,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dla podkreślenia żałoby. - Ach, Gudgeon - powiedziała lady Angkatell - jeśli chodzi o te jaja& Zamierzałam, jak zwykle, napisać na nich ołówkiem datę. Zechciej poprosić panią Medway, żeby to za mnie zrobiła. - Mam nadzieję, że będzie pani zadowolona. Dopilnowałem, żeby zrobiono wszystko jak należy - odparł i chrząknął. - Zająłem się tym osobiście. - Dziękuję, Gudgeon. Gudgeon jest cudowny - powiedziała po wyjściu lokaja. - Cała służba jest wspaniała. Człowiek im współczuje z powodu obecności policji. To musi być dla nich straszne. Nawiasem mówiąc, czy ktoś tu jeszcze jest? - Chodzi ci o policję? - spytała Midge. - Tak. Zdaje się, że zwykle zostawiają kogoś przy drzwiach. A może ktoś obserwuje wejście, ukryty w krzakach? - Dlaczego miałby pilnować drzwi? - Nie mam pojęcia. W książkach tak robią. A potem, w nocy, mordują następną osobę. - Przestań, Lucy - poprosiła Midge. Lady Angkatell spojrzała na nią z zainteresowaniem. - Przepraszam, kochanie. Jestem bezmyślna. Oczywiście, że nikt więcej nie zostanie zamordowany. Gerda wróciła do domu& Chciałam powiedzieć& Przepraszam, Henrietto. Nie chciałam, żeby to tak wyszło. Henrietta nie odpowiedziała. Stała przy okrągłym stoliku i patrzyła na zapis robra, który rozegrali poprzedniego wieczora. - Mówiłaś coś, Lucy? - spytała, wracając do terazniejszości. - Zastanawiałam się, czy kogoś tu zostawili. - Jak resztki z wyprzedaży? Nie sądzę. Wszyscy wrócili na posterunek, żeby ubrać to, co im powiedzieliśmy, we właściwe słowa. - Na co patrzysz, Henrietto? - Na nic. Henrietta podeszła do kominka. - Jak sądzisz, co robi dzisiaj Veronica Cray? - spytała. Na twarzy lady Angkatell pojawił się wyraz zażenowania. - Ależ kochanie! Nie sądzisz chyba, że znowu tu przyjdzie? Musiała się już o wszystkim dowiedzieć. - Tak - przyznała Henrietta. - Pewnie już wie. - Przypomniałam sobie właśnie, że powinnam zadzwonić do Careyów. Nie możemy przyjąć ich jutro jakby nigdy nic - powiedziała lady Angkatell i wyszła z pokoju. David, pełen niechęci do krewnych, stwierdził, że musi coś sprawdzić w Encyclopaedia Britannica . W bibliotece - myślał - znajdę trochę spokoju. Henrietta podeszła do drzwi na taras, otworzyła je i opuściła pokój. Edward, po chwili wahania, poszedł za nią. Henrietta stała z zadartą głową i patrzyła w niebo. - Jest chłodniej niż wczoraj - powiedziała. - Rzeczywiście, czuje się chłód - przytaknął Edward. Henrietta przeniosła spojrzenie na dom. Patrzyła na okna. Potem odwróciła się i spojrzała na las. Edward nie miał pojęcia, co jej chodzi po głowie. Zrobił krok w kierunku otwartych drzwi. - Lepiej wróćmy do środka. Jest zimno. Henrietta pokręciła głową. - Idę na spacer. Nad basen. - Moja kochana - powiedział Edward, przysuwając się bliżej. - Pójdę z tobą. - Dziękuję, Edwardzie - odparła ostro. - Chcę być sama ze swoim zmarłym. - Henrietto! Kochanie& Nic ci nie mówiłem, ale chyba wiesz, jak bardzo mi przykro& - Przykro ci? %7łe John Christow nie żyje? Jej głos był ostry i nieprzyjemny. - Przykro mi ze względu na ciebie, Henrietto. Przeżyłaś& szok. - Szok? Jestem twarda, Edwardzie. Wytrzymam to. Ty byłeś wstrząśnięty? Co czułeś, kiedy patrzyłeś na jego ciało? Pewnie radość. Nie lubiłeś Johna Christowa. - Nie mieliśmy ze sobą wiele wspólnego - burknął Edward. - Wszystko umiesz ubrać w eleganckie słowa! Jesteś taki powściągliwy. W rzeczywistości jednak mieliście jedną rzecz wspólną: mnie. Obaj mieliście do mnie słabość. Tyle że to was do siebie nie zbliżyło. Raczej przeciwnie. Kapryśny księżyc wyłonił się właśnie zza chmur. Twarz, którą oświetlił, przeraziła Edwarda. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale myślał o Henrietcie jak o dziewczynie, która bywała w Ainswick: zawsze uśmiechnięta i pełna jak najlepszych myśli. Kobieta, którą teraz dostrzegł, była mu obca; błyszczące zimne oczy patrzyły na niego wrogo. - Henrietta, kochanie& Uwierz mi, że ci współczuję. Wiem, że jest ci smutno. - Czy to jest smutek? Jej pytanie zaskoczyło go. Miał wrażenie, że stawia je sobie samej, nie jemu. - Tak szybko - powiedziała. - To się może stać tak szybko. W jednej chwili żyje, oddycha, a w następnej jest martwy, odszedł, została tylko pustka. Ach, pustka! My zajadamy krem karmelowy i nazywamy się żywymi, a John, który miał w sobie więcej życia niż my wszyscy razem wzięci, jest martwy. Powtarzam sobie to słowo bez przestanku: martwy, martwy, martwy. W końcu przestaje ono mieć znaczenie. Nic nie znaczy. To tylko pusty dzwięk, jak trzask łamanej gałęzi. Martwy, martwy, martwy. Jak tam-tam bijący w dżungli. Martwy, martwy, martwy& - Przestań, Henrietto! Na miłość boską, przestań! Spojrzała na niego z zainteresowaniem. - Nie wiedziałeś, że właśnie tak się czuję? A co sądziłeś? %7łe usiądę, pochlipując w chusteczkę, a ty będziesz mnie pocieszał, gładząc moją dłoń? %7łe przeżyję szok, ale szybko się z tego otrząsnę? %7łe mnie pocieszysz? Jesteś bardzo miły, Edwardzie, ale ty mi nie wystarczysz. Cofnął się. Twarz miał nieruchomą. - Zawsze o tym wiedziałem - stwierdził sucho. - Jak sądzisz - mówiła dalej Henrietta - co mogłam czuć siedząc tu cały wieczór, wiedząc, że John nie żyje i że nikogo oprócz mnie i Gerdy to nie obchodzi? Ty się cieszysz, David jest zmieszany, Migde zdenerwowana, a Lucy, delikatnie mówiąc, jest uradowana, że historia żywcem wzięta z News of the World rozegrała się u niej w domu! Nie widzisz, jakim koszmarem jest dla mnie to wszystko? Edward nic nie powiedział. Cofnął się o krok, kryjąc się w cieniu. Henrietta spojrzała na niego i dodała: - Dzisiaj wszystko wydaje mi się nierealne i nic nie jest bardziej rzeczywiste od Johna. - Wiem - powiedział zamyślony Edward. - Jestem nierzeczywisty. - Jestem okropna, Edwardzie, ale nic na to nie poradzę. Nie mogę przestać się smucić, bo John, zawsze pełen życia, nie żyje. - A ja, mimo że na wpół umarły, jestem wśród żyjących. - Tego nie chciałam powiedzieć. - Myślę, że chciałaś. Pewnie masz rację. Henrietta wróciła do poprzedniej myśli. - To nie smutek. Możliwe, że w ogóle nie potrafię się smucić. Może nigdy się tego nie nauczę. A przecież chciałabym się teraz smucić z powodu śmierci Johna. Edward nic z tego nie zrozumiał. Tym bardziej zaskoczyło go, że Henrietta odezwała niespodziewanie rzeczowym tonem. - Muszę iść nad basen. I zniknęła między drzewami. Edward wrócił do pokoju. Midge przyglądała mu się, kiedy szedł jak niewidomy. Twarz miał ściągniętą i szarą, jakby odpłynęła z niej cała krew. Nie zwrócił uwagi na krótki szloch, który Midge szybko zdusiła. Edward podszedł do krzesła i usiadł. Wiedział, że powinien coś powiedzieć. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|