, 195.Ross Macdonald Ruchomy cel 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się normalny głos. który po dziewczęcemu modulowała.
- Nie mogłabyś współpracować z kobietą. Kim jest ten mężczyzna? - Nie wiedziała o
śmierci Taggerta, chwila zaś nie była odpowiednia, żeby ją informować.
- Zapomnij o tym. Przez minutę wydawało mi się, że może mogłabym ci zaufać.
Muszę mieć zle w głowie.
- Możliwe. Ale nie powiedziałaś, gdzie jest Samp-son. Im dłużej będziesz zwlekać,
tym mniej chętnie coś dla ciebie zrobię.
- Jest w jednym miejscu na plaży, o jakieś piętnaście kilometrów na północ od
Buenavista. Dawniej była to szatnia klubu plażowego, który splajtował w czasie
wojny.
- I żyje?
- Wczoraj żył. Pierwszego dnia chorował po chloroformie, ale teraz nic mu nie jest.
- Chcesz powiedzieć, że wczoraj nic mu nie było. Jest związany?
- Ja go nie widziałam. Doglądał go Eddie.
- Pewnie zostawiliście go tam, żeby umarł z głodu.
- Ja nie mogłam do niego pójść. Znał mnie z widzenia. Ale nie znał Eddie'ego.
- A Eddie zmarł, bo tak chciała siła wyższa.
- Nie, ja go zabiłam -oświadczyła niemal zadowolona. - Ale nigdy nie zdołasz tego
udowodnić. Strzelając do Eddie'ego nie myślałam o Sampsonie.
- Myślałaś o pieniądzach, co? O podziale na dwie zamiast na trzy części.
- Przyznaję, że po trosze chodziło i o to, ale tylko po trosze. Eddie pomiatał mną
przez cały czas, kiedy byłam dzieckiem. A jak wreszcie stanęłam na nogi
210
i zaczęłam do czegoś dochodzić, zasypał mnie i wylądowałam w ma mrze. Ja
zażywałam piochy, ale on je sprzedawał. Przed federalnymi zwalił winę na mnie, i
sam dostał lekki wyrok. Nie wiedział, że ja o tym wiem, ale poprzysięgłam sobie, że
go dopadnę. I dopadłam go, kiedy myślał, że szczęście mu dopisało. Może nie był
taki bardzo zdziwiony. Powiedział Marcie, gdzie ma mnie szukać w razie jakichś
komplikacji.
- Zawsze są komplikacje - zauważyłem. - Porwania się nie udają. Zwłaszcza kiedy
porywacze zaczynają się nawzajem mordować.
Wyjechałem na bulwar i przystanąłem na pierwszej mijanej stacji benzynowej.
Patrzyła, jak wyjmuję kluczyk ze stacyjki. \ - Co chcesz zrobić?
- Zatelefonować o pomoc dla Sampsona. Może jest umierający, a nam dojazd zajmie
półtorej godziny. Czy to miejsce ma jakąś nazwę?
- Nazywało się klubem plażowym Sunland. To długi zielony budynek. Widać go z
autostrady, jest prawie na czubku małego przylądka.
Po raz pierwszy nie wątpiłem, że mówi prawdę. Zadzwoniłem do Santa Teresa z
automatu, podczas kiedy ktoś z obsługi nalewał mi benzynę. Betty Fraley mogłem
obserwować przez okno.
W słuchawce odezwał się Feliks.
- Rezydencja państwa Sampsonów.
- Mówi Archer. Jest tam pan Graves?
- Tak, proszę pana. Poproszę go do aparatu.
- Gdzie się, u diabła, podziewasz? - zapytał Graves.
- W Los Angeles. Sampson żyje, w każdym razie żył wczoraj. Jest zamknięty w
szatni klubu plażowego Sunland. Znasz taki?
- Kiedyś znałem. Zamknęli go przed laty. Wiem, gdzie to jest, na północ od
Buenavista, przy autostradzie.
- Zorientuj się, jak prędko możesz tam dotrzeć
211
z pierwszą pomocą i jedzeniem. Lepiej wez ze sobą lekarza i szeryfa.
- Kiepsko się czuje?
- Nie wiem. Od wczoraj jest sam. Przyjadę, jak zdołam najszybciej.
Rozłączywszy się z Gravesem zadzwoniłem do Petera Coitona. Był jeszcze na
służbie.
- Mam coś dla ciebie - powiedziałem. - Częściowo dla ciebie, a częściowo dla
Departamentu Sprawiedliwości.
~ Niewątpliwie znów będę miał migrenę. - Nie wydawał się zachwycony, że mnie
słyszy. - Ta sprawa Sampsona jest największą zagadką stulecia.
- Była. Dziś ją zamykam. Zniżył głos o pełną oktawę.
- Powtórz to, z łaski swojej.
- Wiem, gdzie jest Sampson, i wiozę teraz ze sobą ostatnią z osób winnych porwania.
- Na litość boską, nie bądz taki skromny. Gadaj Gdzie jest?
- Na obszarze, który ci nie podlega, w okręgu Santa Teresa. Tamtejszy szeryf właśnie
do niego jedzie.
- A ty zadzwoniłeś, żeby się pochwalić, ty biedny, drański narcyzie. Myślałem, że
masz coś dla mnie i dla Departamentu Sprawiedliwości.
- Mam, ale nie to porwanie. Sampsona nie wywiezli poza granice stanu, co yi yklucza
udział FBI. Z tą sprawą wiąże się jednak inna. Jest taki kanion w bok od Bulwaru
Zachodzącego Słońca, między Brentwood i Pa-lisades. Prowadzi do niego Hopkins
Lane. Po przejechaniu około siedmiu i pół kilometra tą drogą zobaczysz tarasującego
ją czarnego czterodrzwiowego Buicka. a dalej aleję, która zbiega w dół do nie
pomalowanego sosnowego domku. Jest tam czworo ludzi. Jeden z nich to Troy.
Departament Sprawiedliwości poszukuje ich, choć może sam o tym nie wie.
- Za co?
212
- Za przemyt nielegalnych imigrantów. Spiesz się. To wystarczy?
Na razie - odparł. - Hopkins Lane. Betty Fraley popatrzyła na mnie obojętnie, kiedy
wróciłem do samochodu. Potem jej oczy nabrały wyrazu, który pojawił się jak wąż
wysuwający się ze swej nory.
- I co teraz, mały człowieczku? - spytała.
- Oddałem ci przysługę. Wezwałem policję, żeby zgarnęła Troya i całą paczkę. ,
- A mnie?
- Ciebie ratuję. - Skierowałem się Bulwarem Zachodzącego Słońca w stronę
autostrady U.S. 101.
- Będę zeznawać przeciwko niemu - powiedziała.
- Nie musisz. Sam potrafię zaświadczyć o jego
;vuiie.
- Oskarżysz go o przemyt?
- I owszem. Zawiodłem się na Troyu. Szmuglowanie Meksykanów to dość
prymitywny kant jak na dżentelmena oszusta. Powinien by sprzedawać Puchar
Hollywood wycieczkom strażackim.
- To mu się dobrze opłacało. Opłacało się podwójnie. Brał od tych nieszczęsnych
stworów pieniądze za przejazd, a potem odstawiał ich na rancza za tyle sarno od
łebka. Meksykanie służyli za łamistrajków, wcale o tym nie wiedząc. W ten sposób
Troy zapewniał sobie ochronę niektórych miejscowych glin. Luis smarował policję
meksykańską po drugiej stronie.
- Czy Sampson kupował łamistrajków od Troya?
- Tak, ale tego nigdy byś nie udowodnił. Sampson bardzo się pilnował, żeby nie
padło na niego żadne podejrzenie.
- Nie pilnował się wystarczająco - stwierdziłem. Po tym zamilkła.
Skręciwszy autostradą na północ zauważyłem, że twarz ma zeszpeconą bólem.
213
- W schowku jest butelka whisky. Możesz przemyć oparzenia i zadrapania na twarzy.
Albo możesz się napić.
Zrobiła jedno i drugie, a następnie podała mi otwartą butelkę.
- Ja dziękuję.
- Bo piłam pierwsza? Wszystkie moje choroby są umysłowe.
- Schowaj ją.
- Nie podobam ci się, prawda?
- Nie pijam trucizny. Co nie znaczy, że jesteś pozbawiona zalet. Wydajesz się dość
inteligentna, na swój ograniczony sposób. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl