,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na je pogodzić? Tego sami komuniści nie wiedzieli. Nie było wiadomo w jakim kierunku będzie się to rozwijało. Nie można było odrzucić i takiej ewentualności, że współistnienie z Kościołem utrwali się jako pewien trend rozwojowy, jako pewien nowy typ państwa komunistycznego. Sojusz gwiazdy z krzyżem? Tak to sobie można było wyobrazić, chociaż, oczywiście, większość komunistów była wówczas zaczajona i wyczekiwała tej chwili, kiedy nareszcie będzie można wprowadzić prawdziwą dyktaturę proletariatu. Zdawałem sobie sprawę, że ta sytuacja wynika w dużej mierze z flirtu z Zachodem, a ten flirt, oczywiście, nie mógł trwać wiecznie. Czy przypomina Pan sobie podział zadań wśród ówczesnego kierownictwa? Wyobrażam sobie, że dla wielu szczerych komunistów tego typu sytuacja musiała być dość denerwująca, jeżeli nie poniżająca. Nie, nie powiedziałbym tego. Uważano tę sytuację za historyczną za swego rodzaju hi- storyczną konieczność. Taki był do niej stosunek większości. A poza tym raczej ten temat w dyskusjach pomijano. Ale jednak do pewnego momentu Bierut podtrzymywał Prymasa, a potem przestał. Mu- siały więc być jakieś dyskusje. W którymś momencie musiała zapaść decyzja, że tym razem prezydent komunistycznego państwa nie wezmie udziału w procesji Bożego Ciała. Ta zmiana była związana ze stosunkami między Sowietami i Zachodem, a one zaczęły się psuć w 1947 roku. Ochłodzenie w stosunkach z Zachodem oznaczało zaś strumień zimnej wody skierowany na tych, którzy mieli nadzieję, że stosunki między państwem i. Kościołem uda się ułożyć w duchu pewnej współpracy. W drugiej połowie 1947 roku widać już było, że nasze nadzieje są nierealne. A czy nie było przypadkiem tak, że władza, mająca dość słabe oparcie w społeczeństwie, władza de facto przyniesiona na rosyjskich bagnetach, chciała między sobą a opozycyjnie na- stawionym społeczeństwem ulokować jeszcze jedną poduszkę czynnie neutralnego, upoli- tycznionego Kościoła? Czy nie do tego zmierzały takie inicjatywy, jak owe, organizowane przez Pana, dyskusje albo próba utworzenia kościelnej partii politycznej, szczęśliwie zablo- kowana przez Mikołajczyka? Czy przypadkiem ochłodzenie w stosunkach z Kościołem nie nastąpiło wtedy, kiedy okazało się, że uzyskanie jego politycznej dyspozycyjności albo cho- ciażby czynnej neutralności jest jednak niemożliwe? Wspomniał pan o koncepcji utworzenia partii katolickiej. Takie koncepcje od początku lęgły się wśród działaczy prawicowych i katolickich, ale dla partii ten problem był z góry przesądzony. Możliwość stworzenia całkowicie dyspozycyjnej partii katolickiej, na wzór lu- dowców czy demokratów, była nikła, i doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Takie po- mysły rzeczywiście krążyły co jakiś czas po Warszawie, ale z klimatu wynikało, się są one całkowicie nierealne. A czy owe, organizowane przez Pana, dyskusje nie zmierzały przypadkiem do upolitycz- nienia Kościoła, wciągnięcia go w orbitę dokonującego się w Polsce komunistycznego prze- 83 wrotu? Raczej było na odwrót. Była to próba skupienia kościoła na problemach ideowo- moralnych i sprowokowania na tej płaszczyznie wymiany zdań między marksistami a katoli- kami. Katolicka lewica w sensie, powiedzmy, francuskim była w Polsce bardzo słaba, a Ko- ściół politycznie wiązał się z endecją i z tendencjami prawicowymi. Uważałem, że taka wy- miana zdań, stworzenie płaszczyzny dyskusji między marksistami a katolikami może się przyczynić do stworzenia w Polsce społeczno-lewicowej myśli katolickiej. Wydawało mi się, że takie dyskusje mogą być pożyteczne nie dlatego, że zbliżą Kościół do komunizmu co byłoby absurdem ale dlatego, że ożywią i wzmocnią bardziej postępową myśl katolicką, nastawioną na problematykę reform, sprawiedliwości społecznej i tak dalej. A więc chodziło już nie tylko o wpływ na taktykę polityczną Kościoła, ale wręcz o wcią- gnięcie go na lewicowo-marksistowską orbitę ideową. Jeżeli dobrze Pana zrozumiałem, chcieliście zmienić polityczną treść polskiego katolicyzmu, faworyzując ugrupowania postę- powe i eliminując zachowawcze . Czy wierzył Pan w realność takiej manipulacji? Bardzo zły morał wyciągnął pan z tego, co powiedziałem. Czy pan myśli, że postępowi katolicy są potrzebni komunistom? Komuniści bardziej się boją socjalistów niż Kościoła. Ko- ściół ma większe wpływy i dlatego trzeba się z nim liczyć, ale z punktu widzenia ideologicz- nego niebezpieczne są dla komunistów tylko ideologie postępowe, które mogą stanowić jakąś konkurencję. Nie chodziło więc o żadną manipulację. Partii nie byłoby wcale łatwiej mani- pulować Kościołem postępowym. Myślę, że byłoby nawet trudniej. Nie myślałem o takiej wulgarnej manipulacji, bo ona, oczywiście, nie mogła się powieść. Miałem na myśli raczej wykorzystanie władzy dla faworyzowania jednych katolików i odsu- wania innych. Jednymi zajmował się Pan, a innymi bezpieka. Nie! Bardzo złe pan wyciąga morały. Widzi pan, jako racjonalista mogę patrzeć na reli- gię trochę trzezwiej, może lepiej widzę jej funkcję społeczną, mogę zrozumieć ją może nawet nieco głębiej niż wierzący. Wy patrzycie na religię w kategoriach metafizycznych, a mnie in- teresują kategorie socjologiczne. Patrząc na religię z punktu widzenia funkcjonowania syste- mów społecznych, oceniam ją jako jeden z fundamentalnych czynników procesów zachodzą- cych w społeczeństwie, jako ten czynnik, który odgrywa rolę przede wszystkim stabilizującą i cementującą. Dlatego istotne było dla nas, żeby katolicyzm przetrwał, i żeby nie był już tak endecki jak przed wojną. Owszem, chciałem oddziaływać na kształt katolicyzmu, ale tylko w takim sensie w żadnym innym! Wróćmy zatem do krakowskich dyskusji. Powiedział Pan, że w pewnym momencie sytu- acja międzynarodowa przestała im sprzyjać. To jest, oczywiście, czynnik w Polsce niezwykle istotny, ale wyobrażam sobie, że mimo wszystko nie ma on bezpośredniego wpływu na spra- wy tego typu. Zależałoby mi na uchwyceniu tego momentu, który w Pańskim odczuciu zade- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|