, Dekameron Giovanni Boccaccio 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oczekuje się wspaniałomyślności. Czy jednakoż zasługują oni przez to na podziw
największy? Kto mając po temu możność, czyni, co czynić powinien, jest
sprawiedliwym człekiem; na większy podziw i pochwałę zasługuje jednakoż ten, co
mniejszą możność mając i mniej pozwalając się spodziewać, podobnie chwalebnie
zwykł postępować. Chwalicie postępki królów i za piękne je uważacie, ja zasię
nie wątpię, iż podobny królewskiemu albo i przewyższający go czyn człowieka,
równego nam stanem swoim, więcej jeszcze się wam spodoba i gorętsze z ust
waszych wywoła pochwały. Postanowiłam dlatego przedstawić wam w opowieści mojej
wspaniałomyślny i chlubny postępek dwóch prostych obywateli, przyjaznią
związanych. Za czasów tedy, gdy Cezar Oktawian nie nosił jeszcze przydomku
Augusta, ale jako członek triumwiratu państwem rzymskim zarządzał, żył w Rzymie
pewien szlachetny obywatel, nazwiskiem Publius Quinctius Fulvius. Syn jego,
imieniem Tytus, młodzian wielkich zdolności, został wysłany do Aten dla
dopełnienia nauk swoich. Ojciec polecił go najgoręcej staremu przyjacielowi
swemu, szlachetnemu człekowi, imieniem kChremes. Chremes przyjął Tytusa do domu
swego i swemu synowi, imieniem Gisippus, za towarzysza go przydał, obydwóch
zasię oddał pod poruczeństwo mędrca Aristippa, aby ich po równi wykształcił.
Młodzieńcy, ciągle razem przebywający, podobni do się obyczajami i
skłonnościami, tak ścisłą między sobą przyjazń zawiązali, że chyba jeno śmierć
rozdzielić ich byłaby zdolna. Nie znajdowali przyjemności i wytchnienia, jak
tylko we wzajemnym obcowaniu. Nauki swoje rozpoczęli wspólnie i jednakimi
zdolnościami obdarzeni, równo dosięgli, ku wielkiej chlubie swojej, wyniosłych
szczytów mądrości. Ku wielkiej radości Chremesa, który sam nie wiedział niemal,
kogo z nich bardziej po ojcowsku miłuje, młodzieńcy nasi przez trzy lata wspólne
nauki pobierali. Gdy okres ten upłynął, Chremes, już w wieku szedziwym będący,
nieuchronną rzeczy koleją z życiem się rozstał. Strata ta obu przyjaciół równą
boleścią przejęła. Jęli nosić po zmarłym jednaką żałobę, niby po wspólnym ojcu,
tak że przyjaciele i krewniacy Chremesa nie wiedzieli, który z nich w
nieszczęściu większej potrzebuje pociechy. Gdy kilka miesięcy minęło,
przyjaciele Gisippa i jego krewniacy poczęli go wespół z Tytusem do ożenku
nakłaniać. Swatali mu dzieweczkę wielkiej piękności, z bardzo szlachetnego rodu
idącą. Zwała się Sofronia, pochodziła z Aten i zaledwie szesnastą wiosnę życia
liczyła. Przed umówionym dniem zaślubin Gisippus poprosił Tytusa, aby poszedł z
nim odwiedzić jego narzeczoną, której do tej pory nie był jeszcze widział. Gdy
weszli do jej komnaty, a ona zasiadła między nimi, Tytus chcąc ocenić piękność
oblubienicy począł się jej uważnie przypatrywać. Wdzięk jej i uroda tak mu
niezmiernie do gustu przypadła, iż w duchu od gorących pochwał wstrzymać się nie
mógł i wkrótce zapłonął do niej szaloną miłością, nie dając jednak poznać po
sobie, co się w jego duszy dzieje. Zabawiwszy kęs czasu w domu dziewczęcia, dwaj
przyjaciele pożegnali Sofronię i do domu powrócili. Tytus, ujrzawszy się
samotnym w swojej komnacie, oddał się myślom o pięknej dziewicy. Im
szczegółowiej wdzięki jej rozważał, tym silniejszym żarem się zapalał.
Spostrzegł wreszcie, co się z nim dzieje, i wzdychając głęboko zawołał do
siebie: "Biada ci, Tytusie! Dokądże to i ku czemu obracasz myśli twoje, miłość
twą i nadzieję? Jakże to? Zali nie wiesz, że tak dla wyświadczonej ci przez
Chremesa i jego rodzinę gościnności, jako też dla ścisłej przyjazni, z Gisippem
cię wiążącej, powinieneś patrzyć na tę dziewicę ze czcią przynależną siostrze?
Dlaczego pozwalasz porywać się żądzy; jakiejże to zdradzieckiej poddajesz się
nadziei? Otwórz oczy rozumu swego i opamiętaj się, nieszczęśniku. Daj do siebie
przystęp rozwadze i żar swoich zmysłów pohamuj, okiełznaj szaloną żądzę, myśli
swoje zwróć ku innej stronie, oprzej się zrodzonej co dopiero pokusie i przemóż
się, póki czas jeszcze. Nie przystoi ci, abyś miał pożądać tego, co z czcią
twoją pogodzić się nie da, abyś gonił za tym, przed czym uciekać powinieneś,
uciekać nawet wówczas, gdybyś był pewien osiągnięcia swego celu. To nakazuje ci
przyjazń prawdziwa. Cóż tedy uczynisz, Tytusie! Wyrwiesz, ani chybi, tę
nieszczęsną miłość z serca, jeżeli resztka czci jeszcze ci w duszy pozostała!"
Po chwili myśl jego zwróciła się znowu ku Sofronii. Odwracając wszystkie
poprzednie argumenta, jął tak rozumować: "Prawo miłości - rzekł do siebie -
potężniejsze jest od wszystkich innych. Aamie ono nie tylko przyjazń, ale nawet
zakon boży. Ileż to razy się zdarzało, że ojciec zakochał się we własnej córce,
brat w siostrze, macocha w pasierbie? Takie uczucia stokroć trudniejsze są do
pojęcia nizli afekt do narzeczonej lub żony przyjaciela, co tysiąc razy już się
przydarzyło. Młody przecie jestem, a młodość całkiem prawu miłości podlega. Co
się przeto Amorowi podoba, to i mnie podobać się musi. Czyny szlachetne i ofiary
są latom bardziej dojrzałym właściwe. Pragnąć mogę tylko tego, czego chce
miłość. Piękność Sofronii na afekt i podziw każdego zasługuje; jeżeli tedy
Strona 273 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl