,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zadowoleniem, widząc, jak kolejny nieszczęśnik pada martwy ze strzałą w piersi. - Po matce, którą ty zabiłeś, panie Laporte. I to, jak słyszałem, w dość makabryczny sposób. - Spojrzał na chłopaka z okrutnym uśmiechem na ustach. - Może jednak nie różnimy się od siebie aż tak bardzo, jak myślisz? Na trybunie ostatnia z nieszczęsnych ofiar padła na piasek - demon wyglądający jak poduszeczka na igły, naszpikowany czarnymi strzałami. Molok zaklaskał zadowolony. - W niczym nie jesteśmy do siebie podobni odrzekł Trey. - Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem po to, by ratować przyjaciół i wszystkich tych, którzy potrzebowali mojej pomocy. I nie napawa mnie przyjemnością widok cierpiących. Trębacze zagrali fanfarę. Książę demonów nachylił się do chłopaka i powiedział ściszonym głosem, tak by tylko Trey go usłyszał: - A czy nie poczułeś choćby odrobiny przyjemności, kiedy pokonałeś przeciwnika? Czy jakaś część ciebie nie uradowała się, kiedy załatwiłeś go z taką bezwzględnością? - Nie. - Hm, ciekawe... - Demon zmrużył oczy. Gdzieś z tyłu rozległa się kolejna fanfara. - Istoty Otchłani! - Arenę już uprzątnięto i na jej środku znowu stanął mistrz ceremonii z megafonem przy ustach. - Witamy ponownie demona, który, jak twierdzą niektórzy, jest największym gladiatorem, jaki zaszczycił naszą arenę. Potwór wśród potworów. Niekwestionowany król igrzysk demonów. Teraz walczy w barwach Kalibana. Ten jeden jedyny. Abaddon Niszczyciel! Aktualny czempion wjechał na złotym rydwanie. Zagrały trąby. Trey po raz pierwszy zobaczył demona, z którym miał się spotkać w finale, i jego serce zamarło. Abaddon był olbrzymi. Krzykliwie czerwona skóra demona kontrastowała mocno ze złotym rydwanem i z rzemieniem, który opasał pokazny tułów prawie pozbawiony szyi. Jego ogromna wyposażona w rogi głowa wydawała się wyrastać prosto z potężnych muskularnych barów, co nadawało gladiatorowi nieco pochyloną postawę. Wszystko w nim było duże. Nogi, ramiona, pierś, dłonie. Duże. Jak buldog wyhodowany na sterydach" - pomyślał Trey. Molok zauważył wyraz jego twarzy. - Czyż nie jest wspaniały? - zapytał. - Jest... większy, niż się spodziewałem. - Niepokonany. - Tak też słyszałem. - Niektórzy mówią, że nie da się go zranić. - Posłuchaj, nie dość się starasz, jeśli wciąż zależy ci, żebym został twoim nowym najlepszym przyjacielem. Myślałem, że na tym etapie będziesz mnie raczej podtrzymywał na duchu. Demon roześmiał się i przeniósł uwagę z powrotem na arenę. Shentob trącił łokciem swojego młodego podopiecznego i dał znak, żeby chłopak nachylił się do niego. - Pas. Widzisz pas? Trey kiwnął głową. Pas był ogromny i brzydki. Skórzana część miała co najmniej szerokość wyprostowanej dłoni Treya, ale jego uwagę przyciągnęła przede wszystkim klamra, tak ogromna, że praktycznie zasłaniała brzuch demona, jak w pasach zawodowych bokserów. Wykonana ze złota miała kształt paskudnie uśmiechniętej gęby Abaddona. I tak jak mówił Shentob, w miejscach oczu widniały dwa otwory w kształcie migdałów. Przyprowadzono rywala Abaddona. Bez złotego rydwanu. Bez fanfar. A tłum od razu zaczął buczeć i szydzić, przesuwając palcami w poprzek gardeł, jakby los tej istoty cienia już był przesądzony. Trey już wiedział, jakie go czeka powitanie, kiedy stanie naprzeciwko czempiona. Zaprezentowano demona i walka się zaczęła. Abaddon Niszczyciel wciąż obracał się w miejscu i machał do widzów, gdy jego przeciwnik rozpoczął atak. Demon skoczył czempionowi na plecy i owinął ramię wokół głowy Abaddona, drugie zaś wokół szyi, po czym zatopił w jego głowie zęby, tuż pod jednym z wygiętych rogów, i od razu popłynęła krew. Przez chwilę wyraz twarzy Abaddona wydawał się niemal komiczny, jakby był szczerze zdumiony, że dał się tak zaskoczyć. A potem czempion ryknął i poleciał do tyłu, przyciskając przeciwnika do ziemi. Chwilę pózniej opuścił ręce i obrócił tułów, przez co znalazł się na demonie. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|