,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Beth czekała na dalszy ciąg, idiotycznie szczęśliwa, że siedzi tutaj z Angusem. Powinni jej chyba włożyć kaftan bezpieczeństwa i zamknąć w pokoju bez okien, dopóki nie wyleczy się z tego szaleństwa. - Powiesz mi? - spytała, gdy cisza się przedłużała. Znów się uśmiechnął. - Jeszcze nie - odparł. - Ale kiedy będę to wie- dział, wyjaśnię ci wszystko. Teraz powinnaś się prze- spać. Zobaczymy się pózniej? - Zabrzmiało to, jakby uważał za rzecz oczywistą, że się spotkają. Kiedy zasugerowała, że w ich małżeństwie zle się dzieje, odszedł bez wahania, potwierdzając tym jej podejrzenia. Ożenił się z nią dlatego, że zaszła z nim w ciążę, nie kochał jej... Ale to było wtedy, a teraz jest teraz. S R - Jeśli zostaniesz w szpitalu, nie unikniemy spot- kania. - Mówiąc to, patrzyła na lagunę. - Pytałem o bardziej osobisty kontakt. Odwróciła się, by z wyrazu jego twarzy odczytać, co miał na myśli, ale jak zwykle okazało się to niewy- konalne. Musiała zatem spytać: - Po co? Przebiegł wzrokiem po jej twarzy. Była ciekawa, co zobaczył. Strach? Oby tylko nie podniecenie! - Masz coś przeciwko temu? - To nie jest odpowiedz - wykrztusiła. Angus westchnął i potarł policzki, jak zawsze, kie- dy był zmęczony albo czymś się niepokoił. - Spotykając cię po latach - zaczął tak powoli, że jej zdaniem ważył każde słowo w myślach - zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi ciebie brakowało. Beth ogarnęła szalona radość. Cóż za głupota! Musi nad sobą panować. Przemeblowała swoje życie i nau- czyła się być szczęśliwa na swój sposób, sama. - Dopiero teraz to sobie uświadomiłeś? Uniósł ramiona jakby zawstydzony. - Byłem zajęty pracą. Znasz mnie, czasami tak się w coś angażuję, że nic poza tym nie istnieje. - Wiem - odparła. Wstała, zebrała naczynia na tacę i wyszła. Angus odprowadzał ją wzrokiem. Ciekawe, o czym pomyślała, gdy wspomniał, że potrafi się w czymś zatracić? O tym, jak do niego zadzwoniła, że ma skur- cze co trzy minuty, a on zasugerował, by pojechała do szpitala taksówką, a on dojedzie pózniej? Od tamtej chwili minęło sporo czasu, ale wciąż czuł żal i wstyd. S R W końcu przyjechał do szpitala, chociaż przez godzi- nę wymawiał się ważnym etapem eksperymentu. Bał się, że widok rodzącej Beth okaże się nie do zniesienia. Bał się własnej reakcji na jej ból, bał się emocji - tego niebezpiecznego czynnika X. Ojciec i doświadczenia dzieciństwa nauczyły go odgradzać się od tego. Kiedy pojawił się w szpitalu, okazało się, że pępo- wina okręciła się wokół szyi Bobby'ego i wszyscy byli zajęci ratowaniem jego dziecka. Ratowali Bobby'ego... Beth wstawiła naczynia do zlewu, by je pózniej pozmywać, po czym uznała, że zrobi to od razu, od- suwając moment kolejnego spotkania z Angusem. Dlaczego wyznał, że za nią tęsknił? Nigdy nie mówił niczego, co zdradzałoby jego u- czucia. Na początku ich małżeństwa zastanawiała się, czyjej mąż w ogóle posiada jakieś uczucia - czyjego nadzwyczajna inteligencja nie zajęła ich miejsca. Pózniej widziała go z Bobbym. Widziała delikat- ność, z jaką brał na ręce syna, jak się do niego uśmie- chał i głaskał go po głowie. Tak, Angus miał uczucia. Ale czy także dla niej? Może tęsknił tylko za korzy- ściami płynącymi z posiadania żony, która co rano kroi mu grejpfruta? Zadzwonił telefon. Charles poprosił do aparatu An- gusa. Zaniosła mu telefon, a potem się wycofała, by nie wyglądało na to, że podsłuchuje. Rozmowa, przy- najmniej ze strony Angusa, była zdawkowa. Powie- dział dwa razy dobrze" i raz okej". Potem wstał i wszedł do pokoju, gdzie siedziała na sofie. S R - Wracam do szpitala - oznajmił. Wziął głęboki oddech i dodał: - Zadzwonię, jak skończę. Beth chciała zapytać, o co chodzi, kiedy sobie przy- pomniała, że zamierzał zrobić sekcję padłego ptaka. Poderwała się na równe nogi. - Chyba nie będziesz badał ptaków? Angus się uśmiechnął. - Zachowam wszelkie środki ostrożności. Musisz przyznać, że to najszybszy i najprostszy sposób na uspokojenie nastrojów. - Tak czy owak musiałbyś wysłać próbki na ląd. Nie wystarczy zajrzeć do trzewi ptaka, żeby stwier- dzić, dlaczego padł - chyba że został uduszony albo ma jakiś inny widoczny ślad wskazujący na powód śmierci. - No właśnie. Na przykład padł z głodu. Ptaki nie cierpią na anoreksję. - Z głodu? - powtórzyła. Angus już szedł przez taras. Zatrzymał się jeszcze i pomachał do niej. - Do zobaczenia. Przeskoczył dwa stopnie i oddalił się szybkim kro- kiem, zanim Beth spytała znów, po co. Nie ma sensu spekulować, co powoduje Angusem, więc wróciła myślami do ich rozmowy. - Głód? - mruknęła. Na wyspie pełnej życia? Więk- szość ptaków żywiła się skorupiakami, których było tu zatrzęsienie. Sięgnęła na półkę za plecami po książkę o ptakach, poszukała rozdziału poświęconego nurcom. Czytała o migracji ptaków. To dlatego, że lecą na S R lato na północ, a potem wracają na południe, pomyś- lała o ptasiej grypie. Szlak ptasich wędrówek prowadzi przez Syberię, Koreę, Chiny i południowowschodnią Azję. Zatrzymując się w którymś z tych miejsc w po- szukiwaniu pożywienia, mogły zarazić się wirusem. Ale według Angusa kaczki przekazują chorobę kacz- kom, kury kurom, jak więc to możliwe, żeby nurce zarażały się w drodze na południe? Nie znała odpowiedzi, nie wiedziała też, gdzie jej szukać. Ruszyła do sypialni. Sen nie pomoże jej upo- rządkować zamętu, jaki zapanował w jej głowie w związku z pojawieniem się Angusa. Nie da jej od- powiedzi na pytania dotyczące ptaków. Ale za to doda jej sił, dzięki którym lepiej poradzi sobie z tym, co ją jeszcze czeka tego pełnego wrażeń dnia. Angus pokonywał drogę do centrum długimi kro- kami, starając się uciec od emocji, które owładnęły nim w domu Beth. Czy naprawdę wyznał jej, że za nią tęsknił? Odkrył przed nią swój stan emocjonalny, który pozostawiał wiele do życzenia? Tak, ale czy to takie złe? Zbliżając się do budynku, zdał sobie sprawę, że robi wrażenie człowieka, który ogromnie się spieszy, czym mógłby wywołać panikę. Zwolnił kroku. Teraz, kiedy już wspomniał o głodzie, spokoju nie dawało mu coś, co miało związek z trasami przelotu [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|