, Cook Robin Sfinks 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z policji turystycznej, kto mówił po angielsku.
- Co mogę dla pani zrobić? - spytał tamten z uśmiechem.
- Próbuję się dowiedzieć, czy żyje jeszcze jeden z nadzorców Howarda Cartera
o nazwisku Sarwat Raman. Mieszkał na zachodnim brzegu Nilu.
- Co takiego? - nie wierzył własnym uszom policjant. Zaśmiał się cicho. - Spo-
tykałem się już z dziwnym prośbami, ale ta jest jedną z ciekawszych. Czy ma pani na
myśli tego Howarda Cartera, który odkrył grobowiec Tutenchamona?
- Zgadza się.
- Ale to było ponad pięćdziesiąt lat temu!
- Rozumiem - rzekła Eryka. - Chciałabym się dowiedzieć, czy jeszcze żyje.
- Madam - zaczął policjant - nikt nawet nie wie, ilu ludzi mieszka na zachod-
nim brzegu, nie mówiąc już o tym, w jaki sposób odnalezć daną rodzinę. Ale powiem
pani, co ja bym zrobił na pani miejscu. Proszę pojechać do małego meczetu w wiosce
Qurna. Imam jest starszym człowiekiem, zna angielski. Być może okaże się pomocny.
Mam jednak wątpliwości. Rząd próbuje przenieść wioskę Qurna w inne miejsce i wy-
siedlić ludność ze starożytnych grobowców. Trwa walka, tworzą się antagonizmy. Oni
nie są zbyt przyjacielscy, więc nich pani będzie ostrożna.
Lahib Zayed rozejrzał się dokoła, upewniając się, że nikt nie widział go, jak
wchodził w wybieloną wapnem boczną uliczkę. Przyśpieszył kroku i załomotał do po-
tężnych, drewnianych drzwi. Wiedział, że Muhammad Abdulal jest w domu. Docho-
dziło południe, a o tej porze Muhammad zawsze ucinał sobie drzemkę. Lahib zastukał
ponownie. Bał się, że ktoś obcy zobaczy go, zanim zniknie za drzwiami.
Ktoś otworzył wizjer. W otworze pojawiło się zaczerwienione, zaspane oko.
Podniosła się zasuwa i drzwi stanęły otworem. Lahib przekroczył próg, za nim zatrza-
snęły się drzwi.
Muhammad Abdulal ubrany był w wymięte szaty. Był potężnym mężczyzną, o
ciężkich, pełnych rysach. Miał szerokie, łukowate nozdrza.
- Mówiłem ci, abyś nigdy nie przychodził do tego domu. Bez ważnego powodu
nie podejmowałbyś chyba takiego ryzyka - stwierdził.
Lahib pozdrowił go z szacunkiem i rzekł:
- Nie przyszedłbym tutaj, ale to bardzo ważne. Eryka Baron, Amerykanka,
przyszła dziś rano do mego sklepu twierdząc, że reprezentuje grupę nabywców. Jest
bardzo sprytna. Zna się na antykach, kupiła nawet małą figurkę. Potem zapytała o
posąg Setiego I.
- Czy była sama? - spytał Muhammad, bardziej zaniepokojony niż wściekły.
- Raczej tak - wyjąkał Lahib.
- I zapytała właśnie o posąg Setiego?
- Dokładnie.
- Cóż, nie mamy chyba większego wyboru. Ja się wszystkim zajmę. Poinformuj
ją, że może zobaczyć posąg jutro wieczorem, pod warunkiem, że przyjdzie sama i że
nikt nie będzie jej śledził. Niech przybędzie do meczetu w Qurna o zmierzchu. Trzeba
było pozbyć się jej wcześniej, tak jak chciałem.
Lahib zaczekał, aż Abdulal skończy i powiedział:
- Kazałem Fathiemu skontaktować się ze Stephanosem Markoulisem i przeka-
zać mu wiadomość.
Dłoń Muhammada wystrzeliła w powietrze jak wąż i spadła na głowę Lahiba.
- Karrah! Dlaczego sam postanowiłeś zawiadomić Stephanosa?
- Prosił, aby go poinformować, jeśli ta kobieta się pokaże. On też, podobnie
jak my, jest bardzo zaniepokojony - wykrztusił Zayed, kuląc się w obawie przed na-
stępnym ciosem.
- Masz nie przyjmować poleceń od Stephanosa! - wrzasnął Muhammad. - Masz
słuchać tylko mnie. Zapamiętaj to raz na zawsze. A teraz wynoś się stąd i zanieś wia-
domość. Trzeba się zająć tą Amerykanką.
Nekropolia Luksoru,
Wioska Qurna, godz. 14.15
Policjant miał rację. Qurna nie była przyjemnym miejscem. Kiedy Eryka wdra-
pywała się na wzgórze, oddzielające wioskę od asfaltowej drogi, nie miała uczucia
ciepłego przyjęcia jak w innych miastach. Spotkała niewielu ludzi, ale i ci tylko się na
nią gapili, kryjąc się w cieniu. Nawet psy okazały się parszywymi, warczącymi kun-
dlami.
Nieprzyjemnie poczuła się już w taksówce, kiedy kierowca nie miał ochoty je-
chać do Qurny, proponując Dolinę Królów lub jakieś inne, odległe miejsce. Wysadził
ją u podnóża zaśmieconego piaszczystego wzgórza, twierdząc, że samochód nie do-
jedzie do wioski.
Z nieba lał się żar, ponad czterdzieści stopni i ani centymetra cienia. Egipskie
słońce prażyło swymi promieniami, paląc skałę i odbijając się migotliwie od jasnopia-
skowej ziemi. Tej temperatury nie przeżyło ani jedno zdzbło trawy, ani jeden chwast.
A jednak mieszkańcy wioski nie chcieli się wyprowadzić. Pragnęli żyć tak, jak przez
wieki żyli ich dziadkowie czy pradziadkowie. Eryka pomyślała, że gdyby Dante słyszał
o Qurnie, z pewnością umieściłby ją w swym piekielnym kręgu.
Domy wybudowane były z suszonej, mułowej cegły. Niektóre zachowały swój
naturalny kolor, niektóre pobielono wapnem. Wspinając się coraz wyżej, dostrzegła
między domami wyrąbane w skale otwory. Były to wejścia do niektórych starożytnych
grobowców. Podwórza kilku domostw zastawione były dziwacznymi konstrukcjami;
długie na sześć stóp platformy wspierały się na wąskiej, wysokiej na cztery stopy
kolumnie. Wykonano je z suszonego mułu i słomy. Eryka nie miała pojęcia, co sym-
bolizowały.
Meczet był jednopiętrowym, bielonym budynkiem z grubym minaretem. Eryka
zauważyła budowlę, kiedy pierwszy raz przejeżdżała obok wioski. Podobnie jak cała
osada skonstruowany był z cegły mułowej i Eryka zastanowiła się, czy porządny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl