,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nym przy jej śmierci i dopiero potem zacząć odczuwać fizyczny pociąg. Należy postę- pować odwrotnie. Rick spojrzał na niego i powiedział: Najpierw iść z nią do łóżka... ...a potem ją zabić stwierdził beznamiętnie Resch. Na jego twarzy wciąż wid- niał twardy, cyniczny uśmiech. Jesteś dobrym łowcą, Resch, uświadomił sobie Rick. Potwierdza to sposób, w jaki traktujesz swój zawód. Ale czy ja też jestem dobrym łowcą? Nagle, po raz pierwszy w życiu, zaczął mieć wątpliwości. Rozdział XIII John R. Isidore leciał do domu, mknąc przez wieczorne niebo jak smuga czystego ognia. Ciekawe, czy wciąż tam jest, pytał sam siebie. Czy siedzi w tym zachłamionym mieszkaniu, oglądając w telewizji Przyjacielskiego Bustera i dygocząc ze strachu za każ- dym razem, kiedy wydaje się jej, że ktoś idzie korytarzem. Mam nadzieję, że mnie się nie boi, pomyślał. Wcześniej zaszedł do czarnorynkowych delikatesów. Na siedzeniu obok niego sta- ła papierowa torba zawierająca takie frykasy jak galaretka sojowa, dojrzałe brzoskwinie i wspaniały, miękki, cuchnący kawałek sera. Torba kołysała się, gdy Isidore na zmianę przyśpieszał i zwalniał. Był tak spięty, że prowadził nieuważnie. A jego rzekomo narepe- rowany pojazd krztusił się i opadał gwałtownie dokładnie tak samo jak przed prze- glądem. Cholera, zaklął w duchu. Zapach brzoskwiń i dojrzałego sera wypełniał całego hovera, drażniąc rozkosz- nie nozdrza Isidore. Na te wspaniałości przepuścił dwutygodniową pensję, którą wziął awansem u pana Sloata. A pod siedzeniem, tam gdzie nie mogła upaść i stłuc się, turla- ła się tam i z powrotem butelka chablis luksus nad luksusami. Trzymał ją w depozy- cie w Bank of America i nie sprzedawał, bez względu na to, jak wiele mu proponowano, w nadziei, że kiedyś, w końcu zjawi się dziewczyna. Czekał na próżno, aż do tej chwili. Zaśmiecony, pusty dach jego domu jak zawsze wprawił go w przygnębienie. Prze- chodząc z hovera do windy patrzył tylko przed siebie, koncentrując uwagę na niesionej torbie. Starał się ze wszystkich sił, aby nie potknąć się o śmiecie i nie spowodować ha- niebnej katastrofy finansowej. Kiedy wreszcie zjawiła się trzeszcząca winda, zjechał nią, ale nie na własne piętro, lecz na to, gdzie mieszkała nowa lokatorka, Pris Stratton. Stanął przed jej drzwiami i zastukał butelką wina. Czuł, jak serce łomocze mu w piersi. Kto tam? Jej stłumiony drzwiami głos był mimo wszystko dobrze słyszalny. Przestraszony, ale ostry jak brzytwa. Tu J. R. Isidore oznajmił żywo, stanowczym, zdecydowanym tonem, który uzy- skał dzięki rozmowie wideofonicznej, do której zmusił go pan Sloat. Mam tu parę godnych uwagi drobiazgów i sądzę, że moglibyśmy zorganizować zupełnie przyzwoity obiad. 97 Drzwi uchyliły się trochę. Pris, prawie niewidoczna na tle ciemnego pokoju, wychy- liła się i popatrzyła na pusty korytarz. Twój głos brzmi zupełnie inaczej powiedziała. Bardziej dorośle. Miałem dzisiaj kilka spraw do załatwienia w czasie pracy. Jak zawsze. Jeżeli m-m- mógłbym wejść... Będziesz mi o nich opowiadał. Otworzyła jednak drzwi wystarczająco szeroko, aby go wpuścić. Kiedy zobaczyła, co trzyma w rękach, zawołała głośno i jej twarz roz- promieniła się radością. Jednak niemal natychmiast, zupełnie bez ostrzeżenia, rysy Pris stężały w grymasie pełnym goryczy. Radość uleciała. Co się stało? zapytał. Zaniósł pakunki i butelkę do kuchni, a potem szybko wrócił do pokoju. Tylko je na mnie marnujesz powiedziała bezbarwnym tonem. Dlaczego? Och... wzruszyła ramionami i odeszła kilka kroków. Ręce trzymała w kiesze- niach swojej ciężkiej, dość staroświeckiej spódnicy. Kiedyś ci powiem. Podniosła wzrok. Ale mimo wszystko to miłe z twojej strony. A teraz chciałabym, żebyś sobie poszedł. Nie mam ochoty nikogo widzieć. Takim samym, niepewnym krokiem skie- rowała się do drzwi. Powłóczyła nogami, sprawiając wrażenie całkowicie wyczerpanej, jakby prawie zupełnie opuściły ją siły witalne. Wiem, co ci jest powiedział. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|