,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozpoznali Quaida biegnącego po pochyłym dachu w kierunku stacji metra. Gówno! wrzasnął Richter. Jazda za nim! Helm i dwaj agenci wylecieli z pokoju, został tylko Richter. W kompletnej ciszy postawił Lori na nogi i wziął ją w ramiona. Tak dawno jej nie przytulał i tylko jeden Bóg wiedział, kiedy znów będzie ku temu okazja. Spakuj się i zmykaj stąd powiedział, wyzwalając się z jej objęć. Co będzie, jeśli go sprowadzą z powrotem? spytała Lori. Richter zatrzymał się w drzwiach. Odwrócił się i Lori przeraził wyraz jego oczu. Nie sprowadzą powiedział. Odwrócił się gwałtownie i wyszedł. Quaid odetchnął z ulgą dopiero, gdy bezpiecznie dotarł do stacji metra. Miał minutę przewagi, może więcej. Czemu ci głupcy tracili czas w mieszkaniu, z Lori? Winny był jej podziękowanie, chociaż wiedział, że jak na ironię wcale nie stanęła po jego stronie dobrowolnie. Było mu przykro, że ją uderzył, lecz tylko w ten sposób mógł powstrzymać ją przed wywołaniem alarmu, zanim te zbiry dotarły na górę. Nie kochał jej, chociaż ją lubił i za nic w świecie nie zadałby jej bólu. Przynajmniej przed tą dziwną sprawą. Wydawała się zbyt dobra, żeby być szczerą, a teraz wiedział, że była zbyt dobra, żeby być szczerą. Po prostu wykonywała zlecenie. Sześć tygodni nic dziwnego, że się nie zmieniła w ciągu rzekomych lat, jakie niby razem przeżyli! A to było tylko sześć tygodni! Myślał, że prowadzi nudne życie. Teraz na pewno takie nie było. W tym momencie z wdzięcznością przyjąłby je z powrotem. Przynajmniej byłby bezpieczny i nie musiałby ucieczką ratować życia, nie mając pojęcia dokąd iść. Jeśli przeżyje, będzie trzymał się jak najdalej od Recallu , będzie miał oczy i uszy otwarte i po cichu sprawdzi swoją sytuację, dopóki nie dowie się wystarczająco wiele, by mógł żyć nie ściągając sobie na kark najemnych morderców. Ludzie gapili się na niego. Quaid zwolnił, zerkając od czasu do czasu przez ramię. Zamierzał zgubić się w tłumie, gdyby dostrzegł napastników. Czy byli blisko? Miał nadzieję, że utrzyma minutową przewagę i tak też się stało, ale wiedział, że nie pozwolą mu spokojnie odejść. Musiał złapać pociąg i pozbyć się ich. Jak zwykle minęło kilka minut zanim nadjechał pociąg. Quaid oczekiwał poza obszarem bezpieczeństwa, nie chcąc zdradzić się przedwcześnie. Trzy, cztery minuty czy to się nigdy nie skończy? Tkwił tu jak idiota! Uciekając z budynku miał pewną przewagę, ale szczęście się odwróciło. Usłyszał nadjeżdżający pociąg. Uda mu się! Podszedł do wejścia dla pasażerów. Pojął, że lepiej pozbyć się broni, mogła być oznakowana w taki sposób, żeby mogli ją zlokalizować. Poza tym z pistoletem nie przeszedłby przez kontrolę bezpieczeństwa, więc nie mógł wsiąść z nim do pociągu. Jeszcze raz zerknął za siebie i zobaczył 55 Richtera, wbiegającego ze wspólnikami na dworzec. Cholera! Jeszcze trzydzieści sekund i byłby czysty! Jego plan uległ błyskawicznej zmianie. Ruszył się z miejsca , zatrzymując pistolet. Jakie znaczenie miał alarm, skoro rozpoznają go mordercy? Przeszedł obok ekranów rentgenowskich. Patrzył na ekran małego monitora ustawiony na wprost kolejki pasażerów. Był chodzącym szkieletem, a pistolet w kościstej dłoni świecił jasną czerwienią! Zawył alarm i rozbłysły czerwone światła. Strażnicy skoczyli do przodu, by zagrodzić mu drogę. W tej sekcji bezpieczeństwa nie znano słowa opieszałość. Nie mógł jeszcze biec, bo w wąskim tunelu przed nim kłębili się ludzie. Myślał, że będzie miał wolną drogę, a pasażerowie, gdy zacznie się alarm uskoczą na boki, lecz oni zdumieni, stali bez ruchu. Tymczasem strażnicy wypełnili ekran, a ich pistolety błysnęły czerwienią. Czy mógł uciec inną drogą? Widoczny na monitorze jego szkielet zatrzymał się i odwrócił, zachowywał się niezdecydowanie. Zobaczył nadbiegających Richtera i Helma. Coraz gorzej! Nie miał dokąd uciec, ani w przód, ani w tył. Skoczył w bok, przeskoczył balustradę i rzucił się w kierunku aparatów rentgenowskich. Na ekranie nagle jego szkielet urósł do ogromnych rozmiarów, chwilę pózniej Quaid zniszczył obraz własnych kości rozbijając ekran. Kobiety krzyczały histerycznie. Przebił się ale nie do pociągu. Nie uciekł ścigającym. Dokąd teraz? Znów zadecydowała ukryta osobowość. Pobiegł szybko przed siebie, mijając zwodami tłum gapiów, i podążył w dół klatką schodową. Wiodła do pociągów na niższych poziomach. Lecz nadal nie wiedział, dokąd właściwie pędzi. Mógł złapać pociąg do której stacji? Richter i jego grupa pojawili u szczytu schodów. Sięgnęli po wykrywacz. Migocząca czerwona kropka znaczyła drogę ofiary poruszającej się w dół. Richter przestawił urządzenie, by sprawdzić plan stacji. U podnóża klatki schodowej znajdowały się ruchome schody prowadzące w górę. Ofiara wybierze jedne z nich, próbując wymknąć się na ulicę, gdzie mogłaby się zgubić w tłumie. Nie będzie wsiadał do pociągu, bo nie ma dokąd jechać. Więc zamiast gonić za nim i ciągle spózniać się o ułamki sekund, okrążą go. Wtedy już nie będzie miał dokąd uciec. Była to brudna robota, cholerny pech chciał, że będą musieli zabić człowieka w miejscu publicznym na oczach tłumu. Wkrótce robota zostanie jednak wykonana, oni znikną i nikt nie będzie stawiał pytań. Dał znak, by każdy z agentów z wyjątkiem Helma przejrzał ten poziom. Jazda, już polecił, biorąc Helma ze sobą. Pognali po schodach za Quaidem. Quaid dobiegł do podnóża schodów i ostrożnie rozejrzał się wokół. Po napastnikach nie było śladu. Pobiegł przed siebie, zobaczył ruchome schody jadące w górę i podążył w ich kierunku. Ciągle ani śladu napastników. 56 To go jednak nie uspokoiło. W każdej chwili zza najbliższego rogu mógł paść strzał. Czy zamierzali go zabić z powodu snów o Marsie? Nie, chcieli jego śmierci, ponieważ nie był tym, za kogo się uważał. W tym wszystkim nie było sensu. Potrzebował więcej czasu na przemyślenia, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|