,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
atomów, bez żadnych przeszkód, bez żadnego bagażu, nie pozostawiając po sobie żadnego indywidualnego śladu. Aebska zrobiła wszystko, co mogła, żeby zapomnieć, i w dużym stopniu jej się to udało. Dlatego teraz, gdy spoglądała za siebie i przypominała sobie swoją przeszłość, nie wspominała konkretnych wydarzeń, nie zatrzymywała się na szczegółach, tylko wyobrażała sobie najlepsze lata swojego życia, ten okres szczęścia na chwilę przez upadkiem, coś, jakby igraszki protonów i neutronów, cudowny taniec energii, wesoła łódeczka z oślepiającego światła, która unosi się na morzu ciemności i nie ma pojęcia o szalonych burzach, które ją czekają. Jaka to ulga znów być niczym więcej, jak garścią atomów, nieskończenie małych, nieskończenie długowiecznych, nieskończenie cudownych. Gdy tylko Matias sobie poszedł, Daniel, stosując się do niepisanego prawa wszystkich uwięzionych, spędził długą chwilę, próbując się uwolnić. Szarpał za łańcuch, chwycił grzejnik i zapierając się nogami o ścianę, próbował go wyrwać z korzeniami, walił o niego zakutą w łańcuch ręką, aż obtłukł sobie kość nadgarstka. Cały ten wysiłek spełzł na niczym. Wykończony oparł się o ścianę, podejrzewając, że psychopata zaraz wróci. Strasznie brakowało mu papierosów. Minuty płynęły w powolnej udręce, a wariat nie wracał. Jakieś dwie godziny pózniej spadło na Daniela nagłe niczym błyskawica olśnienie, że istnieje sposób na ucieczkę. Wkurzył się na siebie, że siedząc bezczynnie, stracił tyle cennego czasu. Musiał być strasznie rozkojarzony i wykończony, że tego wcześniej nie zauważył. Najpierw trzeba było zerwać sobie knebel, a mógł to zrobić z łatwością, mając ręce związane z przodu. Pochylił się trochę, odkleił palcami krawędz taśmy i zerwał ją jednym ruchem. - Aaaaaa! - wrzasnął z całej siły, bo zapiekło go podrażnione ciało, bo poczuł wolność, strach i wściekłość. I cichą nadzieję, że ktoś go usłyszy, chociaż już wiedział, że tamtędy nikt nie chadza. Czekała go najbardziej męcząca część planu. Musiał przegryzć wielki rulon taśmy klejącej, którym miał związane ręce. Zabrał się do tego, żując zapalczywie jak bóbr, ale szybko spostrzegł, że nie było to łatwe zadanie. Klejące warstwy zdawały się stapiać jedna z drugą, łącząc się w spójny materiał, wytrzymały i elastyczny, który bardzo ciężko było zniszczyć. Zalewając się śliną, gryzł przez chwilę lewym kłem, a gdy prawie stracił czucie w stawie szczękowym, zmienił stronę i zaczął się przegryzać przez taśmę kłem prawym. Błagam, błagam, niech ten wariat nie wraca, proszę, proszę, niech da mi czas, myślał agonalnie Daniel i nie przestawał żuć. Jego wargi, zęby, nos, język i broda pokryły się klejem, a wyrwa w taśmie nieznacznie się zwiększyła. Ale gryzł i gryzł, rozszarpywał i żuł, śliniąc się i wytrzymując nudności, nadal przedzierał się przez taśmę, chociaż bolały go usta, stawy tętniły rozpaczliwym, ostrym bólem, i wyglądało na to, że zaraz odpadnie mu szczęka. W końcu, gdy już minęła nieskończoność, udało mu się przegryzć przez tę masę od góry do dołu. Serią szarpnięć, widząc gwiazdki przed oczami, wyrwał z taśmy umęczone dłonie, jakby wyciągał je z lepkiego gniazda. Wolność! Albo prawie wolność, bo teraz już tylko musiał wyswobodzić rękę z łańcucha. Szarpnął raz. I jeszcze raz. I jeszcze jeden raz. Lodowaty pot wystąpił mu na skronie. Daniel wierzył, że gdy uwolni się z taśmy, łańcuch stanie się na tyle luzny, że udą mu się wyciągnąć rękę. Ale nic na to nie wskazywało. Chociaż tak bardzo się starał przygiąć kciuk i nadać dłoni smukły kształt, nie udawało mu się wyjąć jej z łańcucha. Polizał rękę, żeby nadać jej poślizg, i pomagając sobie lewą dłonią, szarpał i szarpał, aż pokaleczył się tak strasznie, że pociekły mu łzy. Ogniwa łańcucha wrzynały mu się w ciało i miał wrażenie, że wyrwał sobie ramię ze stawu. Nigdy nie wydostanie tej ręki. Był uwięziony tak samo jak wcześniej. Oparł się o ścianę i opadł, wykończony, otępiały. Tak ogłuszony, że dopiero po dłuższej chwili zauważył, jak wiele czasu już minęło, odkąd wyszedł taksówkarz. Spojrzał na zegarek: wpół do pierwszej. Poszedł sobie ponad sześć godzin temu. Nawet te cholerne kundle wydawały się zauważać, że coś jest nie tak, siedziały naprzeciwko drzwi, razem, spięte, czekając na powrót pana. Nowy lęk wsunął swoją wężową głowę do wyobrazni Daniela. A jeśli ten psychopata nie wróci? Dostał drgawek, i w napadzie paniki zaczął desperacko szarpać ręką, w efekcie jedynie jeszcze bardziej sobie ją raniąc. Potem zaczął wrzeszczeć. Ratunku, pomocy, niech ktoś mi pomoże . Darł się jak nawiedzony, próbując przeniknąć spokojne powietrze, ściany i szyby w oknach, pas wyludnionego terenu, który otaczał dom. Ratunku, pomocy, niech ktoś mi pomoże . Krzyczał, póki nie stracił oddechu, póki nie ochrypł. Uspokój się, upomniał się w końcu z wysiłkiem. Uspokój się, bo tak nic nie zdziałasz. Ponownie oparł się o ścianę i próbował coś wymyślić. W końcu sześć godzin nieobecności to nie tak dużo. Był głodny, a przede wszystkim spragniony, bo sporo krzyczał i stracił strasznie dużo [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|