, Ahern, Jerry Krucjata2 Destrukcja 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zgadza się - skomentował John.
- Co więc zamierzamy? - Natalie wychyliła się zza jego pleców.
- Cóż - rozpoczął bez pośpiechu Rourke - potrzebujemy żywności i wody, a Rubenstein
mógłby znalezć sobie jakieś zaciski do okularów, nim jaskrawe słońce wykończy mu wzrok. Ty też
znalazłabyś dla siebie parę rzeczy. No i zdobylibyśmy więcej benzyny. Obiecałem ci, że podrzucę
cię tak blisko Galveston, jak tylko będę mógł. Nie wiem jeszcze, czy Paul i ja będziemy jechać aż
tak daleko w poszukiwaniu bezpiecznej przeprawy na drugi brzeg Mississippi. Na ile potrafiłem
ocenić z powietrza sytuację owej nocy - Nocy Wojny - wyglądało to tak, jakby cały tamtejszy rejon
był nuklearną pustynią. Ale nie sposób to sprawdzić będąc tutaj, chyba że ty coś wiesz.
Wyciągnął szyję obracając się do dziewczyny, która uśmiechnęła się do niego i rzekła:
- Zapomniałeś, że nie słyszałam o wojnie, dopóki ty i Paul nie powiedzieliście mi o niej?
- Pamiętam o tym - powiedział wolno Rourke.  Pytam dlatego, że uderzyło mnie, jak
dobrze posługujesz się bronią, ponadto wydaje się, że widziałaś już przedtem uchodzców, no i
gdzieś w zakamarkach pamięci mamy wspomnienia o sobie nawzajem. Myślałem, że może dotarły
do ciebie jakieś wstrząsy, czy coś takiego, z rejonu delty
Mississippi.
- Przykro mi - powiedziała dziewczyna nie reagując na zaczepkę.
- No cóż, i mnie przykro - zawtórował John. - Skoro już jednak przejawiasz tę tajemniczą
biegłość w posługiwaniu się bronią, dlaczego nie wezmiesz sobie mojego pythona, nim uzbroimy
ciebie w coś więcej niż ten pistolet na groch, który masz teraz? Na wypadek gdyby doszło do
strzelaniny. Myślę, że jeśli przez chwilę go postudiujesz, pojmiesz, jak działa. Mam rację?
Dziewczyna znowu uśmiechnęła się, odpowiadając półgłosem:
- Myślę, że tak.
- Dobrze - rzekł Rourke spokojnie i odwrócił się do Rubensteina. - Paul, prawdopodobnie
jest tam jakaś główna ulica. Gdy wjedziemy do miasta, zaczekam na ciebie pięć minut, a ty w tym
czasie objedziesz miasto po obwodzie, najszybciej jak potrafisz, i skręcisz w główną ulicę,
dołączając do mnie. Bandyci, którzy zniszczyli tamto miasteczko uciekinierów, są gdzieś przed
nami. Zapewne zaatakowali już Van Horn, ale niektórzy z nich mogą kręcić się w pobliżu. Ludzie
tacy jak ci, są prawdopodobnie luzno zorganizowani, przyjeżdżają i odjeżdżają, kiedy chcą. Lepiej
trzymaj to coś, co nazywasz  schmeisser , w pogotowiu, jasne?
- Chwytam - odrzekł Rubenstein zdejmując karabin z pleców i przewieszając go pod
ramieniem.
Rourke odwrócił się do dziewczyny.
- Ten python to Mag-Na-Ported, ma z każdej strony lufy otwory odprowadzające gazy.
Może nie dawać takiego odrzutu, jakiego będziesz się spodziewała.
- Nie rozumiem - odpowiedziała dziewczyna. Odwrócił do niej głowę i spojrzał na nią
przelotnie.
- Zwyczajnie improwizuj - po ustach przemknął mu uśmiech.
Ruszył harleyem z powrotem na autostradę, w kierunku wiaduktu. Budynki, które pojawiły
się z prawej strony, były częścią starej fabryki przemysłu lekkiego. Motocykl Rourke'a znajdował
się teraz na środku mostu, skąd można było ogarnąć wzrokiem rozległą panoramę dachów i
sięgnąć aż do szarej pustyni za nią. Nigdzie nie było śladu życia. Zerwał się silny wiatr i John
musiał mocno pracować nad utrzymaniem równowagi. Trzy czwarte drogi przez most przebył
pochylony w prawo, starając się utrzymać właściwy kierunek jazdy i zjechać z estakady do miasta.
Obejrzał się za siebie. Rubenstein miał dużo większe kłopoty z silnym wiatrem.
Gdy harley doktora znalazł się poniżej mostu, zyskał znakomitą osłonę przed wichrem.
John pochylił się teraz łagodnie w lewo i zjechał ze środka, wyhamowując u podstawy mostu.
Wykonał leniwie ósemkę, lustrując uważnie okolicę rozwidlenia dróg, a potem ruszył dalej
naprzód. Przed nim pojawiły się dwa budynki przy głównej ulicy. Ocenił odległość od nich, po
czym dał znak Rubensteinowi, aby ruszył wąską przecznicą. Obserwował, jak młodszy mężczyzna
robi ostry zwrot i znika za nietkniętym, ale wyglądającym na opuszczony, budynkiem.
Rourke dotarł do głównej arterii, zwolnił robiąc duży, łagodny łuk na szerokim
skrzyżowaniu i zatrzymał się.
- Wygląda to tak, jakby wszyscy po prostu zniknęli - skomentowała Natalie.
- Mam złe przeczucia co do tego miejsca - rzekł John patrząc w dół traktu, gdy czekali na
przybycie Paula jakieś pół mili dalej.
- Bomba neutronowa? - spytała dziewczyna ściszonym głosem.
- A cóż taka miła, młoda panienka jak ty, wie o bombach neutronowych?- zagadnął Rourke
nie patrząc na nią. Nałożył okulary przeciwsłoneczne i odciągnął iglicę CAR-15, odbezpieczając
go. Lufa rozpylacza badała pustą przestrzeń.
- To nie bomba neutronowa - rzekł. - Popatrz tam. Ponad ramieniem widział, jak
dziewczyna odwraca się patrząc w kierunku wskazywanym przez lufę CAR-15. Na małym
skwerze rosły mizerne, lecz zdrowe drzewa.
- Nie - rzekł. - Wszyscy po prostu wyjechali. Albo prawie wszyscy.
Zerknął na zegarek, a potem ponownie na drogę.
- Gdzie jest Paul? - zapytała Natalie. Na karku, koło prawego ucha czuł jej ciepły oddech.
- Właśnie sam zadaję sobie to pytanie - oznajmił monotonnym szeptem. - Wiesz, to
naprawdę może nie jest zły pomysł, byś odpięła mój pas i wzięła go sobie razem z pythonem.
Możesz potrzebować zapasowych pestek z pasa.
Poczuł otaczające go kobiece ramiona.
Pomógł jej odpiąć sprzączkę i skręcając szyję patrzył, jak dziewczyna przewiesza pas przez
prawe ramię, tak że python zadyndał w kaburze na lewym biodrze.
- Gotowa?
Dziewczyna wyciągnęła masywny rewolwer i skinęła głową.
- Okey - rzekł Rourke ruszając środkiem wymarłej ulicy. Patrzył na drogę wprost przed
nimi, szepcząc poprzez brzęczenie silnika:
- Widziałaś jakiś ruch między budynkami około 25 jardów za nami?
- Po prawej?
- Taak...
- Człowiek z karabinem, tak myślę, ale nie jestem pewna.
- Taak... Okey... Dojadę do końca tego bloku i skręcę w przecznicę, którą jechał Paul. Tam
powinniśmy się na nich natknąć.
- Na bandytów?- rzekła dziewczyna spokojnym, zrównoważonym głosem.
- Może gorzej. Na ludzi rozpaczliwie broniących tego, co zostało z ich miasta -
odpowiedział John biorąc łagodny zakręt w prawo, potem w lewo, w ulicę wymarłą tak samo, jak
poprzednia. Zatoczył koło i opuścił ją. Następna przecznica pojawiła się po lewej, Rourke obrzucił
ją szybkim spojrzeniem. Nadal nie było śladu Paula Rubensteina.
Położył harleya w jeszcze jeden szeroki wiraż i wjechał w ulicę po lewej. Gdy ruszył
wzdłuż nierównego chodnika, usłyszał za sobą chrapliwy szept Natalie:
- John! Z twojej prawej!
Rourke rzucił od niechcenia okiem we wskazanym kierunku, unosząc wolno prawą rękę i
szepnął w odpowiedzi:
- Tak... Widzę ich.
Gdy tak jechali ulicą, po obu stronach, z drzwi budynków, zza przewróconych
samochodów i ciężarówek, wychodzili uzbrojeni mężczyzni i kobiety, zamykając ulicę za nimi
niby żywa ściana.
- Spokojnie - powiedział niewzruszonym tonem. - Jeśli chcieliby nas zastrzelić, już by się
do tego zabrali. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl