, Silverberg_Robert_ _W_dol_do_Ziemii 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rzeń Seeny sprowadzonych z płaskowyżu niuchało w ogrodzie, szukając smacz-
nych korzonków. Usłyszał ten głos jeszcze dwa razy.
Czas płynął a Seena nie wracała.
I nagle ujrzał piąty księżyc wschodzący na niebo. Był on wielkości dużej
srebrnej monety i tak jasny, że wręcz oślepiał. Cztery pozostałe księżyce zdawa-
ły się tańczyć wokół niego. Cienie wokół budynku i w ogrodzie drżały, zmieniały
się, a z nieba lały się strumienie zimnego światła. Gundersen uchwycił poręcz we-
randy i bezgłośnie błagał księżyce, by tak trwały. Wiedział jednak, że za godzinę
dwa z nich zajdą i czar zniknie. Gdzie była Seena?
 Edmundzie?  odezwała się nagle, stojąc za nim.
Była znów naga i znowu oślizgacz otulał jej ciało przykrywając uda i wysy-
łając długie, wąskie wyrostki, które zakrywały jedynie sutki jej dojrzałych piersi.
Zwiatło pięciu księżyców sprawiało, że jej opalona skóra błyszczała i lśniła. Te-
raz nie wydawała mu się ani gruboskórna, ani agresywna. Była w swej nagości
doskonała, także i moment był doskonały, bez wahania więc podszedł do niej.
Szybko zrzucił ubranie. Położył ręce na jej biodrach, dotykając oślizgacza, a to
dziwne stworzenie zrozumiało i posłusznie zsunęło się z jej ciała. Pochyliła się ku
niemu, jej pełne piersi kołysały się jak dzwony, pocałował ją, całował wszędzie,
i opuścili się na podłogę werandy, na zimne gładkie kamienie.
Oczy miała otwarte, zimniejsze niż podłoga, zimniejsze niż światło księżyców
 nawet w chwili, kiedy w nią wchodził.
W jej uściskach jednak nie było chłodu. Ciała ich splotły się i zmagały ze
sobą. Jej skóra była jedwabista, a pocałunki głodne. Wszystkie te lata gdzieś od-
płynęły i znów był tamten szczęśliwy czas. W momencie najwyższego uniesienia
znów usłyszał dziwne chrząknięcie. Zawarł ją w gorącym uścisku zapamiętania
i zamknął oczy.
Potem leżeli koło siebie, bez słowa, w blasku księżyców, aż brylantowy piąty
księżyc zakończył swą wędrówkę po niebie i Noc Pięciu Księżyców stała się taka,
jak każda inna noc.
Rozdział 10
Spał sam w pokoju gościnnym na najwyższej kondygnacji budynku. Zbudził
się niespodziewanie wcześnie, patrzył, jak słońce wstawało nad wąwozem, a po-
tem zszedł, by przejść się po ogrodach. Była jeszcze rosa. Zawędrował aż nad
brzeg rzeki. Rozglądał się za nildorami, ale nigdzie ich nie było widać. Przez
dłuższą chwilę stał nad rzeką, patrząc jak przewalają się ogromne masy wody.
Wreszcie wrócił do domu.
W świetle poranka ogród Seeny wydał mu się mniej złowieszczy. Nawet ro-
śliny i zwierzęta pochodzące z płaskowyżu miały wygląd tylko dziwny, ale nie
grozny: każda strefa geograficzna na tej planecie posiadała swą własną, typową
faunę i florę i to wszystko. Nie było winą stworzeń z płaskowyżu, że człowiek
czuł się wśród nich nieswojo.
Na pierwszej werandzie spotkał go robot i zaproponował śniadanie.
 Poczekam na kobietę  oznajmił mu Gundersen.
 Przyjdzie dopiero pózniej.
 Dziwne. Nigdy nie sypiała tak długo.
 Jest z mężczyzną  wyjaśnił robot.  O tej godzinie zawsze jest z nim
i pociesza go.
 Z jakim mężczyzną?
 Z mężczyzną Kurtzem. Jej mężem.
 To Kurtz jest tutaj, w tej stacji?  zdumiał się Gundersen.
 Leży chory w swoim pokoju.
A mówiła, że jest gdzieś daleko  myślał Gundersen. %7łe nie wie, kiedy wróci.
 Czy był w swoim pokoju wczoraj w nocy?  spytał Gundersen.
 Był.
 Kiedy powrócił do domu ze swej ostatniej podróży?
 Rok minie na przesilenie dnia z nocą  odparł robot.  Może powinieneś
o to popytać kobietę. Wkrótce będzie z tobą. Czy mam przynieść śniadanie?
 Tak  zdecydował Gundersen.
Seena jednak nie pokazywała się długo. Dopiero po dziesięciu minutach, gdy
skończył już soki, owoce i smażoną rybę, pojawiła się na werandzie, otulona prze-
75
zroczystym białym zwojem, przez który widoczne były kontury jej ciała. Wyglą-
dała na wyspaną, skórę miała gładką i lśniącą, szła żywym krokiem, a jej czarne,
bujne włosy targał poranny wiatr. Dziwnie jednak surowy, nieugięty wyraz jej
oczu pozostał niezmieniony i kłócił się z niewinnością nowego dnia.
 Robot powiedział mi  odezwał się Gundersen  żebym nie czekał na
ciebie ze śniadaniem. Mówił, że tak wcześnie nie zejdziesz.
 Słusznie. Zwykle nie schodzę o tej godzinie, to prawda. Pójdziemy popły-
wać?
 W rzece?
 Nie, głuptasie!  Zerwała z siebie okrycie i zbiegła po schodach do ogro-
du. Gundersen siedział chwilę jak zaklęty, oczarowany rytmicznym ruchem jej
ramion, kołysaniem się pośladków. Potem poszedł za nią. Na zakręcie ścieżki,
którego dotychczas nie zauważył, skręciła w lewo i zatrzymała się przy kolistym
zbiorniku wody, wyżłobionym w skale. Gdy stanął przy niej, skoczyła pięknym
łukiem do wody. Kiedy wynurzyła się, by zaczerpnąć powietrza, Gundersen 
już nagi  wskoczył do basenu. Woda, nawet w tym ciepłym klimacie, była prze-
razliwie zimna.
 Tutaj bije podziemne zródło  wyjaśniła.  Czy to nie cudowne? Jak
rytualne oczyszczenie.
Z wody, tuż za nią, wysunęła się długa, szara macka, zakończona mięsistymi
szponami. Gundersen nie wiedział, jak ją ostrzec  pokazywał ręką i wydawał
krótkie okrzyki przerażenia. Druga macka wyłoniła się z głębiny i zawisła nad
nim. Seena odwróciła się i zdumionemu Gundersenowi wydawało się, że pieści
jakieś ogromne stworzenie: potem woda zakotłowała się i obie macki zniknęły.
 Co to było?
 Potwór sadzawki  powiedziała z uśmiechem.  Ced Cullen dał mi to
w prezencie urodzinowym dwa lata temu. To meduza z płaskowyżu.
 Jakie to ma rozmiary?
 Och, jak wielka ośmiornica. Jest bardzo uczuciowa. Chciałam, żeby Ced
sprowadził dla niej małżonka, ale nie zrobił tego i pojechał na północ, chyba więc
będę musiała sama tym się zająć, bo ona jest taka samotna.
Wyszła z wody i rozciągnęła się na płycie gładkiej, czarnej skały, by wyschnąć
na słońcu. Gundersen pospieszył za nią. Z tego miejsca widział w wodzie oświe-
tlonej promieniami słońca ogromny masywny kształt z wieloma mackami. Uro-
dzinowy prezent dla Seeny.
 Czy możesz mi powiedzieć gdzie, teraz znajdę Ceda?  zapytał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl