,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczywiście, co oznaczało, \e trzeba go spławić. Im szybciej, tym lepiej. Niech wraca do swojego domu. Uczył się pan kiedyś o szopach? spytała Lily. Masz na myśli te puszyste zwierzątka? Nie musisz zawracać głowy doktorowi... Dlaczego nie potrafiła nawet zapamiętać jego nazwiska? Calderowi, Lily. Obiecałam ci przecie\, \e jutro pójdziemy do biblioteki. Ale on jest weterynarzem. Na pewno du\o wie o szopach. W bibliotece znajdziemy mnóstwo ksią\ek na ten temat. Panna Thomton powiedziała, \e warto porozmawiać z kimś, kto zna się na zwierzętach. Z jakimś au... auto... rytetem. Podobno od niego mo\na dowiedzieć się tego samego co z ksią\ki. Dlaczego interesują cię szopy? Jakaś praca domowa? zapytał doktor Calder. Uhm. Muszę napisać wypracowanie. Czasem leczę szopy. Opowie mi pan o nich? Lily! zawołała Angelina. Panna Thornton mówiła, \eby zebrać jak najwięcej informacji upierała się Lily. Doktor Calder ju\ stracił du\o czasu, przyje\d\ając tutaj. Prawdopodobnie się śpieszy do \ony i dzieci. Wbrew własnej woli spojrzała na niego. Zdawała sobie sprawę, \e ciągnie go za język. Wcale mi się nie śpieszy. Doktor Calder patrzył jej prosto w oczy. W domu czeka na mnie tylko pies dodał. Z uśmieszku weterynarza wywnioskowała, \e ją przejrzał. Dobrze ci tak, ty kretynko! skarciła się w myśli i odwróciła wzrok. Zachowała się jak zdesperowana bywalczyni barów dla samotnych. Lily, czego chciałabyś się dowiedzieć o szopach? Naprawdę nie musi pan... wtrąciła Angelina. Och, nie ma sprawy. Mrugnął porozumiewawczo. Przecie\ nie codziennie się zdarza, \e znawcom szopów ktoś okazuje nale\ny szacunek. Muszę wyjąć zeszyt! Lily otworzyła tornister. będę robić notatki! Całe szczęście, \e Lily na ogół z entuzjazmem odrabia . lekcje, pomyślała Angelina, gdy córka i weterynarz usiedli przy kuchennym stole. Nauczycielka miała rację: Lily interesowało wszystko, co dotyczyło fauny. Sos właśnie się zagotował. Angelina zalała nim makaron wymieszany z kawałkami indyka, wsunęła naczynie do piekarnika i zerknęła w kierunku stołu. Lily była pochłonięta pisaniem, a weterynarz od niechcenia głaskał Princess, która tak długo się napraszała, a\ została wzięta na kolana. Angelina uznała, \e nikt nie zauwa\y jej chwilowej nieobecności i wymknęła się do sypialni. Przejechała szczotką włosy, umalowała usta, a następnie pod wpływem impulsu sięgnęła po drogie perfumy, przeznaczone na szczególne okazje. Nało\yła odrobinę na wewnętrzną stronę przegubów oraz w zagłębienie szyi i zastygła bez ruchu, zdumiona tym, co zrobiła. Powinnaś częściej bywać między ludzmi powiedziała na głos do swojego odbicia w lustrze. Kusiło ją, \eby się przebrać. Podkoszulek z napisem dostała od przyjaciółki, która znała jej poczucie humoru. Angelina nosiła go wyłącznie w domu. Teraz, po chwili namysłu, doszła do wniosku, \e lepiej nie wkładać na siebie nic innego. Zmiana stroju mówiłaby sama za siebie i temu weterynarzowi Bóg wie co przyszłoby do głowy. Angelina nie zamierzała natomiast paradować w jego obecności na bosaka, tote\ wsunęła stopy w pantofle na płaskim obcasie. Zadowolona, wróciła do kuchni. Doktor Calder właśnie coś wyjaśniał. Szopy mają jeden niezwykle oryginalny zwyczaj. Przed jedzeniem zawsze myją po\ywienie. Tak jak mamusia myje owoce i warzywa? Niezupełnie, przecie\ nie mają zlewu. Zanurzają \ywność na przykład w strumyku lub w jeziorze. Przepraszam, \e przeszkadzam, ale chyba ju\ wam zaschło w gardle. Macie ochotę na mleko czy sok? Sok! zawołała Lily. A gdzie magiczne słówko proszę ? Lily zastosowała się do sugestii matki, która spojrzała pytająco na doktora Caldera. Dla mnie te\ sok powiedział i zaraz dodał z szerokim uśmiechem: Proszę. Angelina skinęła głową i otworzyła lodówkę. Gdy sięgała po karton z sokiem, do jej uszu doleciał konspiracyjny szept weterynarza: O mało nie zapomniałem . Lily zachichotała cichutko. Angelina udała, \e nie słyszy. Cieszyła się, widząc Lily wesołą i roześmianą. Na jej dziecięcej buzi ostatnio zbyt często malowała się nienaturalna powaga. I właśnie za ten blask w oczach dziecka, a nie za zmianę koła, dostarczenie ksią\ek lub pomoc w odrabianiu lekcji Angelina miała dług wdzięczności w stosunku do doktora Caldera. Trocheja to niepokoiło, gdy\ nie wiedziała, jak się zrewan\ować. Przyglądała mu się ukradkiem, napełniając szklanki. Ledwie znała tego człowieka, a jednak nie wydawał się jej obcy. Chyba dlatego, \e sprawiał wra\enie kogoś zupełnie zwyczajnego. Miał na sobie podniszczone adidasy, tanie d\insy i bawełnianą koszulkę z reklamującym jego klinikę nadrukiem. Prawdopodobnie dzięki temu ubiorowi wyglądał przystępnie i sympatycznie, jak chłopak z sąsiedztwa. Był zdecydowanie wysoki i dobrze zbudowany, co sugerowało siłę. Mogła się podobać równie\ jego twarz o nieregularnych, lecz wyrazistych rysach, du\e zielone oczy z długimi rzęsami i gęste jasne włosy. A ten uśmiech, z którym przyjął od niej sok... Aadnie pachniesz, mamusiu odezwała się Lily, wyrywając matkę z głębokiego zamyślenia. Tak? Zaskoczona zastanawiała się gorączkowo, co odpowiedzieć. Pewnie przeszłam zapachem parmezanu. Nie odparła stanowczo Lily. To nie ser, tylko kwiaty. Albo pi\mo mruknął doktor Calder. Po tej krótkiej uwadze w kuchni zapadła cisza. Angelina obrzuciła go szybkim [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|