,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzeń Seeny sprowadzonych z płaskowyżu niuchało w ogrodzie, szukając smacz- nych korzonków. Usłyszał ten głos jeszcze dwa razy. Czas płynął a Seena nie wracała. I nagle ujrzał piąty księżyc wschodzący na niebo. Był on wielkości dużej srebrnej monety i tak jasny, że wręcz oślepiał. Cztery pozostałe księżyce zdawa- ły się tańczyć wokół niego. Cienie wokół budynku i w ogrodzie drżały, zmieniały się, a z nieba lały się strumienie zimnego światła. Gundersen uchwycił poręcz we- randy i bezgłośnie błagał księżyce, by tak trwały. Wiedział jednak, że za godzinę dwa z nich zajdą i czar zniknie. Gdzie była Seena? Edmundzie? odezwała się nagle, stojąc za nim. Była znów naga i znowu oślizgacz otulał jej ciało przykrywając uda i wysy- łając długie, wąskie wyrostki, które zakrywały jedynie sutki jej dojrzałych piersi. Zwiatło pięciu księżyców sprawiało, że jej opalona skóra błyszczała i lśniła. Te- raz nie wydawała mu się ani gruboskórna, ani agresywna. Była w swej nagości doskonała, także i moment był doskonały, bez wahania więc podszedł do niej. Szybko zrzucił ubranie. Położył ręce na jej biodrach, dotykając oślizgacza, a to dziwne stworzenie zrozumiało i posłusznie zsunęło się z jej ciała. Pochyliła się ku niemu, jej pełne piersi kołysały się jak dzwony, pocałował ją, całował wszędzie, i opuścili się na podłogę werandy, na zimne gładkie kamienie. Oczy miała otwarte, zimniejsze niż podłoga, zimniejsze niż światło księżyców nawet w chwili, kiedy w nią wchodził. W jej uściskach jednak nie było chłodu. Ciała ich splotły się i zmagały ze sobą. Jej skóra była jedwabista, a pocałunki głodne. Wszystkie te lata gdzieś od- płynęły i znów był tamten szczęśliwy czas. W momencie najwyższego uniesienia znów usłyszał dziwne chrząknięcie. Zawarł ją w gorącym uścisku zapamiętania i zamknął oczy. Potem leżeli koło siebie, bez słowa, w blasku księżyców, aż brylantowy piąty księżyc zakończył swą wędrówkę po niebie i Noc Pięciu Księżyców stała się taka, jak każda inna noc. Rozdział 10 Spał sam w pokoju gościnnym na najwyższej kondygnacji budynku. Zbudził się niespodziewanie wcześnie, patrzył, jak słońce wstawało nad wąwozem, a po- tem zszedł, by przejść się po ogrodach. Była jeszcze rosa. Zawędrował aż nad brzeg rzeki. Rozglądał się za nildorami, ale nigdzie ich nie było widać. Przez dłuższą chwilę stał nad rzeką, patrząc jak przewalają się ogromne masy wody. Wreszcie wrócił do domu. W świetle poranka ogród Seeny wydał mu się mniej złowieszczy. Nawet ro- śliny i zwierzęta pochodzące z płaskowyżu miały wygląd tylko dziwny, ale nie grozny: każda strefa geograficzna na tej planecie posiadała swą własną, typową faunę i florę i to wszystko. Nie było winą stworzeń z płaskowyżu, że człowiek czuł się wśród nich nieswojo. Na pierwszej werandzie spotkał go robot i zaproponował śniadanie. Poczekam na kobietę oznajmił mu Gundersen. Przyjdzie dopiero pózniej. Dziwne. Nigdy nie sypiała tak długo. Jest z mężczyzną wyjaśnił robot. O tej godzinie zawsze jest z nim i pociesza go. Z jakim mężczyzną? Z mężczyzną Kurtzem. Jej mężem. To Kurtz jest tutaj, w tej stacji? zdumiał się Gundersen. Leży chory w swoim pokoju. A mówiła, że jest gdzieś daleko myślał Gundersen. %7łe nie wie, kiedy wróci. Czy był w swoim pokoju wczoraj w nocy? spytał Gundersen. Był. Kiedy powrócił do domu ze swej ostatniej podróży? Rok minie na przesilenie dnia z nocą odparł robot. Może powinieneś o to popytać kobietę. Wkrótce będzie z tobą. Czy mam przynieść śniadanie? Tak zdecydował Gundersen. Seena jednak nie pokazywała się długo. Dopiero po dziesięciu minutach, gdy skończył już soki, owoce i smażoną rybę, pojawiła się na werandzie, otulona prze- 75 zroczystym białym zwojem, przez który widoczne były kontury jej ciała. Wyglą- dała na wyspaną, skórę miała gładką i lśniącą, szła żywym krokiem, a jej czarne, bujne włosy targał poranny wiatr. Dziwnie jednak surowy, nieugięty wyraz jej oczu pozostał niezmieniony i kłócił się z niewinnością nowego dnia. Robot powiedział mi odezwał się Gundersen żebym nie czekał na ciebie ze śniadaniem. Mówił, że tak wcześnie nie zejdziesz. Słusznie. Zwykle nie schodzę o tej godzinie, to prawda. Pójdziemy popły- wać? W rzece? Nie, głuptasie! Zerwała z siebie okrycie i zbiegła po schodach do ogro- du. Gundersen siedział chwilę jak zaklęty, oczarowany rytmicznym ruchem jej ramion, kołysaniem się pośladków. Potem poszedł za nią. Na zakręcie ścieżki, którego dotychczas nie zauważył, skręciła w lewo i zatrzymała się przy kolistym zbiorniku wody, wyżłobionym w skale. Gdy stanął przy niej, skoczyła pięknym łukiem do wody. Kiedy wynurzyła się, by zaczerpnąć powietrza, Gundersen już nagi wskoczył do basenu. Woda, nawet w tym ciepłym klimacie, była prze- razliwie zimna. Tutaj bije podziemne zródło wyjaśniła. Czy to nie cudowne? Jak rytualne oczyszczenie. Z wody, tuż za nią, wysunęła się długa, szara macka, zakończona mięsistymi szponami. Gundersen nie wiedział, jak ją ostrzec pokazywał ręką i wydawał krótkie okrzyki przerażenia. Druga macka wyłoniła się z głębiny i zawisła nad nim. Seena odwróciła się i zdumionemu Gundersenowi wydawało się, że pieści jakieś ogromne stworzenie: potem woda zakotłowała się i obie macki zniknęły. Co to było? Potwór sadzawki powiedziała z uśmiechem. Ced Cullen dał mi to w prezencie urodzinowym dwa lata temu. To meduza z płaskowyżu. Jakie to ma rozmiary? Och, jak wielka ośmiornica. Jest bardzo uczuciowa. Chciałam, żeby Ced sprowadził dla niej małżonka, ale nie zrobił tego i pojechał na północ, chyba więc będę musiała sama tym się zająć, bo ona jest taka samotna. Wyszła z wody i rozciągnęła się na płycie gładkiej, czarnej skały, by wyschnąć na słońcu. Gundersen pospieszył za nią. Z tego miejsca widział w wodzie oświe- tlonej promieniami słońca ogromny masywny kształt z wieloma mackami. Uro- dzinowy prezent dla Seeny. Czy możesz mi powiedzieć gdzie, teraz znajdę Ceda? zapytał. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|