, Petecki Bohdan Strefy Zerowe 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jektorie. Ale w okienku kontrolnym nic się nie pokazało. Spróbowałem jeszcze
raz. Automat przeprowadził jakieś błyskawiczne operacje, po czym wyrzucił  ze-
ro . Nic z tego. Neuromat  Urana nie przyjmował poleceń. Na trasie przepływu
informacji znajdowała się blokada. To mógł zrobić tylko Snagg, osobiście.
Wywoływaliśmy go jeszcze kilka minut bezskutecznie, wreszcie daliśmy spo-
kój.
 Jedzmy  powiedziałem.
 Uran był w porządku. Na razie nie groziło nam odcięcie od  Heliosa . Dro-
ga na orbitę stała otworem. Snagg może poczekać.
Kto natomiast nie mógł czekać, to ludzie. Załogi statków, które trafiły tu przed
nami.
Wracać w kierunku  Urana nie miało sensu. Skalna rozpadlina ciągnęła się
tam po kres horyzontu. Natomiast stosunkowo blisko na północ wspinała się stro-
mym językiem jakby zastygłej ławy ku niewidocznej teraz przełęczy.
114
Zapuściłem silniki, skierowałem dziób pojazdu prosto jak strzelił w kierunku
północnym i ruszyłem pełną mocą.
* * *
Od czterdziestu minut podłoga kabiny jęczała piskliwym, wibrującym tonem
jak napięta do ostateczności struna. Przechył wgniatał nas w fotele, ręce z trudem
sięgały do pulpitów. Zciana, którą pokonywał  Phobos , była miejscami niemal
pionowa.
Z lewej i z prawej strony wznosiły się przytłaczające ogromem czarne, prze-
wieszone urwiska. Na próżno sięgaliśmy wzrokiem ku ich szczytom, tonęły
w granicie nocy lub. śmigały w górę, pozostając niewidoczne, nawet kiedy wsta-
waliśmy z miejsc i przekrzywiając głowy przywieraliśmy szybami kasków do ilu-
minatorów. Niższe turnie, odstające groznymi kłami od głównego masywu, wy-
glądały jak wulkaniczne fajerwerki, zastygłe w straszliwym wybuchu.
Stopniowo jednak ich rozczapierzone, iglaste wierzchołki pozostawały za na-
mi. A raczej pod nami. Nie wiedzieliśmy, co to lęk wysokości, a jednak woleliśmy
nie oglądać się za siebie. Była tam tylko przepaść.
%7łleb zwężał się. Z obu stron zbiegały nieregularne, poszarpane grzędy, po-
zostawiając pośrodku prześwit, tak wąski, że chwilami musieliśmy niemal sta-
wać w miejscu. Wkrótce jednak ujrzeliśmy w górze, przed nami szerokie, płaskie
siodło. Przebyliśmy jeszcze ze sto metrów, po czym kabina wróciła powoli do
poziomego położenia, silniki przycichły, wjechaliśmy na coś przypominającego
wygodną półkę, wyprowadzającą łagodnym trawersem na szczyt przełęczy. Za-
uważyłem nagle dziwny refleks na skalnej gładziznie grani, wspinającej się ku
najbliższemu szczytowi. Zgasiłem reflektory, ale ów błękitnawy pobłysk, jakby
pierwszy promień świtu, trwał nadal. Tylko że do świtu pozostały jeszcze nie-
spełna dwie doby. Gdzieś, za skalnym murem musiało się znajdować inne zródło
światła.
Ponownie zapaliłem reflektory i, opuszczając półkę, szerokim łukiem wyje-
chałem na szczyt przełęczy. Wyłączyłem silniki. Pojazd przebył samym rozpędem
kilka metrów, zakołysał miękko, przekraczając szeroki w tym miejscu garb grani
i znieruchomiał.
115
* * *
Nie myliłem się co do tych świetlnych refleksów. Ale nie zdążyłem przyjrzeć
się nowemu widokowi tak dokładnie, jak na to zasługiwał, bo w kabinie zabrzmiał
nagle spokojny głos Snagga.
 Mam was na ekranie.  Helios w porządku. Baza przyjęła meldunek o lą-
dowaniu. Hiss was pozdrawia. . .
 Nawzajem  wycedziłem.  A przy okazji, nie zdaje ci się przypadkiem,
że o czymś zapomniałeś?
Umilkł. Na co, do diabła, liczył. Wołaliśmy go dobre półtorej godziny.
 Miałem. . . gości  wykrztusił wreszcie.
Spodziewałem się tego.
 Zablokowałeś automaty celownicze?  stwierdziłem raczej, niż zapyta-
łem. Tym razem odpowiedział natychmiast:
 Zrobiłem mały przegląd przekazników. Wtedy właśnie posłali mi taką czar-
ną pigułę. Jakby tylko na to czekali. . .
  Kwarka i  Merkurego także remontowałeś?!
 Są sprzężone. . .
Aatwo było uwierzyć, że czuje się teraz nieszczególnie. Ale i tak mógł mówić
o niebywałym szczęściu.
 Wychodziłeś?  spytałem już normalnym głosem.
 Uhm. . .
 Po co?
Trwało chwilę, zanim wybąkał:
 Nie wiem. . .
Oczywiście, że nie wie. Ale wrócił. Nie tak, jak Collins. Dlaczego? Dlatego,
że w przeciwieństwie do niego, był facetem z inforpolu. Co powiedziałem Rivie?
 Al. . .  odezwał się nagle.
 Co jeszcze?
 . . . przepraszam.
 Przepraszam!  powtórzył sarkastycznie Riva. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl