,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widziałem. Gra pan w golfa? Sztorm z namysłem odstawił fili\ankę na boczny stolik. - Ostatnimi czasy nie miałem czasu na grę w golfa - odparł wymijająco. - Brałem niedawno udział w meczu na dobroczynne cele w klubie Lone Star w Mission Creek. Mo\e tam się poznaliśmy? A czym się pan zajmuje, jeśli wolno zapytać? - Jestem... pisarzem. - O! To mo\e czytałem którąś z pańskich ksią\ek? - Nie sądzę. Piszę sentymentalne powieści. Ellen omal nie udławiła się kawą. Kiedy odprowadzali Sandersa, Sztorm pozwolił sobie otoczyć ją ramieniem. Obserwowali Sandersa, jak odje\d\a, szorując rurą wydechową na wybojach. W milczeniu wrócili do domu. - To było, hm ... interesujące - zauwa\ył, kiedy weszli do kuchni. - Nie udawaj. Chciałbyś wiedzieć, kim jest ten arogancki palant i skąd go znam - wypaliła prosto z mostu. Trafiła prawie w dziesiątkę; prawie, bo chciał jej zadać o wiele więcej pytań. Na razie powiedział tylko: - Jeśli się nie przesłyszałem, gość pracuje w firmie twojego ojca i nie widzieliście się, odkąd miałaś szesnaście lat. Nic więc dziwnego, \e będąc w sąsiedztwie, postanowił cię odwiedzić. - Ostatni raz widziałam Grega, czekaj, niech policzę ... prawie dwanaście lat temu - odparła. Nic nie odrzekł, chocia\ chętnie dowiedziałby się czegoś więcej o niespodziewanym gościu. Czuł, \e za jego skądinąd zrozumiałą wizytą kryje się jakaś tajemnica. Albo raczej kilka tajemnic. Bo je\eli facet jest bliskim współpracownikiem jej ojca, to dlaczego od tylu lat nie miała z nim kontaktu? Dlaczego Ellen klepie biedę, skoro jej ojciec musi być człowiekiem co najmniej równie bogatym i wpływowym, jak jego współpracownik? No i dlaczego odmówiła przyjęcia przysłanych przez ojca prezentów? - Pewnie niejedno cię zdziwiło - odezwała się, nalewając sobie z dzbanka resztę kawy. - Nie przeczę, \e chętnie bym o to i owo zapytał. - Mogłabym powiedzieć, \ebyś pilnował własnego nosa, ale ... - Jesteś na to za dobrze wychowana. - Nie byłabym tego taka pewna - uśmiechnęła się. - W ka\dym razie przepraszam, je\eli obecność Grega sprawiła ci przykrość. Nie wiem jednak, czy zrobiłeś dobrze, ukrywając przed nim utratę pamięci. Sprawiał wra\enie, jakby naprawdę skądś cię znał. - Widzisz, mam jakieś dziwne, niezrozumiałe dla mnie samego poczucie, \e nie powinienem na razie ujawniać swojego miejsca pobytu. Ellen, która od paru dni zastanawiała się, jak i kiedy poinformować Sztorma o wizycie dwóch dziwnych osobników, którzy wieczorem po przejściu tornada dopytywali się o rzekomo zaginionego przyjaciela, uznała, i\ nadszedł właściwy moment. W,paru zdaniach opowiedziała mu tamto zdarzenie. - Harrison - powtórzył Storm po długim milczeniu. - J.S. Harrison. To mógłby być Jason Spencer Harrison. - Jak to, więc pamiętasz? - Niestety nie. Po prostu przestudiowałem ksią\kę telefoniczną. Znalazłem kilkunastu Harrisonów, kilku z inicjałem "S". Mógłbym ich obdzwonić, ale póki co wolę z tym poczekać. - A je\eli jesteś tym zaginionym prokuratorem? - Posłuchaj mnie, Ellen. Sama, mówisz, \e ci dwaj, którzy o mnie pytali, wyglądali co najmniej podejrzanie. A mnie przez cały czas kołacze się po głowie niejasna, ale zdecydowanie nieprzyjemna myśL.. \e mam coś wspólnego ze stanowym więzieniem. Więc dopóki nie będę miał pewności, kim naprawdę jestem, rozsądek nakazuje mi zachowanie daleko idącej ostro\ności. - Och, daj spokój, nie jesteś przestępcą! - gorąco zaprotestowała Ellen. - Dla mnie ulega wątpliwości, \e jesteś człowiekiem ,z gruntu uczciwym. Najprawdopodobniej owym zaginionym prokuratorem, co by tłumaczyło, dlaczego w ksią\ce telefonicznej nie ma J.S. Harrisona, bo mogłeś mieć zastrze\ony numer. A ju\ na pewno nie masz nic wspólnego z tamtymi dwoma. - To dlaczego mnie szukali? Ellen bezradnie pokręciła głową .. - Są trzy mo\liwości. Pierwsza, \e mylisz się co do mnie, a oni byli faktycznie moimi wspólnikami. Druga, \e chcieli zbiec za granicę i próbowali ukraść samochód. - Przecie\ mieli samochód. - Zbyt łatwy do rozpoznania. - A trzecia mo\liwość? - spytała Ellen. - To tylko domysł, którego nie potrafię nawet wyraznie sformułować. W ka\dym razie instynkt podpo- wiada mi, \e niezale\nie od tego, kim jestem, moje przedwczesne ujawnienie się wyzwoliłoby reakcję łańcuchową, nad którą w obecnym stanie umysłu nie potrafię zapanować. - Je\eli o mnie chodzi, mo\esz tutaj siedzieć, jak długo uznasz za potrzebne ... to znaczy, dopóki nie odkryjesz, kim jesteś. - Dziękuję, Ellen. A zatem wszystko zostaje po staremu, z tym, \e ja wezmę na siebie wszystkie obowiązki domowe, z gotowaniem włącznie. Zgoda? - Ale\ nie musisz wcale ... - Umowa stoi czy nie? - No dobrze, niech ci będzie - zgodziła się niechętnie. - W porządku. A teraz powiedz mi coś o tym cholernym Gregu. Wyraznie nie byłaś jego wizytą zachwycona. - Skąd ci to przyszło do głowy? - Przyjęłaś go niezbyt gościnnie. Nie spieszyłaś się z zaproszeniem go do domu. Kawę ja musiałem mu zaproponować. - Byłam po prostu zaskoczona. - Chyba chodziło o coś więcej. Ale masz rację, niepotrzebnie się wtrącam. Na twarzy Ellen pojawił się smętny uśmiech. Długo milczała, jakby toczyła ze sobą wewnętrzną walkę. - Widzisz, prawda jest taka, \e od lat nie utrzymuję z ojcem stosunków - odezwała się na koniec. - A kiedyś, dawno temu, miałam wyjść za Grega za mą\. - Nie mów! - zdumiał się. - Byłaś zaręczona z tym sztywniakiem? Tym razem naprawdę się uśmiechnęła. - Nie, nie byliśmy formalnie zaręczeni. Miałam najpierw ukończyć studia. Tak w ka\dym razie planował mój ojciec. Najpierw studia, potem uroczyste zaręczyny, a w stosownym czasie skromny ślub z udziałem trzystu albo czterystu starannie dobranych osobistości. Zaś po powrocie z podró\y poślubnej na Bermudy albo do Pary\a, Greg miał zostać współudziałowcem fIrmy, podczas gdy ja zajęłabym w Austin nale\ne miejsce wśród młodych mał\onek z miejscowej socjety ... W głosie Ellen brzmiał ton goryczy. - Ale potem wypowiedziałam ojcu posłuszeństwo i cały jego misterny plan legł w gruzach - dodała. - Po poznaniu Jake'a, czy tak? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|