, Harrison Harry 2. Stalowy Szczur 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dołowi, odskoczyłem i złapałem je, nadając mu jeszcze większą szybkość. Ruch ten
zakończył się suchym trzaskiem łamanej kości i krzepiącym rykiem bólu.
%7łałowałem tylko, że naprawdę nie mam już więcej czasu, by dostarczyć mu
prawdziwych powodów do wrzasków. -- Widzieliście, że zaatakował mnie znienacka -
poinformowałem lekko zaskoczoną klientelę, zdążając równocześnie ku drzwiom.
-Idę po policję, dopilnujcie, żeby nie zwiał!
Co prawda, gość leżał za barem jęcząc przerazliwie, więc szanse, że zacznie
uciekać, były minimalne. Równie nikła była jednak moja chęć zawiadomienia glin.
80
Zanim te oczywiste wnioski dotarły do zgromadzonych, ja byłem już za drzwiami.
Naturalnie nie biegłem, nie robiłem niczego, co przyciągałoby uwagę.
Pospiesznym krokiem podążyłem do siebie i dopiero w pokoju odetchnąłem z
ulgą. Pierwszymi rzeczami, jakie ujrzałem były butelka i strzykawka. Gdy je
brałem, ręce jeszcze mi nie drżały, lecz były już tego bliskie, a zaczęły trząść
się naprawdę, gdy spostrzegłem, że pozostał mi nie więcej niż milimetr płynu.
Niezbędną rzeczą stało się uzupełnienie zapasów. Fakt, że o tej porze wszystkie
apteki były już nieczynne, nie stanowił żadnej przeszkody.
Już starożytni twierdzili, że broń jest wartościowsza od gotówki. Moja
siedemdziesiątka piątka spoczywała w znajdującej się pod biurkiem walizce i
mogła przysporzyć mi więcej dóbr niż całe zapasy wszystkich pieniędzy w
galaktyce. I to był mój błąd. Coś wewnątrz aż krzyczało, lecz zignorowałem to.
Myśli miałem zaprzątnięte potrzebą pośpiechu i tym, w jakiej kolejności muszę
wszystko załatwić.
Gdy złapałem za kolbę, pamięć powróciła... tyle że za pózno.
Rzuciłem się ku drzwiom, ale byłem zbyt wolny. Za sobą
usłyszałem cichutki trzask pękającego granatu gazowego, który na wszelki wypadek
umieściłem pod pistoletem. Nawet pogrążając się w nieświadomości zastanawiałem
się, jakim cudem mogłem zrobić coś równie głupiego...
94
81
Powrotowi do przytomności towarzyszyły różne odczucia, dominował jednak żal.
Pamiętałem wszystko dokładnie, jako że zdjęty już został posthipnotyczny
blok. Aż za dokładnie potrafiłem odtworzyć całe moje szaleństwo. Doznania
okazały się ciekawe - prócz paru spraw, których było mi autentycznie wstyd.
Ogarnęła mnie fascynacja nowym, nieznanym świat. Poza tym bliższej analizy
wymagał teraz mój stosunek do Angeliny. Nie ulegało bowiem kwestii, że darzyłem
ją serdecznym, głębokim uczuciem. Miłością? Można to i tak nazwać. Sądzę, że
każdy inny termin byłby nieodpowiedni. Zdawałem sobie sprawę z tego, że takie
idee to mrzonka, coś zupełnie niemożliwego do spełnienia, podobnie jak
pamiętałem o najrozmaitszych wadach dziewczęcia. Mimo to uczucie kwitło.
Skoncentrowałem się jednak na istotniejszych problemach, jako że tamtego i
tak nie byłem w stanie rozwiązać. Znalezienie Angeliny powinno być proste - nie
miałem co prawda żadnych dodatkowych informacji, ale rozumiałem już co i w jaki
sposób chciała osiągnąć.
Chodziło jej rzecz jasna o władzę na planecie Freibur. I wydawało się równie
oczywiste, że chciała ją zdobyć nie poprzez wpływ na osobę króla. Przemoc - to
był jedyny i właściwy sposób. Przewrót pałacowy, rewolucja czy zamach na samego
króla - oto co przygotowywała.
Dawniej tron był stawką, o którą toczono wojny. To minęło, odkąd Liga
zadomowiła się na planecie, ale wszystko mogło przecież powrócić jeszcze do
dawnego stanu. Z całą pewnością Angelina czaiła się gdzieś tu, przygotowując
ludzi do tego ambitnego zadania. Któryś z silnych miejscowych hrabiów był z
pewnością sterowany obecnie nowymi bodzcami kierującymi go w stronę tronu.
82
Angelina działała już kiedyś w taki sposób i nie było powodu, dla którego nie
mogłaby tego powtórzyć. Nie miałem cc do tej kwestii najmniejszych wątpliwości.
Pozostawała tylko jedna sprawa do wyjaśnienia: kto jest tym człowiekiem?
Zacząłem znów od miejscowej prasy, gdzie w rubryce z plotkami rzucił mi się
w oczy anons mówiący o wydawanym przez króla wielkim balu. Oczywiście takiej
okazji do towarzyskich pogaduch i spotkań nie przepuści nikt z arystokracji.
Miałem dwa dni, żeby tam się dostać i spędziłem ten czas nawet pracowicie.
Skonstruowałem sobie idealne dossier, które było nie do sprawdzenia i nie do
podważenia. Ojczyzną mą uczyniłem odległą prowincję, ubogą we wszystko poza
dialektem, który był przedmiotem większości freiburskich dowcipów. Mieszkańcy
Misteldross - bo tak się owa kraina nazywała - słynęli z ignorancji i
dziedzicznej tępoty. Była tam cała masa arystokracji, której nikt nie znał
osobiście, ale o której wszyscy słyszeli.
Stałem się autentycznym grafem Bentem Diebstallem. Rodowe nazwisko, gdyby
tłumaczyć je na ogólnie dostępne języki, oznaczało tak bandytę, jak i poborcę
podatkowego co dawało dość dobre pojęcie o zwyczajach, jak i o pochodzeniu.
Jeden z krawców uszył mi twarzowy uniform, a ja począłem zgłębiać historię rodu.
W wolnych chwilach zaopatrzyłem się w kilkanaście pomocnych drobiazgów i
posłałem barmanowi okrągłą sumkę. To, że miałem rację łamiąc mu rękę, nie
zmniejszało niesmaku, który we mnie pozostał. Ot, taką już mam słabą naturę.
Nocna wizyta w królewskiej drukarni zakończyła ten pracowity okres.
Mój uniform błyszczał wszystkimi kolorami tęczy, buty lśniły jak w karnej
kompanii, no i byłem jednym z pierwszych gości. Wspaniale zadzwoniłem
oporządzeniem kłaniając się królowi. Wszyscy na Freibur hołdowali tradycji,
toteż straciłem trochę czasu, aby oduczyć się potykania o własną szpadę.
Oczy jego wysokości były z lekka zamglone i niezbyt przytomne, więc
doszedłem do wniosku, że plotki o prywatnej flaszce, którą zwykł podpierać się
przed każdą publiczną uroczystością, były zgodne z prawdą. Bez wątpienia
przedkładał chrząszcze nad dworaków, był bowiem entomologiem amatorem i to wcale
niezłym.
Zwróciłem się do królowej - z wyglądu o wiele bardziej atrakcyjnej. Nic
dziwnego zresztą, bo była o dwadzieścia lat młodsza. Plotka głosiła, że
nienawidziła owadów, dużą sympatią darzyła natomiast gatunek ssaków określany
jako homo sapiens. Sprawdziłem to podczas powitania, stosując specjalny uścisk
dłoni. Sposób, w jaki odpowiedziała, oraz jej ogólna reakcja mówiły same za
siebie. Potem razem z innymi ruszyłem w stronę bufetu. Zdążyłem najeść się,
zanim został oblężony. Miałem też czas przyjrzeć się uważnie gościom.
83
Wszystkie obecne damy stały się obiektami mojej inwigilacji, a choć parę
wydawało się podobnych do Angeliny, wystarczyło zamienić dwa słowa, by nie dać
zmylić się pozorom. Niewiasty owe były jak najbardziej błękitnokrwistymi
arystokratkami miejscowego chowu. Zniechęcony wróciłem do baru.
- Otrzymałeś królewskie zaproszenie - zabrzmiało koło mego ucha, a jakieś
paluchy złapały mnie za rękaw. Obróciłem się i ryknąłem na typa trzymającego
rękę na mojej odzieży:
- Zostaw to albo utopię cię w ponczu! - użyłem najlepszego
misteldrossańskiego akcentu, na jaki było mnie stać.
Odskoczył jak oparzony.
- Tak lepiej - stwierdziłem uprzedzając jego pretensje. - A teraz, kto chce
mnie widzieć? Król?
- Jej Wysokość królowa - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Zlicznie. Też chętnie bym ją zobaczył. Pokazuj drogę! Po czym ruszyłem
przez tłum, zmuszając go do posuwania się za mną. Wyprzedzić pozwoliłem się
dopiero tuż przed tłumikiem otaczającym królową.
- Wasza Wysokość, oto baron... - zaczął, ale nie pozwoliłem się obrażać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl