, 61 Niedziela na wsi 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dla podkreślenia żałoby.
- Ach, Gudgeon - powiedziała lady Angkatell - jeśli chodzi o te jaja&
Zamierzałam, jak zwykle, napisać na nich ołówkiem datę. Zechciej poprosić
panią Medway, żeby to za mnie zrobiła.
- Mam nadzieję, że będzie pani zadowolona. Dopilnowałem, żeby
zrobiono wszystko jak należy - odparł i chrząknął. - Zająłem się tym
osobiście.
- Dziękuję, Gudgeon. Gudgeon jest cudowny - powiedziała po wyjściu
lokaja. - Cała służba jest wspaniała. Człowiek im współczuje z powodu
obecności policji. To musi być dla nich straszne. Nawiasem mówiąc, czy ktoś
tu jeszcze jest?
- Chodzi ci o policję? - spytała Midge.
- Tak. Zdaje się, że zwykle zostawiają kogoś przy drzwiach. A może ktoś
obserwuje wejście, ukryty w krzakach?
- Dlaczego miałby pilnować drzwi?
- Nie mam pojęcia. W książkach tak robią. A potem, w nocy, mordują
następną osobę.
- Przestań, Lucy - poprosiła Midge.
Lady Angkatell spojrzała na nią z zainteresowaniem.
- Przepraszam, kochanie. Jestem bezmyślna. Oczywiście, że nikt więcej
nie zostanie zamordowany. Gerda wróciła do domu& Chciałam powiedzieć&
Przepraszam, Henrietto. Nie chciałam, żeby to tak wyszło.
Henrietta nie odpowiedziała. Stała przy okrągłym stoliku i patrzyła na
zapis robra, który rozegrali poprzedniego wieczora.
- Mówiłaś coś, Lucy? - spytała, wracając do terazniejszości.
- Zastanawiałam się, czy kogoś tu zostawili.
- Jak resztki z wyprzedaży? Nie sądzę. Wszyscy wrócili na posterunek,
żeby ubrać to, co im powiedzieliśmy, we właściwe słowa.
- Na co patrzysz, Henrietto?
- Na nic.
Henrietta podeszła do kominka.
- Jak sądzisz, co robi dzisiaj Veronica Cray? - spytała.
Na twarzy lady Angkatell pojawił się wyraz zażenowania.
- Ależ kochanie! Nie sądzisz chyba, że znowu tu przyjdzie? Musiała się
już o wszystkim dowiedzieć.
- Tak - przyznała Henrietta. - Pewnie już wie.
- Przypomniałam sobie właśnie, że powinnam zadzwonić do Careyów.
Nie możemy przyjąć ich jutro jakby nigdy nic - powiedziała lady Angkatell i
wyszła z pokoju.
David, pełen niechęci do krewnych, stwierdził, że musi coś sprawdzić
w  Encyclopaedia Britannica . W bibliotece - myślał - znajdę trochę spokoju.
Henrietta podeszła do drzwi na taras, otworzyła je i opuściła pokój.
Edward, po chwili wahania, poszedł za nią. Henrietta stała z zadartą głową i
patrzyła w niebo.
- Jest chłodniej niż wczoraj - powiedziała.
- Rzeczywiście, czuje się chłód - przytaknął Edward. Henrietta
przeniosła spojrzenie na dom. Patrzyła na okna. Potem odwróciła się i
spojrzała na las. Edward nie miał pojęcia, co jej chodzi po głowie. Zrobił krok
w kierunku otwartych drzwi.
- Lepiej wróćmy do środka. Jest zimno. Henrietta pokręciła głową.
- Idę na spacer. Nad basen.
- Moja kochana - powiedział Edward, przysuwając się bliżej. - Pójdę z
tobą.
- Dziękuję, Edwardzie - odparła ostro. - Chcę być sama ze swoim
zmarłym.
- Henrietto! Kochanie& Nic ci nie mówiłem, ale chyba wiesz, jak
bardzo mi przykro&
- Przykro ci? %7łe John Christow nie żyje? Jej głos był ostry i
nieprzyjemny.
- Przykro mi ze względu na ciebie, Henrietto. Przeżyłaś& szok.
- Szok? Jestem twarda, Edwardzie. Wytrzymam to. Ty byłeś
wstrząśnięty? Co czułeś, kiedy patrzyłeś na jego ciało? Pewnie radość. Nie
lubiłeś Johna Christowa.
- Nie mieliśmy ze sobą wiele wspólnego - burknął Edward.
- Wszystko umiesz ubrać w eleganckie słowa! Jesteś taki powściągliwy.
W rzeczywistości jednak mieliście jedną rzecz wspólną: mnie. Obaj mieliście
do mnie słabość. Tyle że to was do siebie nie zbliżyło. Raczej przeciwnie.
Kapryśny księżyc wyłonił się właśnie zza chmur. Twarz, którą oświetlił,
przeraziła Edwarda. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale myślał o Henrietcie
jak o dziewczynie, która bywała w Ainswick: zawsze uśmiechnięta i pełna jak
najlepszych myśli. Kobieta, którą teraz dostrzegł, była mu obca; błyszczące
zimne oczy patrzyły na niego wrogo.
- Henrietta, kochanie& Uwierz mi, że ci współczuję. Wiem, że jest ci
smutno.
- Czy to jest smutek?
Jej pytanie zaskoczyło go. Miał wrażenie, że stawia je sobie samej, nie
jemu.
- Tak szybko - powiedziała. - To się może stać tak szybko. W jednej
chwili żyje, oddycha, a w następnej jest martwy, odszedł, została tylko
pustka. Ach, pustka! My zajadamy krem karmelowy i nazywamy się żywymi,
a John, który miał w sobie więcej życia niż my wszyscy razem wzięci, jest
martwy. Powtarzam sobie to słowo bez przestanku: martwy, martwy, martwy.
W końcu przestaje ono mieć znaczenie. Nic nie znaczy. To tylko pusty
dzwięk, jak trzask łamanej gałęzi. Martwy, martwy, martwy. Jak tam-tam
bijący w dżungli. Martwy, martwy, martwy&
- Przestań, Henrietto! Na miłość boską, przestań! Spojrzała na niego z
zainteresowaniem.
- Nie wiedziałeś, że właśnie tak się czuję? A co sądziłeś? %7łe usiądę,
pochlipując w chusteczkę, a ty będziesz mnie pocieszał, gładząc moją dłoń?
%7łe przeżyję szok, ale szybko się z tego otrząsnę? %7łe mnie pocieszysz? Jesteś
bardzo miły, Edwardzie, ale ty mi nie wystarczysz.
Cofnął się. Twarz miał nieruchomą.
- Zawsze o tym wiedziałem - stwierdził sucho.
- Jak sądzisz - mówiła dalej Henrietta - co mogłam czuć siedząc tu cały
wieczór, wiedząc, że John nie żyje i że nikogo oprócz mnie i Gerdy to nie
obchodzi? Ty się cieszysz, David jest zmieszany, Migde zdenerwowana, a
Lucy, delikatnie mówiąc, jest uradowana, że historia żywcem wzięta z  News
of the World rozegrała się u niej w domu! Nie widzisz, jakim koszmarem jest
dla mnie to wszystko?
Edward nic nie powiedział. Cofnął się o krok, kryjąc się w cieniu.
Henrietta spojrzała na niego i dodała:
- Dzisiaj wszystko wydaje mi się nierealne i nic nie jest bardziej
rzeczywiste od Johna.
- Wiem - powiedział zamyślony Edward. - Jestem nierzeczywisty.
- Jestem okropna, Edwardzie, ale nic na to nie poradzę. Nie mogę
przestać się smucić, bo John, zawsze pełen życia, nie żyje.
- A ja, mimo że na wpół umarły, jestem wśród żyjących.
- Tego nie chciałam powiedzieć.
- Myślę, że chciałaś. Pewnie masz rację. Henrietta wróciła do
poprzedniej myśli.
- To nie smutek. Możliwe, że w ogóle nie potrafię się smucić. Może
nigdy się tego nie nauczę. A przecież chciałabym się teraz smucić z powodu
śmierci Johna.
Edward nic z tego nie zrozumiał. Tym bardziej zaskoczyło go, że
Henrietta odezwała niespodziewanie rzeczowym tonem.
- Muszę iść nad basen.
I zniknęła między drzewami.
Edward wrócił do pokoju. Midge przyglądała mu się, kiedy szedł jak
niewidomy. Twarz miał ściągniętą i szarą, jakby odpłynęła z niej cała krew.
Nie zwrócił uwagi na krótki szloch, który Midge szybko zdusiła.
Edward podszedł do krzesła i usiadł. Wiedział, że powinien coś
powiedzieć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl