,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
co sieje. Sól... tłuszcze nasycone... podobno są niezdro- we. Kontakt z fachowcem nie zawadzi. Tyle że jeśli facet wymyśla coś takiego jako pretekst do spotykania się z kobietą, to wpadł jak śliwka w kompot. ; Spotkał ją w połowie drogi; zimny wiatr rozwiewał na wszystkie strony jej lśniące czarne włosy. - Cześć! Zrobiłam wczoraj jarską lasagnę. Zostało jej dużo. Pomyślałam sobie, że pomożesz mi się z nią uporać. Sama mozarella tyle kosztuje... - Coś ci powiem - odparł z zapałem Brace - jeśli po- zwolisz mi robić wszystkie zakupy, będę znowu twoim królikiem doświadczalnym. Tabletki na żołądek załatwię na własny koszt. S R - No to umowa stoi! Frances zawsze była zdania, że łatwiej jest gotować dla dwojga. Poza tym Brace nadal był za szczupły. Tym, co sam gotował, prędzej czy pózniej by się otruł. Przygoto- wanie posiłku w jego mniemaniu zaczynało się od otwarcia pierwszej z brzegu puszki, przyprawienia jej taką ilością ostrego sosu, żeby zawartość zaczęła palić żywym ogniem, i dodania tyle soli, że normalny człowiek opuściłby ten padół natychmiast. Deser składał się z potężnej porcji leku na nadkwasotę. Brące nie musi wiedzieć, że skończyła książkę i nie potrzebuje nikogo do prowadzenia doświadczeń. Pierwszego wieczoru trwania układu jedli rzuconą na gorący tłuszcz krojoną polędwicę z brązowym ryżem i Brace rozglądał się pilnie za solniczką. Nie znalazł jej. Wzruszył ramionami, po czym wymiótł talerz do czysta. Dwa razy. Do północy grali w karty, zwierzając się z paru sekre- tów. Brace wyznał, że lubi ssać pomarańczę, mając w ustach miętowy cukierek. Frances zaś twierdziła, że żyje z wiecznym poczuciem winy. - Może to ogólnie babski problem albo rezultat kato- lickiego wychowania - rozważała. - Być może wpływ na to ma fakt, że byłam najstarsza w takiej gromadzie rodzeń- stwa. Zamierzam z tym skończyć. - Jakiej winy? - zapytał Brace, bolejąc nad utratą trzech lew po kolei. - Każdej. Mówię szczerze. Samochód nie chce zapalić? Moja wina. Powinnam była dać go wcześniej do przeglądu. Nie mogę znalezć porannej gazety? Moja wina. Powinnam była zaczekać na roznosiciela i wyrwać mu ją z ręki; nie musiałabym pózniej włazić na dach i strząsać jej z rynny kijem od szczotki. S R - No nie, naprawdę to zrobiłaś? - Słowo harcerza. Brace rozdawał karty, jakby tylko to go interesowało. - Nie żartuj. Coś jeszcze? - zapytał. - Chodzi ci o poczucie winy? Na przykład niewier- ność... Upuścił talię i karty rozsypały się po stole. - Ty?! - Niech to diabli, nie! Nie ja! - mruknęła. - Zapomnij o tym, co przed chwilą powiedziałam. Widzisz, po co mi whisky? Trzy filiżanki gorącej czekolady i zaczynam pa- plać bez opamiętania. Pozbieraj karty. Gramy dalej. W połowie rozdania podjęła temat. - Uważam, że twój sekret jest byle jaki. Opowiedz mi jakąś historyjkę ciekawszą od tej o pomarańczy i cukierku. - Uważasz, że to byle co? No, dobrze... Ukradłem kiedyś cztery felgi, trzy sprzedałem, a czwartą zwróciłem właścicielowi i dostałem nagrodę, - Bujasz? - Słowo harcerza - powtórzył jej przysięgę. - Wątpię, czy w ogóle wiesz, jak wygląda harcerz - przekomarzała się z nim Frances. - Nie masz racji! Byłem najprawdziwszym harcerzem, z legitymacją, przez prawie dwa tygodnie. - To rzeczywiście długo, ho, ho - śmiała się z figlarny- mi błyskami w oczach. Brace czuł, że sytuacja staje się równie niebezpieczna, jak skok z wysokości tysiąca me- trów bez spadochronu. Czym to się skończy, myślał. -1 co? Ukradłeś drużynowemu gwizdek? - Jego gwizdek nie był mi potrzebny. Poderwałem mu narzeczoną. - Znowu bujasz! - Aż krztusiła się ze śmiechu. - Słowo har... S R - Cicho bądz! Jak to się dzieje, że od śmiechu tej kobiety kręci mu się w głowie, jakby wykonywał w powietrzu piekielny korko- ciąg? Od dawna... a może nawet nigdy, z żadną kobietą nie czuł tego, co teraz. Wycofaj się, stary, krzyczało coś w jego duszy. Ten mo- del nie jest dla ciebie! Ale z drugiej strony, jeśli spróbuje się do niej zbliżyć, a ona go odtrąci, to sytuacja wróci do normy. Już to kiedyś przerabiał. A jeśli go nie odtrąci? Taak... co wtedy? Frances zgarnęła ostatnią lewę. Brace przesunął garść drobnych w jej stronę i wstał. Szarpnął palcami kołnierzyk czarnej flanelowej koszuli, przeciągnął się i powoli pod- szedł do termostatu. Sprawdził go i niby przypadkiem spo- jrzał na zegarek. - O Jezu, która to godzina! Jadę jutro z samego rana na Hatteras. Jeśli chcesz, żebym ci coś kupił, to zrób listę. - Oczywiście. Dziękuję. Zrobię. Nie proponuje, żebym z nim pojechała, pomyślała. Pa- trzyła, jak chwycił kurtkę i szybko wyszedł, wpychając po drodze ręce w Oporne rękawy. Zanim zamknęła drzwi, był z powrotem przy niej. Miała usta wciąż otwarte ze zdumienia, kiedy porwał ją w ramio- na. Tym łatwiej przyszło mu poznać smak jej warg. Poca- łunek był szybki, ale tak głęboki i mocny, że oboje aż zachwiali się, kiedy ją puścił. Jego oczy wpiły się na chwilę w jej twarz palącym spojrzeniem, po czym błyskawicznie odwrócił się i wepchnął ręce w kieszenie. - Brace... zaczekaj! Nawet nie zwolnił kroku. S R Frances zle spała tej nocy. Wcześnie rano wstała i ubrała się; Niedługo potem usłyszała szum włączanego silnika motorówki. Chwyciła kurtkę, listę zakupów, torebkę i po- pędziła ścieżką do przystani. - Brace! Czekaj! Obiecałeś, że zaczekasz! Przywitał ją niezbyt serdecznie. - Mówiłem, żebyś zrobiła listę - mruknął. - Tu jest! - Pomachała mu kartką przed nosem i cof- nęła rękę, kiedy po nią sięgnął. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|