmuje się rękami, wytrzeszcza szkliste oczy. Dotknęła cię powtarza madame Boliva autorytatywnie. Cóż za dramaturgia! Nigdy nie czułam tak silnej obecności. Jej duch ma moc. Proszę pani odzywa się Andrew. Pani nie ma pojęcia. To nie była moja córka oznajmia tata. Prawą ręką chwyta się za serce. Nie wolno kwestionować tego, co się widziało. I proszę uwierzyć, panie Nolan, że się z panem skontaktowała. Madame mówi to stanowczo, z pełnym przekonaniem. To nie była moja córka. Tata podskakuje do niej i kopie dzwoneczki w drugi kąt pokoju. Nie wiem, co za sztuczki... co za dziwną hipnozę... wprowadziła pani pod mój dach. Ale okrucieństwem jest urządzać tego rodzaju pokaz rodzinie w takiej chwili. Barrett, błagam cię szepcze mama. Proszę natychmiast opuścić mój dom. Tata jest tak rozjuszony, że gotów tę kobietę uderzyć. Madame Boliva spuszcza głowę, wsuwa nogę w but, idzie do drzwi. Wychodzi. Towarzyszy jej metaliczny powiew, zwiastun nadciągającej wielkiej burzy. Wraz z zamknięciem drzwi cicho trzaska zapadka gałki. Tata przełyka głośno ślinę. Lily, nigdy więcej nie każ mi w czymś podobnym uczestniczyć. Ależ kochanie uspokaja go mama. Claire, przestań. Muszę się napić. Tata ociera pot z czoła. Idzie do swojego gabinetu. Co się stało? pyta babcia. W życiu nie widziałam czegoś podobnego. Ani nie czułam takiej obecności. Mama patrzy na babcię, potem na Andrew. Nie może zaprzeczyć temu, co widziała, ale nie ma zwyczaju omawiać tego, czego nie zdążyła przemyśleć. Andrew, który zwykle szybko umie zrekapirulować sytuację w słowach, teraz milczy. Nie zdradza swoich przemyśleń, lecz bierze babcię za rękę, a mama głaszcze ją po drugiej, lewej. Aż cały tężeje, kiedy babcia i mama zaczynają płakać. Po chwili jednak mama opanowuje się. Zaprowadzę cię na górę mówi w końcu do babci. Andrew, zostań, proszę. Dawno cię nie widziałam. Dziękuję, ale muszę już iść. Babcia całuje go w policzek, a mama ujmuje w obie ręce jego napiętą żuchwę. Och, Andrew mówi łamiącym się, słabym głosem. Nie zrywaj z nami więzi. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|